Miasteczko (cz. III)
Link do cz. II: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
— Było nas czworo. Ja, mój kumpel, jego dziewczyna i... moja. Wszyscy nie żyją. Zostałem tylko ja. Na początku trafiliśmy do takiej chronionej strefy. Bardziej getto. Zainicjowałem ucieczkę, najpierw się udało, potem się zesrało. Wcześniej, jak ten wirus tu dotarł, puszczali w obieg szczepionki, cuda na kiju. Trochę przeszarżowali, bo ludzie zaczęli od tego deko mutować, choć może bardziej… wariować. Pieczę nad wszystkim trzymała jakaś organizacja rządowa albo inna, która rządową imitowała. W pewnym momencie sam przestałem się orientować. Myślę, że oni też. Odmówiłem wakatu w tym gównie, więc nie chcieli mi dać spokoju. Najwięcej osób zmarło na powikłania po pseudoszczepionce i różnych jej szczepach. Reszta się po prostu wyzabijała. Tłoczenie ludzi w zamkniętych strefach powoduje, że szybko zaczyna brakować żarcia.
Bardziej getto – Terry powtórzył w myślach.
— Plusem było natomiast to, że nie wybiła nas sama choroba. W przeciwieństwie do reszty kraju. Mieszkasz tu od zawsze czy przywędrowałeś?
— Wszyscy przywędrowaliśmy. Miasteczko było martwe.
— Ktoś je odkaził?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Jestem tu od miesiąca — odparł. — Nikt już nie choruje, pomimo że trupy zdobią niemalże każdy niezamieszkały budynek.
— Urokliwe miejsce. Została ze mną taka dziewczyna. Po drodze musieliśmy coś jeść. Polowałem i żarliśmy tych zmutowanych. Ludzie… — zamyślił się. — Założyłem, że to ludzie, choć jeśli mam być szczery to sam nie wiem, co to było. Nie masz pojęcia, jak wyglądali. Po upieczeniu mięso smakowało jak drób. Kiedyś zjadłem też psa.
— Tutaj nie będziesz głodny. Ci ludzie umarli długo przed tym, nim skończyły się zapasy. Obecna populacja miasteczka nie stanowi nawet pięciu procent pierwotnej, przynajmniej tak twierdzi Carter. Co jeszcze wiesz?
— Dobra mieszanka pisakowego dziecia uzależnia i fajnie miota. Zdaje ci się, że masz super moce. Jak zapewne po większości dragów. Powiedz, gdzie jest kobieta? Niby fajnie, pięknie, ale nie mam pewności, że nie obracacie jej w sąsiednim namiocie. Różne rzeczy widziałem.
— Zapewniam cię, że nie. To spokojne miejsce.
— Spokojne miejsce… Takie wasze, małe elizjum? Fosę macie?
Puścił uwagę mimo uszu.
— Terrence, tak? Myślę, Terrence, że niestety wciąż jesteśmy w tej samej grze. Zmieniają się jedynie plansze.
— Za bardzo komplikujesz.
— Przymiotnik „skomplikowane” i rzeczownik „życie” od zawsze tworzą udany epitet. Nigdy nic nie było proste po tej stronie linii śmierci.
— Zakładasz, że po drugiej jest łatwiej?
— Niczego nie zakładam.
Terry wstał. Pomimo początkowej rezerwy uścisnęli sobie dłoń.
— Nie zaufałeś mi na początku. Co, Hughes?
— Nadal nie ufam. Antagonizm nie zawsze ma wielkie kły. Czasem jedynie uśmiech i pewny uścisk dłoni.
Smith uśmiechnął się pod nosem.
— Młody jesteś, nieokrzesany. A twoje kły do czego, do obrony? Sprawiasz wrażenie faceta, który długo bronił się przed wszystkim i doszedł do punktu, w którym musisz obronić się już tylko przed samym sobą.
