TW#2 Imperatyw
Postać: Kichająca sklepowa
Zdarzenie: Wyburzenie
Efekt: Tutaj panuje jedna zasada. Ten tekst musi zostać napisany poza naturalnym środowiskiem. Jeśli piszesz w domu, napisz w pracy. Jeśli na kompie, napisz na telefonie.
Wielka przemiana Aliny rozpoczęła się, kiedy ogłoszono koniec świata. Dotąd jej życie upływało według idealnego schematu, od pierwszego do pierwszego: praca – dom – zakupy – spłata kredytu, rachunki – wiec - modlitwa - sen, wszystko zawsze w tym samym bezpiecznym rytmie kołowrotu. Alina uważała się za osobę szczęśliwą i spełnioną. Jej głowa wypełniona była po brzegi listami sprawunków, obowiązkami, zadaniami i regulaminami ułożonymi w równiutkie stosiki. Miała zaplanowany każdy dzień do końca życia.
I nagle: bach. Wszyscy zaczęli mówić o nadchodzącej apokalipsie. Naukowcy i specjaliści różnych dziedzin dyskutowali w mediach o zbieżnościach przepowiedni opartych o kalendarz Majów, proroctwach św. Jana, a nawet legendy Atlantów. Pokazywano sugestywne symulacje komputerowe, Ziemię wirującą w przeciwnym kierunku. Na ekranach telewizorów eksplodowały czerwone gwiazdy, tryskał grad meteorytów, płonęły miasta, lawa kipiała z wulkanów, płyty kontynentalne przemieszczały się gwałtownie, wypiętrzając nowe masywy górskie, a dotychczasowe szczyty zapadały się, zalewane przez oceany. Szerzyły się epidemie dziwnych chorób wywołanych przez zmutowane wirusy.
Dowodzono, pokazując schematy i obliczenia, że znana jest już przybliżona data hekatomby. Poziom paniki sięgał absurdu, Doomsday Clock tykał: doom-doom-doom – wielkie bum.
Alina chłonęła te doniesienia z przerażeniem. Zaczęła intensywnie studiować proroctwa dotyczące powtórnego przyjścia Chrystusa, któremu chciała się poświęcić i służyć. Modliła się żarliwie każdego poranka między siódmą trzydzieści a siódmą czterdzieści pięć i wieczorem między dziewiętnastą trzydzieści a dziewiętnastą czterdzieści pięć oraz odmawiała różaniec w drodze do pracy. Była przekonana, że nikt inny poza nią nie zasłużył bardziej na ocalenie.
Od dwudziestu lat pracowała w osiedlowym supersamie. Lubiła swoje obowiązki i traktowała je bardzo poważnie. Kiedy po godzinach zamknięcia miał przyjechać towar, zgłaszała się na ochotnika do rozpakowywania. Nie ukryło się przed nią żadne uchybienie: ani kajzerka zjedzona bez płacenia przez panią Bożenkę, ani brudne ręce wiecznie dłubiącej w nosie grubej Elki ze stoiska mięsnego, ani nawet notoryczny brak jednogroszówek w kasetce pani Jadzi.
Skrupulatność, obowiązkowość, szczerość i uczciwość nie przysparzały Alinie przyjaciół wśród współpracowników ani szacunku przełożonych. Pomijano ją przy awansach i podziale trzynastek, tłumacząc, że ukończone przez nią siedem klas podstawówki to za mało, by mogła myśleć o podniesieniu swojego pracowniczego statusu. Ale Alina wiedziała, że tak naprawdę była to zemsta kierownika za to, że zwracała mu uwagę, kiedy śmierdział potem. Przecież nie mogła udawać, że tego nie czuje! Chciała tylko pomóc, uświadomić biedaka, że higiena i schludny wygląd to podstawa.
Sama Alina miała o sobie wysokie mniemanie. Uważała, że koleżanki zazdroszczą jej urody, klasy oraz legendarnego powodzenie u mężczyzn, których atencją jednak gardziła. W gruncie rzeczy była ulubienicą stałych klientów stoiska monopolowego, a jedyny mężczyzna w jej życiu odszedł, gdyż nie był w stanie sprostać wyśrubowanym oczekiwaniom co do prezencji, poglądów politycznych, wiary oraz stosunku do porządku i obowiązków domowych.
Alina śledziła najnowsze trendy mody, ale zachowywała umiar w stylizacji. Starała się, by marki jej ubrań były rozpoznawalne dla otoczenia, lubiła szczycić się swoim gustem, choć garderobę kompletowała w szmateksach.
