TW#1 Widmowe miłostki część 1
Postać: Medium
Zdarzenie: tysiąc głów, jeden głos
Gatunek: romans/ erotyk/ horroł
Stasiek był zwykłym nastolatkiem, który za miesiąc kończył dwadzieścia lat. Dbał o swój wygląd i zdrowie. Przystrzyżona ciemna blond czupryna podskakiwała, kiedy przemieszczał się raźnym krokiem. Przeciętny wzrost metr siedemdziesiąt trzy i pół nie robił na nikim specjalnego wrażenia. Szczególnie na Basi, która w jego mniemaniu była taka piękna. Ahhh Barbara! Samo myślenie o niej niesamowicie go podniecało. Gdyby przyszło do rozmowy, na pewno momentalnie doszedłby do ciekawych wniosków.
Cudowana Basia mieszkała w tej samej klatce co on, mimo to od lat desperacko próbował wyjść z pułapki kiczowatej rozmowy.
— Hey — szepnął, biegnąc po schodach Stanisław, znów mając mroczki przed oczami.
— Cześć, jak się masz? — odpowiedziała Basia przyjaźnie.
— Ok, a Tyyyyy? — wyjąkał przy akompaniamencie huku przebijania się sprintem przez barierę dźwięku.
Będąc piętro wyżej usłyszał, że Basia też ma się dobrze. Mógł już wtedy pogrążyć się w rozważaniach na temat swojego tragicznego zachowania. Ocierając krople potu z czoła. Układał w głowie komplementy jej urody. Zachwyt nad jej ciałem. Wyznanie zakochania, tego jak bardzo ich ciała się przyciągają. Myślał też o prostych słowach, które pozwoliłyby zacząć głęboką rozmowę.
W marzeniach i snach jest pewnym siebie przystojniakiem, a ona oczarowaną nim kobietą. O tak. Idą na romantyczną kolację przy świecach. Ona ma na sobie czarną wieczorową suknię, delikatnie uwypuklającą cudowny mały biust. Potem subtelnie opina jej talię- zmysłowo ją podkreślając i po niezbyt długich nogach niczym wodospad dziko, lecz harmonijnie spływa na ziemię. Na boku ma wcięcie, które w czasie chodzenia i tańca ukazuje… ohhhh łydkę. Kolacja to tylko pretekst, żeby mogła go podziwiać i rozmyślać o tym jak cudownie będzie się z nim kochać.
To wszystko są zwierzęce fantazje. Takie, które mimo uzyskanej we śnie pewności siebie, kompletnie onieśmielają.
Już wchodzą do jego prywatnego VIPowskiego apartamentu nad klubem nocnym. Już jedną ręką rozpina jej suknię, drugą wyciągając drogiego szampana z wiaderka z lodem. Już zrywa z Basi ubranie i daje się pochłonąć pożarowi w lędźwiach. Gdy nagle w skórzanym fotelu widzi brudnego wieśniaka w wymiętej koszuli i znoszonych spodniach. Trzyma w ręku flaszkę bez etykiety i się na niego gapi. Oniemiały Stanisław wystrzelił korkiem od szampana.
— Co do kurwy?! — wrzeszczy niedoszły kochanek mrugając oczami.
Kiedy ponownie podnosi powieki, wybałuszając przy tym gały, jakby zobaczył ducha, nie widzi nikogo w fotelu. Jemu w tym momencie zupełnie przechodzi ochota na wyimaginowane baraszkowanie, chociaż Basia nadal podąża za pierwotną koncepcją snu i próbuje się do niego dobrać. Ciągle wyczuwalny w powietrzu zapach gorzały…
Obudził się zlany potem, moczem i ejakulatem, a przecież we śnie do niczego nie doszło. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy taka sytuacja nastąpi w prawdziwym życiu, taka erotyczna, a nie pojebana. Postanowił, że dziś zacznie działać. Zrobi krok dość radykalny, ten ostatni przed zakupieniem pigułki gwałtu. Odwiedzi namiot wróżki, który widział ostatnio w obwoźnym cyrku w drodze do pracy. Pójdzie i zapyta o to, czy jest mu pisana miłość i czy da się określić przybliżony termin znalezienia pierwszej kochanki, miłości i partnerki.
Niestety najpierw musiał zanieść do prania pościel, tak żeby mama tego nie widziała. Zachował standardowe procedury bezpieczeństwa, upychając kompromitujące zawiniątko w bębnie automatu. Dołożył jeszcze trochę swojej bielizny, świąteczny sweter w paski i spodnie jeansowe. Za szybą zaczęła pomału napływać woda. Jego frustracja tonęła przy chrobotliwym dźwięku pompy. Pozornie mogła być usunięta przez program piąty, ale naprawdę i tak wróci, żeby go pogrążyć, podciąć mu skrzydła i w niespodziewanym momencie zdewastować plany.
