H.N. Hunley zatonął dziś nad ranem
TW 3.0#04
Postać: Jednooki grabarz
Miejsce: Pomiędzy drzewami
Zdarzenie: Znak zagłady
Gatunek: Proza poetycka/Brudne Noir (4/23)
#Bardziej niż lekka inspiracja wierszem W.H. Audena: "Ale nie mogę" oraz niezwykle silna inspiracja wierszem E. Stachury: "List do pozostałych".
#Inspiracja muzyczna: https://www.youtube.com/watch?v=EZf00ad3G6o
Link do B. Noir 03: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=1829
Wstęp, w którym pragnę całkiem na serio oznajmić, że mam tak bardzo dość, że nawet dość ma już mnie.
"Tam w wąwozie błyszczą noże,
jak dwie ryby, sprężynowe,
błyszczą noże w Albacete, jakie piękne w krwi skłóconej.
Twarde światło bije z kart
i rozcina zieleń kwaśną..."
— śpiewnik cyganów — Kłótnia.
"Identyfikuję się jako pierdolona strata czasu".
— jedynie ja.
Brudne Noir: H.L. Hunley zatonął dziś nad ranem
Starsi grabarze wołali na niego Teleskop, bo kiedyś wdał się w lunatyczny romans z taką jedną, co to nie miała między nogami pajęczyny. Niestety jej ojciec karmił Pana Jezusa banknotami o tych nie najniższych nominałach, więc nie był przesadnie za związkiem ociekającym niezaprzysięgłą cielesnością. Wysłał trzech. A przeciw trzem niewiele można móc. Zwłaszcza że była to trójka tęgo w tej przemocy oczytana, więc w pewnym wąwozie, nad ranem...
Nie. Spokojnie. Oczywiście, że to nie będzie o tym. Absolutnie. To tylko pląsy odbijającego się od granic czaszki mózgu. Mózgu, który nie ma już gdzie iść. Mózgu, który musi się wydostać.
Stąd już nie widać brzegu. Nie ma słońca.
H.L. Hunley zatonął dziś nad ranem.
Słyszeliście?
Tekst ten miejscami świadomie odzieram z wszelkiej formy, jaką tylko mógłbym mu nadać i amputuję z fabularnych umiejscowień. Wreszcie – zwalniam wszystkich wyimaginowanych statystów i odwieszam całodzienne maski.
Długo myślałem nad doborem środków, aż uznałem, że zaserwuję wszystko ociosane z półprawd i podane w otoczce surowego mięsa.
Więc jeśli:
— odbijecie się
— nazwiecie bełkotem
— wzgardzicie
— wyśmiejecie
To nic złego.
Do niedawna tak pięknie umiałem udawać, że nie tonę, ale nie ma już komu posklejać tych pęknięć. Góry się usypują. Morze też umiera. Ja, jak ta moneta, wypadam z obiegu.
Mój przepis to trochę tego i wiele niczego. Przyprawiony zachcianką, oblany złudzeniem. To połamane skrzydła jak pierza z poduszek. To również pewność wielka, pewność niezachwiana, że jeśli jest niebo, nie będzie w nim okien.
Okulały już wszelkie dziecięce nadzieje. Znieprawdziwiały dorosłe dążenia.
H.L. Hunley nie odnajdzie brzegu.
Słyszeliście?
– H.L. Hunley był okrętem, który zatonął podczas wojny secesyjnej. Zasłynął również tym, że jako pierwszy w historii okręt podwodny zdołał zatopić jednostkę przeciwnika. Jest dla mnie esencjonalnym symbolem spokoju podczas pójścia na dno.
Idąc na dno, pragnę odejść jak on. –
To już chyba ten czas, gdy należy wyznać miłość własnej samotności i wstąpić do kościoła świętego spokoju.
Bo... nie ma nic piękniejszego ponad nieistnienie.
Bo... już nie umiem nie dostrzegać nicości.
Bo... Armstrong był w niebie, ale nie był w niebie.
A kiedyś grusza rosła pod parkanem.
A kiedyś grusza.
Kiedyś, pod parkanem.
Miała prosty pień.
