TW #01 Zagrożony gatunek
Postać: Roman wiertarkoręczny
Zdarzenie: Ostry zakręt
Efekt: W tym obostrzeniu wyobraź sobie, że jesteś zwierzęciem zagrożonym wyginięciem i opisz swoje życie
Głód wyprowadził mnie daleko, poza terytorium, w którym stale bytuje. Smagana silnymi porywami, łapałam je pod skrzydła i kołowałam nad przestrzenią rozdartą między ścianami lasu. Mocny wiatr tarmosił i odchylał na wszystkie strony źdźbła traw, wśród których starałam się dostrzec ruch potencjalnej zdobyczy. Nie było to łatwe. Nabrzmiałe chmury, opinające cały nieboskłon, odcinały dopływ promieni słonecznych. Polanę spowijał więc rzewliwy półmrok. Umęczona, przysiadłam w końcu na grubej gałęzi wyniosłego starodrzewa, stróżującego na jej skraju. Szum wiatru, przesmykującego wśród rozgałęzionego drzewostanu oraz szelest roślinności, działał wyciszająco. Skulona, przeczesywałam wzrokiem mierzwiący się roślinny dywan.
Zaatakowała znienacka. Spadła na mnie z wściekłą furią. Rozjuszona, natychmiast poderwałam się do lotu. Kotłowałyśmy się zapamiętale. Ona – walcząca o swoje terytorium, ja – o możliwość kłusowania. Była bezlitosna. Ja również. Minęło kilka chwil, nim kolejne uderzenie sprowadziło mnie jednak na ziemię. Błyskawicznie zanurkowała za mną. Poderwałam się więc i zrobiłam ostry zakręt, chcąc skontrować. Przewidziała to jednak i dźgnęła mnie celnie ostrymi szponami. Skrzydło przeszył dokuczliwy ból. Upadłam z potwornym hukiem. Pomimo prób, nie zdołałam się już wzbić, a jedynie podskakiwałam. Z przerażeniem dostrzegłam zwisające bezwładnie skrzydło. Rozdzierający ból to ostatnie, co czułam, zanim zadała ogłuszający cios.
Śpiewne dźwięki i nawoływania wybiły mnie z mglistej nicości. Otworzyłam oczy i zlustrowałam otoczenie. Znajdowałam się w klatce, w ciemnym pomieszczeniu. A w jednym z kątów siedział on – drapieżnik, z którym nie miałam żadnych szans. „To siedziba człowieka!” – natychmiast oprzytomniałam. Histerycznie zatrzepotałam skrzydłami, usiłując poderwać się do lotu i… zobaczyłam, że jedno z nich jest unieruchomione. „Ma mnie! Jestem w potrzasku! – zaskrzeczałam jękliwie.
Ruch i odgłos gwizdania sprawiły, że na moment oprzytomniałam. Spojrzałam w kierunku ich źródła. Człowiek wstał – teraz wydał mi się jeszcze bardziej drapieżny i groźny. Wpatrywał się w mój trzepot. „Zapewne chce mnie zabić i zjeść! – krzyknęłam, wciąż jednak walcząc i szamotając się bezsilnie. W tym czasie on podszedł wolno i pochylił się nad klatką. Wyciągnął rękę i podrzucił coś do legowiska. Zapachniało smakowicie…
Zadziwiał mnie. Byłam pełna złości na swoją niemoc. Jednocześnie, z upływem czasu, nabierałam do tego człowieka dziwnego respektu. Jego życie w pewien sposób przypominało moje. Znikał na całe dnie, a kiedy się pojawiał, przynosił świeżo upolowany pokarm. Widziałam jak zdziera skórę i obrabia sarnę; jak skubie i patroszy przepiórkę; jak obrabia i piecze królika.
Spał czujnie. Nie na tyle jednak, aby usłyszeć kroki skradające się po drewnianych stopniach. Dopiero zgrzyt masywnych wrót wejściowych wybudził go ze snu. Intruz wtargnął nagle i niespodziewanie. Wstrząśnięta, obserwowałam jak walczą.
– Nie chcemy tu myśliwych! – krzyk atakującego rozdzierał ciemność pomieszczenia. – Uwięziłeś sokoła*, draniu! – rzucił, widząc mnie w klatce.
– Roman, wycofaj się, póki czas! – ostrzegał głośno napastnika.
Obrzucali się wszystkim, co wpadło im w ręce – krzesłem, łopatą, wiertarką…
W końcu intruz się wycofał. Ranny i pokonany odchodził utykając.
Stojąc w otwartych drzwiach, odprowadził go wściekłym wzrokiem. Gdy przeniósł go na mnie, poczułam, że to koniec.
Zatrzepotałam skrzydłami. „Nie poddam się łatwo!” – zakwiliłam wściekle.
Podszedł, podniósł rękę i… pogłaskał mnie po głowie.
Zrozumiałam, że nie był zły. Walczył. Walczył jak ja. O siebie. Prawo do polowań. Do życia zgodnego z własnymi przekonaniami. Własnym instynktem.
Miał duszę myśliwego. Drapieżnika.
Był złakniony swobody i wolności.
Jak ja.
Pewnego dnia wyciągnął mnie z klatki i odwinął opatrunek. Ostrożnie rozprostował skrzydło. Niemal natychmiast się poderwałam. Raz i drugi. Wyrwana z uścisku, na nowo poczułam zapach wolności. Wzbiłam się wysoko, w powietrze i dałam ponieść wietrznej fali. Upojona bezkresem, wiedziona instynktem, podążyłam ku odległej dolinie rzecznej i znajomym skałom.
Od tamtej pory powracałam i towarzyszyłam mu w wyprawach.
Również w tej ostatniej… gdy ranny po kolejnej walce z intruzem, wykrwawił się w ostępach leśnych.
***
Czasem zapuszczam się ku wielkim ludzkim siedziskom, gdzie wyniosłe budynki połączone nitkami dróg, wyrastają znad wybetonowanych pól. Szybuję wpatrzona w ludzi i wypatruję kogoś podobnego do niego.
Bezskutecznie.
Wracam więc nad zrujnowaną już chatę mojego przyjaciela i wspominam nasze spotkania. Dziś sądzę, iż zaliczał się on do zagrożonego gatunku – człowieka absolutnie wolnego.
Przypisy:
* Sokół wędrowny – gatunek średniego ptaka drapieżnego z rodziny sokołowatych. W Polsce objęty ochroną gatunkową ścisłą [za: wikipedia.org].