Chłopak nie skomentował, mężczyzna opuścił więc namiot. Stojąca nieopodal Iga doskoczyła do niego niemalże od razu.
— I co? — Na twarzy kobiety malowało się szczere zaciekawienie. — I co, i co?!
— Nie wiem, co o tym myśleć.
Dziś w nocy śniły mi się płonące kwiaty. Podcięte gardła róż. Sącząca się z nich posoka. Nie mogłem się otrząsnąć po tym śnie. Sieci komórkowe nie działają, nie mogę więc do niej zadzwonić, by wytłumić irracjonalny lęk. Boję się bać. Iga wciąż trzyma mnie na połowiczny dystans. Po co? Tłumaczę sobie, że może potrzebuje czasu, ale czy ktoś jeszcze ma ten czas? Może rzucono nam już tylko jego resztkę. Powinna każdej nocy spać obok mnie. Byłbym spokojniejszy. Jak ufać założeniom kobiet, skoro uznają intuicję za pewne źródło? Jutro mam pierwszą wartę w dzień. Myślę o pomorze i o tym, że są miejsca na Ziemi, gdzie zawsze było pusto. Kalahari. Mojave. Gobi. Arktyka. Wiele innych. Może gdzie indziej było nas po prostu za dużo? Chciałbym ją umieścić w swoich planach. Chciałbym by i ona – vice versa. Co można planować w tym świecie? Carter powiedział, że gdy ten chłopak je, trzęsą mu się ręce. Głód, jeden z synonimów cierpienia. Gdy idę ulicą, szklane oczy budynków łypią na mnie z każdej z okiennic. A w środku... Pokrowce kości. Powłoki dusz. Zatrzymany obieg krwi. Czy powinniśmy zacząć to wszystko sprzątać? Czy poczekać jeszcze trochę? Na co? Podobno nie śmierdzi, bo już się wysuszyli. Pytałem Cartera o dezynfekcję. Powiedział, że czymś pryskali. Iga ma w domu lśniące podłogi. Przyniosła dużo chemii z supermarketu. Powiedziała, że osiedliła pusty dom. Mieszkańcy stamtąd odeszli lub zmarli w innym miejscu. Jeśli wyruszyli w podróż to po co, to gdzie? Filozofia musiała zrodzić się właśnie w takiej ciszy. Właśnie w takiej pustce.
Terry
Godzinę po rozpoczęciu przez Terry'ego zmiany przybyła dziewczyna imieniem Kaylee. Zdobiła ją ciemna grzywka i nieufny wyraz twarzy. Wszyscy zdziwili się, że podróżowała sama. Wywołane tym faktem zaskoczenie skomentowała jedynie wzruszeniem ramion. Wypluła gumę i zapytała, w czym może pomóc. Carter odrzekł, że jest co robić, po czym proceduralnie skierował ją do niebieskiego namiotu. Mijając mężczyzn, zlustrowała Terry'ego od stóp do głów. Po raz kolejny pomyślał, że delikatność, jaką ma w sobie Iga, czyni ją wyjątkową. A może po prostu zupełnie zwariował. Potem przybyła kolejna grupka – Monica, Jason i Lilly. Ci z kolei wyglądali jak pogonione stado antylop. Zziajani, przestraszni, naprawdę biedni.
— Coraz mniej ich przybywa z każdym dniem — stwierdził Davis, wodząc wzrokiem za ostatnią z dziewczyn. — Tamten gość szuka laski o imieniu Lilly. Może to ona?
Terry tępo pokiwał głową.
— Może... On tu przyszedł sam?
— Sam. Półprzytomny. Zanim się zobaczą, chcę ją przepytać.
— Okej. Przyjdziesz do klubu w piątek?
— Klubu? Jakiego klubu?
— Łąki.
— Łąki... — powtórzył z nostalgią rozmówca.
— Ożeń się z nią. Lekarza nie ma, ale ksiądz jest.
Uśmiechnęli się.
Link do cz. IV: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php