Dbała nie tylko o walory zewnętrzne, ale także o swoje wnętrze, braki w wiedzy uzupełniając samodzielnie dzięki tabloidom i wiadomościom w TV. Wiele dowiadywała się także na spotkaniach kółka różańcowego, na które uczęszczała trzy razy w tygodniu. Koleżanki, podobnie jak ona samotne, podstarzałe, bezdzietne kobiety utwierdzały ją w przekonaniu, że została stworzona do wielkich czynów i powinna nauczać innych, jak iść drogą uczciwości i prawdy, by przetrwać nadciągającą apokalipsę i rozpocząć życie w Nowym Świecie.
Wspólnymi siłami, przy wsparciu księdza proboszcza, zorganizowały kampanię promującą życie w czystości jako jedyną ochronę przed zagładą. Początkowo Alina prowadziła spotkania tylko dla parafian, wkrótce jednak jej sława rozprzestrzeniła się. Nazywano ją prorokinią, a nawet nowym Mesjaszem. Jej wykłady były coraz bardziej żarliwe, często wpadała w religijny szał, wywołując euforię wśród wiernych.
Nie wszystkim jednak była w smak popularność Aliny. Kiedyś gruba Elka podsłuchała, jak Alina rozmawiała o swojej misji przez telefon i od tej pory zaczęła z niej szydzić przed całym zespołem. Wykorzystywała każdą nadarzającą się okazję, żeby dokuczyć nielubianej koleżance. Alina modliła się żarliwie, by nie dać się sprowokować i zachować stoicki spokój właściwy osobie o jej prestiżu. Znosiła cierpliwie szykany i nawet nie doniosła do kierownika o swojej sytuacji. Pamiętała o zasadzie nadstawiania drugiego policzka i była z siebie bardzo dumna.
Tymczasem w miasteczku wybuchła epidemia grypopodobnego wirusa wyposażonego w DNA szczura i kozy, który bardzo szybko zaczął zbierać śmiertelne żniwo. Nim zawieszono kursowanie transportu publicznego i kolejowego, a trasy wylotowe zostały zamknięte, szpital miejski był już pełny, a miejscowi grabarze mieli pełne ręce roboty. W mieście zapanował chaos, służby porządkowe przestały panować nad zamieszkami. Plądrowano sklepy i domy, ludzie stali się wobec siebie wrodzy jak dzikie zwierzęta.
I kiedy wydawało się, że już nic gorszego stać się nie może, ziemia zatrzęsła się i pękła, a gigantyczna rozpadlina przecięła miasto na pół. Niemal wszystkie budynki zostały zburzone, jednym z nielicznych była kaplica.
Jedni widzieli w tym znak z niebios, inni diabelską sztuczkę.
Ocalali z rumowiska tłumnie przybywali do kaplicy, w której prorokini dzień i noc prowadziła katechezy. Rozeszła się wieść, że to jedyne bezpieczne miejsce w miasteczku, a moc modlitewna założycielki ochroni wiernych przed zagładą.
I nadszedł ten dzień, kiedy przed oblicze prorokini trafiła gruba Elka, prosząc o schronienie. Alina długo na to czekała. Wreszcie miała okazję zaprezentować swoją wspaniałomyślność przed szerszym audytorium.
Skinęła głową, zachęcając koleżankę, by podeszła bliżej. Gruba Elka wyglądała kiepsko: słaniała się na nogach, pociła obficie, a twarz miała białą jak opłatek. Nim Alina otworzyła usta, by zacząć swoją popisową mowę, twarz grubej Elki skurczyła się konwulsyjnie, usta rozwarły się szeroko, łapiąc łapczywie powietrze, a potem nastąpiła potężna eksplozja kichnięcia. Powstał niemożliwy do opisania rwetes, ludzie rzucili się do ucieczki. Zewsząd rozlegały się pełne przerażenia okrzyki: Zaraza! Ratunku!
Alina stała jak wryta, z twarzy spływały jej gluty. Sytuacja ją pokonała. A przecież wszystko było tak starannie zaplanowane! Próbowała przekrzyczeć tłum, ale nikt jej nie słuchał. Tylko gruba Elka stała niewzruszona, wgapiając się bezczelnie w Alinę. Zrobiła kilka kroków do przodu i runęła, zemdlona.
W pierwszym, ludzkim odruchu, Alina kucnęła przy koleżance, próbując ją ocucić, lecz naraz rzuciła się na nią oszalała, spanikowana ciżba ludzka, bezmyślny krocionogi stwór, tratujący wszystko na swej drodze.
W ostatniej chwili zaświtała jej w głowie absurdalna myśl: "Dobroć nie powiązana z wyobraźnią może stać się zwykłym ekshibicjonizmem".
Kilka godzin później oddział wojska wkroczył na teren kwarantanny. Saperzy wysadzili w powietrze ocalałe z trzęsienia ziemi budynki. Zanim nastał świt, żołnierze w maskach gazowych dobili wszystkich rannych dających znaki życia spod sterty martwych ciał.
Wreszcie nastała cisza.