Całe życie tylko spierał permanentne plamy, które nie były nawet szkodliwe. Chciałby w końcu postawić krok do przodu. Przynajmniej taki malutki zamiast ciągłego dreptania w tył. Chodziło mu oczywiście o przełom miłosny, wszystko inne w życiu miał całkiem przyzwoicie ułożone. Pracował, jako mechanik samochodowy, ale nie ten obsmarowany od stóp do czubka głowy brudem, tylko ten obsmarowany od stóp do czubka głowy brudem majster. W warsztacie był szanowany i lubiany. Miał wrodzony talent do naprawy samochodów, jak również do perfekcyjnego obsługiwania klientów (co jest dość rzadkie). Nawet kiedy koledzy coś zawalili, on sprawiał, że klient wychodził uśmiechnięty i szczęśliwy z kolejnego spaceru zamiast przejażdżki. Po godzinach dużo czytał, szczególnie poezję, jak również co środę i sobotę grał z kolegami w koszykówkę. Raz do roku wyjeżdżał na bardziej egzotyczne wakacje. Miał odłożone pieniądze na mieszkanie, ale nie było potrzeby na wyprowadzkę od rodziców. Wszystkie elementy układały się idealnie, poza tym jednym ostatnim puzzlem.
Dziś planował zmianę, więc zaczął działać. Ubrał się elegancko, ale swobodnie- przyjemna fioletowa koszula wkasana w wygodne czarne spodnie. Rozpiął dwa guziki pod szyją i psiknął swoimi najdroższym perfumami. Starannie je rozprowadził. Skorzystał też wyjątkowo z pachnącej gumy do włosów. Dzięki niej fryzura nabrała schludnego i atrakcyjnego wyglądu. Poczuł w sobie cząstkę tego Stanisława ruchacza ze snu. Ruszył w drogę emanując nią na około. Miał nadzieję, że nim dotrze do wróżki nie straci jej w całości. Skoro miał skonfrontować się ze swoją przyszłością, to musiał się odpowiednio prezentować. Zachowywał spokój na tyle na ile było to możliwe. Kiedy mijał drugie piętro, ooo wyrwała się z niego ta chora fascynacja Barbarą. Wiedział, że dzisiaj nastąpi zmiana. Kroki wyzwolonego mężczyzny zmierzały dalej przed siebie (a raczej pod, w końcu tak prowadzą schody).
Klatkę schodową opuścił odnowiony Staszek. Nadal był rumiany od stresu, ale gorąca krew przestawała już wrzeć spektakularnie. Tak bardzo się zadumał, że nawet nie zauważył, kiedy pokonał całą drogę do cyrku. Przy głównej bramie znów poczuł ten obrzydliwy zapach gorzały. Nagle zaczął też słyszeć za sobą kroki. Rozejrzał się dookoła i ponownie zobaczył tego starego oblecha ze snu. Ociężałym chybotliwym krokiem zmierzał w jego kierunku. Wyglądał jak taka swojska mumia, tylko o wiele starsza niż faraonowie. Dwie czarne bezkresne studnie wyzierały z jego oczu. Staś zamarł.
— Chłoptasiu, spotkałeś ostatnio bezkształtnego gnoja, który dziwnie się zachowuje? — zapytał piekielny nieznajomy. — Jaki znowu do kurwy nędzy piekielny oblech, to już wolę złamany chuju, żebyś w myślach nazywał mnie swojską mumią.
— Co proprooszę? — wyjąkał Stasiu. — Nie raczej nie kojarzę, jak dokładnie wygląda to bezkształtne coś?
— Niby przejrzysty obłok, ale jednak widmo. — charczał dalej staruch. — Poznałbyś kutasiarza od razu. Widocznie przyszedłem za wcześnie. Powodzonka i do zobaczenia potem.
Stanisław odbiegł od niego najszybciej jak mógł, mimo że miejsce, w którym stał upiór było już puste. Przypadkiem dotarł pod namiot Mademoiselle Gertrude, rzekomej łączniczki z innym wymiarem. Ostrożnie rozchylił ciężką zasłonę, natychmiast w nos uderzyła go kakofonia różnych zapachów- tysiąca kadzidełek, zapachowych świec i grzańca. Niezbyt wiele mógł zobaczyć w ciemności. Skierował się ku lśniącej kryształowej kuli, za którą pośród dymu wypatrzył sylwetkę kobiety.
— Proszę o ciszę, WSZYSTKIE! — ryknęła Gertruda. — To ci dopiero klient, dawno takiego nie miałam. Miło spotkać czasem wyzwanie. Proszę usiądź wygodnie Stasiu, to będzie długa podróż, Wiesiu już o to zadbał.
Następna cześć:
https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=1115