Ja miałem prosty pień.
Ja miałem.
Pień.
Dziś w pustkę spoglądają puste ramy luster.
– H.L. Hunley był oświetlany zaledwie jedną świeczką, która mogła wytrzymać maksymalnie do dwudziestu pięciu minut.
Dwadzieścia pięć minut mizernego światła. –
Opowiem wam teraz o dwóch snach maleńkich. O śnie pierwszym najpierw, o tym drugim później. W jednym, pierwszym zresztą, śniła mi się zjawa. W drugim, tym następnym, ja się jej przyśniłem.
Ośmiu marynarzy z głębin – płacze nad zgasłą świecą.
Ośmiu marynarzy z głębin – nie ma słońca.
Sen pierwszy. Ten, w którym śni mi się zjawa.
Sen ten wyśniłem nocą bardzo młodą. W sumie pół-sen bardziej jak kartka papieru. Mózg mój słyszał jeszcze jak z telewizora, tysiąc orczych gardeł wznosiło: "Saruman!"
Ona, zjawa znaczy, kucała przy książkach, choć to marny opis, bo wszędzie mam książki. Wygląd miała zmarniały jakby konturowy. Kieckę brudną od kurzu, strupy na kolanach. Oczy duże i puste, podobne do moich. Z chłodu przypominała krzesła w poczekalniach.
Orkowie przestali skandować: "Saruman" i skonstatowałem, że zjawa, ach, ona, mówi mi niemieckim. Zdziwienie opłynęło ciągle śpiące ciało, kiedy zrozumiałem, że i ja nim władam.
— Schau runter!* — nakazała, wciąż przy książkach będąc. Spojrzałem.
H. L. Hunley tonął.
— Czy oni... — rozpocząłem tym samym niemieckim, lecz dla lepszego zrozumienia podam wam w ojczystym.
— Sie schreien** — wyjaśniła takim smutnym głosem, że choćby nawet było bilion światów, takiego nie spotkasz. Głosem, który mógłby przynależeć do Pana Jezusa, gdyby ten uciekł z krzyża i dożył starości. Teraz zaś ponownie schwytany, wznosił nad głowę ręce, pełne dziur po gwoździach.
— Ale dlaczego?
— Denn sie brennen noch*** — udzieliła mi dalszych wyjaśnień.
— Ale przecież... — Nie mogłem zrozumieć. — Przecież, alles ist nas.****
A wtedy ona...
— Doch am ende, fuchtbar sein.***** — Dokładnie tak.
W odpowiedzi kiwnąłem jedynie głową, ponieważ żadne, najgłośniejsze nawet słowa, nie zdołałyby się przedrzeć przez Gandalfa, oznajmiającego nacierającemu Balrogowi, że przecież... zresztą, znacie to, nie?
Podniebny bezkres światłami się mienił.
– Na okręcie H. L. Hunley do ustalenia głębokości zanurzenia wykorzystywano rtęciowy barometr, a do wyznaczania kursu – zwykły kompas. Za uzbrojenie musiała wystarczyć holowana na sznurze mina z dziewięćdziesięciofuntowym ładunkiem prochu. Gdy świeca zaczynała przygasać, oznaczało to, że należy dokonać jak najszybszego wynurzenia, celem wymiany tlenu. –
H. L. Hunley i port.
Różne zbiory.
Sen drugi, następujący czas jakiś po pierwszym i w przeciwieństwie do niego, w całości po polsku. Sen, w którym wspólnie ze zjawą omawiamy śmierć pod kątem pór roku.
— A jeśli to będzie wiosną? — spytałem bez wstępów. Nie było początku, więc go nie serwuję. Było odtąd i daję wam odtąd. Było tak, i daję wam tak.
— Geosmina osiądzie w powietrzu. Zapach letniego deszczu wypełni nozdrza tych, co cię odnajdą.
Zdawała się niezwykle w swych osądach pewna. Nie wahała się nawet jednej chwili. Poirytowany, spytałem o lato.
— Punkty bieli zamigoczą u linii peronu. Głowę ci odetnie i ona się potoczy. Takie będzie latem twe małe postapo. Taki będzie twój traktat o końcu tygodnia.
