TW#21 Planeta trzech gwiazd
TW#21 Planeta trzech gwiazd
Postać: Bar, którego nie było
Zdarzenie: Uwodzenie oprawcy
Szum burzy piaskowej skutecznie zagłuszał łopot poszarpanych fragmentów skafandra astronautycznego. Wyjące odgłosy wiatru przeciskającego się przez zakamarki nieszczelnej powłoki i łączenia hełmu rodziły niepokój. Obsesyjnie parła jednak naprzód, opierając się dławiącym symptomom paniki.
Ile pozostało jeszcze do celu? Kilometr. Dziesięć. Sto…
Przełknęła ślinę i natychmiast ukryła w mroku podświadomości macki strachu i wątpliwości. Przystanęła i przytknęła dłoń do szklanej kopuły nakrycia głowy, której filtry od dobrych kilku godzin przestały ją w pełni chronić. Rozglądała się przez moment, osłaniając oczy przed blaskiem dwóch z trzech masywnych gwiazd układu. Burza była jej wrogiem i sprzymierzeńcem jednocześnie. Chroniła, bo osłabiała rażące promieniowanie, rozpraszając je na wirujących drobinach, ale i utrudniała jednocześnie wizualną identyfikację obranego szlaku. Szlaku, który wytyczyła bardziej intuicyjnie niż kierując się precyzją pomiarów.
– Cholera! – zaklęła, po raz setny niecierpliwie tłamsząc fatalistyczne przeczucia. – Idę w dobrym kierunku. To na pewno tam… Na pewno! – Zacisnęła usta. Kierunek marszu wyznaczyła w oparciu o bardzo skąpe informacje – statek wszedł w atmosferę na wysokości stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów, pod kątem pięćdziesięciu trzech stopni, i po dziesięciu minutach osiągnął "barierę ognia"* … – nerwowo analizowała dane, po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu o słuszności podjętych decyzji.
Skowyt alarmu w słuchawkach hełmu, znamionujący pojawienie się w eterze śmiercionośnych amplitud fal promieniowania elektromagnetycznego, przywołał ją do tu i teraz. Rozejrzała się błyskawicznie w poszukiwaniu źródła zagrożenia. Skotłowana, pomarańczowożółta ściana piasku drgała intensywnie, jednak nie na tyle, aby przesłonić jęzory protuberancji trzeciej gwiazdy układu, której pierwsze włókniste smugi zaczęły wyłaniać się zza horyzontu.
Dostrzegła je i zadrżała.
Oddychała szybko. Panicznie. Grząskie podłoże i sypki piasek sprawiał, że masywne obuwie kombinezonu zapadało się weń niemal do połowy wysokości. W końcu, nieludzkim wysiłkiem wgramoliła się na szczyt wydmy.
Tymczasem tarcza trzeciej gwiazdy wyłaniała się zza horyzontu, przyćmiewając jasnością dwie pozostałe. Ciemna kopuła hełmu, osłonięta kulawym działaniem przeciążonych filtrów, wysyłała piskliwe powiadomienia o niszczycielskim żywiole. Astronautka, ogłuszona ciągłym już teraz alarmem, sturlała się po zboczu, na drugą stronę wzniesienia.
Gdy osiągnęła dno i zatonęła w cieniu diuny, alarm zamilkł. Leżąc nieruchomo, odetchnęła. Dała sobie kilka chwil.
Malutkich.
Niezbędnych.
Wsłuchała się w śpiewne porykiwania wiatru. W kaskady zderzeń mikrokryształków szybujących w gniewnych podrygach.
Wróciła myślami na pokład płonącego statku. Znów biegła korytarzami, w nadziei, że zdąży dotrzeć do kapsuły ratunkowej. Niezidentyfikowany łoskot sprawił, że przystanęła i przylgnęła do luku okiennego. Źrenice drgały rejestrując porażający spektakl – drastyczne odkształcenie tylnego segmentu statku, który w końcu oderwał się od calizny z przeraźliwym chrzęstem. Potężny huk, towarzyszący jednoczesnym detonacjom zbiorników z paliwem, rozchodził się z głuchym echem po pozostałych częściach pikujących już teraz szczątków.
Powalona na podłogę siłą odrzutu, zdołała dostrzec odpadającą kapsułę. Doczołgała się do panelu technicznego i, nim straciła przytomność, sczytała dane z pulpitu komunikacyjnego.
Ocuciło ją wycie alarmu…
Otworzyła oczy. Piskliwy sygnał w hełmie mieszał się z wyciem wichury. Brutalnie wróciła do tu i teraz. Rozejrzała się. Dwie gwiazdy z wolna znikały za horyzontem, jednak nad wierzchołkiem diuny poczęły przebłyskiwać jęzory rażącego blasku trzeciej.
To ją zmobilizowało. Natychmiast przyklękła i zaczęła zapamiętale wygrzebywać dziurę w piachu. Drążenie wgłębienia zajęło jej wieki. Stulecia. Nieskończoność.
W końcu wskoczyła do niego i zaczęła się zagrzebywać. Robiła to uświadamiając sobie, iż może właśnie legła w swoim własnym grobie.
