TW #2 – Mojra (2/2)
Postać: Krawiec rozprutych ciał
Zdarzenie: Szybka akcja w metrze
Link do części 1: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=1882
______________
Najpierw poczułem wibracje, dziwne, nienaturalne, niepokojące. Zaraz potem przeciążenie w prawo, wszystko się przesypało, zgasły światła, a na końcu wytraciliśmy prędkość. Dokładnie w tej kolejności. Pamiętam jeszcze iskry i awaryjne, czerwone lampeczki, choć może to tylko poświata zlęknionej wyobraźni. Zgrzyt hamulców, szmer szeptu, kilka sekund głośniej artykułowanych obaw, aż w końcu jeden wielki wrzask. Inez wczepiła się we mnie jak trzylatka w matkę na widok zastrzyku. Ulotne poczucie bezpieczeństwa, jakże odruchowo do niego dążymy. Odrzuciło nas tak mocno, że tylko przez kilka sekund czułem jej palce wbite w moje ramię. Potem jedynie zimną pustkę w tym miejscu i natłok obcych ciał.
— Wyczytałam w jednym artykule — powiedziała, gdy kwadrans wcześniej schodziliśmy na dół — że jeżeli fragment torów metra jest bardzo czysty, to znaczy, że ktoś się tam zabił.
Urwała, a ja niemalże poczułem tę kropkę na końcu zdania. Wysłałem więc telepatyczny pytajnik.
— No wiesz, samobójca... Skoczył, przejechało po nim metro i się rozpłaszczył, a potem go zdrapywali.
Uśmiechnąłem się na ten subtelny dobór słów. Całą gadką zapewne chciała odwrócić moją uwagę. Coś jak z psem, który boi się określonych dźwięków i ponoć nie można go wówczas głaskać, bo stanowi to dla jego mózgu pochwałę strachu. Trzeba zachowywać się normalnie, wtedy czworonóg otrzymuje informację, że sytuacja nie wymaga nadzwyczajnych zachowań, więc wszystko jest okej. Nie wiem, czy na mnie działało. Być może tak. Przypomniałem sobie, jak tańczyła poprzedniej nocy, wirowała pomiędzy kredensem, lodówką, a kaskadą woalkowych firan. Drewniana łyżka imitowała mikrofon. Pies obok podrzucał pyszczkiem pluszową zabawkę, łapiąc ją z powrotem raz po raz. Skoordynowane ruchy imitowały psi taniec. Jakaś popularna piosenka w równie popularnej stacji radiowej, oklepany refren, banalny dobór słów. Nie przeszkadzało jej to. Zatrzymałem się w progu, opierając o futrynę i pytając, skąd zrodził się nagły entuzjazm. Odpowiedziała, że po prostu. Po prostu miała ochotę potańczyć.
Z lękiem jest tak, że jego nadmiar paraliżuje. Jeśli jednak nie przychodzi nagle, a nosi znamiona paranoi, jeśli powraca w różnych sytuacjach i boksuje nieustannie w małych proporcjach, wówczas poniekąd... zobojętnia. Jak naskórek pięty, której brak nawilżenia – rogowacieje, tracąc czucie. Tak i ja, pomimo wrażenia, że zaraz w tym metrze zdarzy się coś złego, po prostu wsiadłem. Stwierdziłem, że intuicja jest domeną kobiet. W środku przekonałem się, że panika także.
Wybuchła niemalże od razu. Ludzka natura bywa nieujarzmiona. Wystarczy, że zachwieje się jeden puzzel z przewidywalnej, uporządkowanej codzienności, a mózg momentalnie głupieje. Odchylenia od norm powodują silniejsze bodźce, tym samym reakcja na nie również zyskuje na intensywności. Ludzie przesypali się na siebie jak rodzynki w paczce. Ktoś zdołał wyciągnąć telefon. Światło latarki rozjaśniło mrok w specyficzny sposób. Przez moment było jeszcze straszniej niż po ciemku. Po chwili zaświeciło jeszcze kilka smartfonów. Gdyby drzwi, które stanowiły teraz podłogę, można było otworzyć, wysypalibyśmy się jak klocki. Z przednich przedziałów ludzie zaczęli wdzierać się do naszego. Zawołałem jej imię, odpowiedział jedynie obcy szloch. Ci wszyscy ludzie wokół tacy mi się wydawali. Obcy. Próbowałem się podnieść, wygrzebać z tej rozsypanej wieży Babel, jednak jakaś rozhisteryzowana kobieta, do krwi rozdrapała mi twarz, próbując użyć mnie jako poręczy. To właśnie na krwi poślizgnąłem się w kolejnej sekundzie. Nie mojej, a kogoś, kogo oświetloną latarką twarz ujrzałem. Uosabiała dezorientację i ból poturbowanego człowieka. Jeszcze raz krzyknąłem jej imię. Zagłuszył mnie donioślejszy głos, apelujący do wszystkich o opanowanie. Nie wiedziałem co robić. Boże, w piwnicy pełnej martwych bulw było łatwiej. Tutaj wydostanie się na zewnątrz stanowiło tylko jeden z szeregu zmartwień. Dodatkowo tubalny głos w mojej głowie raz po raz komunikował: "Miałeś przeczucie! Dlaczego pozwoliłeś wam wsiąść?" Przyłożyłem rękę do policzka, upewniając się, że suka rozorała mi skórę do krwi. Nie czułem porozumienia z towarzyszami niedoli, jedynie tępą złość. Jakaś kobieta krzyknęła, że ktoś nie żyje. Wszystko zamykało się w jakoś-ktoś. Udało mi się odzyskać równowagę, szukałem telefonu, ale gdzieś wypadł, kieszenie były puste.
— Inez!
— Tu jest trup, Boże, to trup!
— Proszę państwa, zaraz po nas przyjdą, zachowajmy spo...
— Muszę wyjść, muszę wyjść, mu...
— ...kój i najlepiej spróbujmy się nie ruszać. Za mom...
— ...szę stąd wyjść!
— ...ent ktoś się zjawi.
Wszystko zlało się w niewyraźny szum. "Jeżeli fragment torów metra jest bardzo czysty, to znaczy, że ktoś się tam zabił". Ten będzie bardzo brudny. Wołałem jej imię raz po raz. Nikt nie wołał mojego.
Nikt nie wołał mojego!
Poczułem szarpnięcie za nogę, znów upadłem. Odrzuciłem myśli o tym, jak bardzo bez wyjścia jesteśmy i jak bardzo dusi mnie coś wewnątrz. Jakby położono na mnie głaz, a na nim ktoś usiadł i zapalił papierosa. Jakby jakaś siła czekała, tylko na to, czekała od lat.
Aż w końcu się uduszę.
*
Luki w pamięci nie wypełnił żaden sen. Świadomość wróciła w momencie, gdy ktoś mnie cucił. Miał na sobie pomarańczowy hełm, a potem szliśmy długim tunelem, prowadzeni niczym owce. Otępiały mamrotałem w kółko to jedno imię, a potem facet w zielonym kitlu na tle zielonych ścian śmiał się, że syn mówi, że jest krawcem rozprutych ciał. I ha, ha, ha. Na łydkę założył mi siedem szwów. Wcale nie czułem, żeby bolała, ani w tym momencie, ani wcześniej.
Po wszystkim Inez powiedziała, że była obok cały czas. Że wołałem i wołałem, a ona potrząsała mną, powtarzając, że "przecież tu jestem, przecież to ja"...
Zdecydowanie nie lubię ciemnych, ciasnych, podziemnych miejsc.