— A jesienią, zjawo? Jak jesienią będzie?
— Staniesz się pogłosem. Mailową poszlaką. Rewerberacją własnego krzyku. A samej jesieni twe odejście nijak nie obejdzie i poniesie się ona na muszlach ślimaków.
— I zima została! Jeszcze chcę o zimie.
— Nie mam nic o zimie.
Przefiltrowałem jej zmieszanie dogłębnym spojrzeniem, zastanawiając się, czy to możliwe, że nie chciała być skrzydłem dla mej małej śmierci.
— Cokolwiek — spróbowałem. — Proszę, daj cokolwiek.
— Nie mam nic — powtórzyła. — Nic, poza pytaniem.
— Pytaj.
— Jak długo jeszcze możesz być wojną, gdy dwie armie w tobie?
I wtedy sen się skończył.
H.L. Hunley zatonął.
Nie ma słońca.
Teraz nie śpię, ale chciałbym powiedzieć coś jeszcze do zjawy. Napisać chciałbym.
Piszę.
Zjawo.
Jestem bardzo zmartwiony.
Martwi mnie wszędobylska robotyzacja naiwności. Jak wiara w konto, które oszczędza samo.
Martwi mnie również to, że tak trudno o dobrego wroga, przez co trzeba wyrządzać zło z nudy, zamiast zła w odwecie.
Ostatnio także doszedłem do wniosku, że bojąc się nocy za jasnego dnia, to zwykła przezorność. Pierdolony pośpiech jest już wszędzie. Wszędzie, zjawo. Wszędzie. Nawet w ludzkich mózgach Bóg już instaluje dyski SSD.
Sama wiesz jak pięknie umiałem udawać, że nie tonę, ale moja krew już nawet do transfuzji tak nie bardzo. Uwagi warte tylko to, co najbliżej zewnętrznej krawędzi w danym zbiorze. Co w środku, to miał.
Pragnę ci za wszystko podziękować, ale... sama wiesz. Tu się już nie sieje, tu się tylko zbiera.
Zjawo. Po mnie tylko ostrza starych noży, niedopita woda kupiona za grosze i niedojedzone kęsy tanich kabanosów. Się już, ci powiem, doczekać nie mogę, gdy cień nasz wspólnie uwięziony w tym bezświecie pięknym, moimi rękoma skręci twoją głowę.
I że jesteś kadrem z mojego filmu.
I że jesteś kadrem.
I że jesteś.
I że H.L. Hunley nie dotarł do brzegu.
I że oczywiście, bo jakby inaczej?
Tak niewiele do końca zostało.
Nie ma słońca, zjawo.
Nie ma słońca.
"O dwudziestej trzeciej
obraz będzie wisiał wciąż na brudnej ścianie.
O dwudziestej trzeciej
konsola pewnie przejdzie w stan czuwania.
O dwudziestej trzeciej,
co posprzątam, będzie posprzątane.
O dwudziestej trzeciej
czego nie posprzątam – nie posprzątam już.
Po dwudziestej trzeciej
reszta będzie śmiercią i wyłącznie śmiercią.
Jak ta krew księżyca, rozlana na piasku".
– Mówi się, że osoby, które utonęły na okręcie podwodnym H.N. Hunley, zostały znalezione spoczywające w swych kojach. Ekipa wydobywcza nie odnalazła żadnych śladów, mogących świadczyć o jakiejkolwiek panice.
Zdania są w tej kwestii podzielone, ale całkiem prawdopodobne jest to, że marynarze zrozumieli swoje położenie i zrezygnowali z walki.
Naprawdę mocno wierzę, że tak właśnie było. –
#Członkowie załogi okrętu podwodnego H.L. Hunley.
— kpr. J. F. Carlso.
— James A. Wicks.
— Arnold Becker.
— Frank Collins.
— Joseph Ridgaway.
— Lumpkin.
— Miller.
— George Dixon — dowódca.
* – spójrz w dół.
** – krzyczą.
*** – ponieważ płoną.
**** – wszystko jest mokre.
***** – na końcu będzie strasznie.
Link do B. Noir 05: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=1944