Wewnętrzny wyświetlacz szklanego hełmu wskazywał na bezpieczny poziom promieniowania. Ucieszyła się. Filtr z piasku działał. Wskaźnik mieszanki gazów, którymi oddychała, też niósł dość dobre wieści. Jednak klaustrofobiczna natura, tłamszona w podświadomości, coraz ekspansywniej dręczyła jej determinację w walce o przetrwanie. Miała przed sobą kilka godzin, nim tarcza morderczej gwiazdy ponownie schowa się za widnokręgiem.
Wróciła myślami na Ziemię. Do niego. Do ich ostatniego spotkania.
Bar wypełniony był speluniarską, zadymioną atmosferą. Jednak tu się poznali, tu kłócili, a w końcu – tu im przyszło się pożegnać.
Nie umiał się z tym pogodzić. Nie chciał. Nie rozumiał jej potrzeby ciągłego podróżowania. Poznawania obcych światów. Był uciążliwie zazdrosny. Zaborczy.
– Nie polecisz! – krzyczał, roztrzaskując butelkę o ladę. – Nie zgadzam się! – grzmiał, brutalnie ją odpychając. – Zabiję cię...
Miała trudności z oddychaniem. Zagrzebana w piasku coraz dotkliwiej odczuwała napady klaustrofobii. Dlatego, gdy wysuwana od czasu do czasu nad powierzchnię czujka wskazała w końcu tolerowalny poziom promieniowania, szybko się wygrzebała i podążyła dalej.
Noga za nogą.
Oddech za oddechem.
Upadała bezsilna wobec porywistych podmuchów.
Podnosiła się wycieńczona.
Już dwie wydmy temu była pewna, że tym razem ujrzy cel – kapsułę ratunkową, która zbyt szybko oderwała się od płonącego statku.
– Musi tam być – jęczała, zawodząc boleśnie. Trudno było utrzymać szybkość marszu. Mieszanka, którą oddychała, stawała się coraz uboższa w tlen. Coraz większa ilość pylastego materiału przedostawała się szczelinami do wnętrza skafandra, a uszkodzony termoobieg nie był w stanie niwelować stałego wzrostu temperatury ciała. Pojawiły się pierwsze symptomy odwodnienia – widziała bar, słyszała muzykę, głosy.
Ciało poczęło płonąć w bolesnych otarciach, a z uszkodzonej skóry sączyło się osocze zmieszane z krwią.
Wbrew jednak wszystkiemu, brodząc w egzystencjalnym, fizycznym bólu, parła do przodu.
W końcu ją dostrzegła. Kapsułę ratunkową. Podeszła do drzwi. Już wyciągała dłoń, gdy ktoś rozwarł je od środka.
– To ty? Tutaj? – zdziwiła się, widząc go.
– Kochanie, czekałem na ciebie – uśmiechnął się zachęcająco. – Wejdź do środka. – Wskazał ręką kierunek i odsunął się na bok, ustępując jej miejsca.
Świst ostrzegawczego powiadomienia na chwilę oderwał jej uwagę od wnętrza kapsuły. Odwróciła się i dostrzegła ptaka szybującego nad głową.
Jednocześnie w oszklonym hełmie zadźwięczał sygnalizator komunikacyjny.
– No, chodź kochanie – ponaglił. Był taki miły. Jak dawniej. Zignorowała więc dźwięk powiadomienia, przestała się wahać i weszła do środka. – Na pewno jesteś zmęczona. Połóż się – ciągnął dalej.
Było jej bardzo wygodnie. Wnętrze kapsuły przypominało znajomy bar, jednak nie miała dość siły, aby się nad tym zastanawiać.
Spojrzała w okno. Dostrzegła, że na parapecie przysiadł ptak.
Wydawał śpiewne nawoływania.
Astronautka zatonęła w blasku jego trzepoczących skrzydeł.
Kilka miesięcy później.
Obniżyli lot na tyle, aby móc dostrzec szczegóły topograficzne.
– Mam sygnał z kapsuły ratunkowej. Wprowadzam współrzędne. Podlecimy zobaczyć. Jeśli udało jej się tam dotrzeć, może jeszcze żyje zahibernowana w silosie.
Gdy tylko przekroczyli próg członu ratunkowego, wnętrze rozświetliło się przyjemnym dla oczu oświetleniem.
– Witam na pokładzie Syreny 14 – kobiecy głos komputera pokładowego wybrzmiał z głośników.
Rozeznanie w sytuacji i penetracja wnętrza zajęła im kilka chwil.
– Silos pusty. Najwyraźniej nie udało jej się tu dotrzeć.
– Potwierdzam. Wysłałam za nią Mewę – program pokładowy potwierdził dane.
– Dobrze – Ratownik uruchomił skaner. – Spróbuj namierzyć tego drona sygnalizacyjnego i podaj współrzędne.
Znaleźli ją za niewielką wydmą, kilkanaście metrów od wejścia do kapsuły.
Leżała na wznak z głową przekrzywioną w bok – zmarła wpatrzona w Mewę.
Przypisy:
#Nachszon
Tu jest wiersz w tym opowiadaniu:
odetchnęła
dała sobie kilka chwil
malutkich
niezbędnych
wsłuchała się w śpiewne
porykiwania wiatru
w kaskady zderzeń
mikrokryształków
szybujących w gniewnych podrygach
*„Bariera ognia” – okres najwyższej temperatury na zewnątrz wahadłowca, podczas podchodzenia do lądowania.