TW #4 Agonia gwiazdy przewodniej
Postać: Kury – zombie
Zdarzenie: Mózg w rosole
Efekt: W tekście niech wystąpi Twój przyjaciel, przyjaciółka
Coraz częściej doświadczam namacalnego poczucia zakrzywionej czasoprzestrzeni. Taplając się w brei pozornych życiowych wyborów, teraz już niemal codziennie wstrzymuję oddech, słysząc złośliwy chichot obłudnego porządku świata.
Wkraczam do budynku ubezpieczyciela, pękatej budowli z aparaturą magazynującą i sterującą strumieniami informacji. Stawiam się na wezwanie dotyczące przeglądu organizmu w punkcie medycznym. Cóż, korporacyjny ubezpieczyciel nalegał, po tym, jak wskazania z centralnej ewidencji e-recept z ostatnich miesięcy wzbudziły jego niepokój.
Banda skurwieli, gotowa zrobić wszystko i podważyć co tylko się da, aby nie wypłacić należnego chorobowego.
— Właściwie o co chodzi? — pytam, zaniepokojona pulsacyjną czerwienią wskaźników.
— Nie wykupiła pani dwóch ostatnich leków z e-recepty, a to znaczy, że nie zastosowała się pani do wskazań lekarskich. W tej sytuacji zasiłek chorobowy nie może zostać wypłacony.
Wybiegam z budynku i patrzę w niebo. Świat wiruje tryliardami wyładowań, a w kciuku pulsuje chip lokalizacyjno–medyczny sugerując, że tak nagły skok ciśnienia nie służy mojemu zdrowiu, i że powinnam odpocząć.
Ja? Chora? To ten system jest chory! – krzyczę w duchu, a pulsowanie staje się coraz boleśniejsze. Drażni podskórne receptory, dręczy końcówki nerwów, tak że wkrótce zaczynam odczuwać fizyczny ból. Biorę głęboki oddech i skręcam w alejkę, do parku.
Myśli, nie wyciszane, ale tłamszone strachem, bezsilnością i bólem zwalniają. Odebrano mi świat zewnętrzny, wsadzając do złotej klatki bezpieczeństwa i wygody. Usiłuję uciec od tego wszystkiego, zamknąć się w sobie, przykucnąć w kąciku świadomości, zaznając absolutnej wolności.
Bezskutecznie.
Słyszę syrenę karetki. Widzę biegnących sanitariuszy.
— Dostaliśmy sygnał o przeciążeniu pani organizmu.
Czujnik w kciuku po raz kolejny spełnił swoje zadanie.
Wracam myślami do czasów sprzed epidemii. Strach rozsiewany przez wszechotaczające media; strach przez przeistoczeniem w kury – zombie? Żywe trupy? Mordercze mumie? No, błagam…
I niewyobrażalne dzisiaj, papierowe pieniądze, papierowe recepty, i kilka jeszcze innych rzeczy, odrobina i tak już mocno ograniczonej wolności i swobody. Wszechobecny Internet i kamery, łącza, śledzące każdy krok, każdy oddech.
A potem pierwsze zderzenie ze ścianą – nieopatrznie zrobione zakupy kartą i kolejny wlew informacji do systemów monitorowania naszych zachowań, karmiący opasłe brzuszyska terabajtowych baz danych.
„Państwo mamy po to, abyśmy wolności naszych zażywali” – słowa Kanclerza Wielkiego Koronnego, Jana Zamoyskiego kołatają mi w głowie, odkąd algorytm zakwestionował pierwszy raz moje zakupy: „Limit na alkohol w tym miesiącu wyczerpany”.
— Ale ja go nie wypiłam. Wylałam! — skłamałam gładko, ale chip w kciuku zapulsował ostrzegawczo, a głośnik w czytniku podsumował:
— Wykryto kłamstwo. Autoryzacja zakupu odrzucona. Pamiętaj, robimy to wszystko dla twojego dobra.
Wracam do rozedrganego tu i teraz.
Draństwo! Mózg mi się gotuje, przeciążony notoryczną walką o to, co prawdziwe, nieiluzoryczne. Oczami wyobraźni widzę go w potrawie, rosole, eksperymentalnym imadle, które ściska go do granic wytrzymałości, pokazując, że na tym właśnie polega niepodległy byt. Zatracam się w pożarze goryczy i ulegam coraz głębszym poparzeniom, szukając dróg ucieczki.
Leżę w izolatce i patrzę w sufit. Szprycowana lekami czuję, jak zakrzywiająca się czasoprzestrzeń pozwala mi wolno spłynąć do innego świata.
Gdzie się podziało to szumne poczucie wolności. Ta gwiazda przewodnia milionów istnień ludzkich? Istota człowieczeństwa. Naszego jestestwa…
— Musisz odpocząć. — Mąż, najwierniejszy przyjaciel, stoi pochylony, podczas gdy medyk skanuje mój organizm.
— Nic mi nie jest! — krzyczę, ale on tylko patrzy nic nierozumiejącym wzrokiem. Jest pogrążony w matni gwarantowanego bezpieczeństwa i wygody, serwowanego przez mechanizmy sterujące. — Chcę pobyć sama ze sobą — błagam rozpaczliwie i czuję, jak po policzku spływają łzy niemocy.
— Uspokój się kochanie. — Słyszę jego głos. — To dla twojego dobra.
— To nieprawda… — zanoszę się płaczem i podnoszę głowę. Czuję kolejne nakłucie w przegubie. Kroplówka zaczyna szybko działać, choć ja się nie poddaję.
Walczę, szamotając się z pasami.
Potem z myślami.
Potem już tylko z własną samoświadomością.
Otwieram oczy. Siedzę w kuchni i piję kawę, patrząc przez okno na krzaki bzów. Zastanawiam się, czy by ich nie podciąć.
— Mogę? Tak bez pozwolenia? — Pomimo głębokiego wyciszenia, lękliwa myśl, jak odprysk dawno zapomnianego uczucia, przeszywa umysł. Ropa wolności zaczyna wyciekać i zalewać jaźń, a ja uświadamiam sobie, że przecież to mój krzak, na moim podwórku.
Biegnę do sklepu, sycąc się poczuciem autonomii i walcząc o każdy jej haust, jak o życiodajne powietrze. Przystawiam kciuk do czytnika i usiłuje zapłacić za sekator. Zanim dostaję zgodę, nadziewam się na rozżarzone kraty otaczające szczelnie pole mojej swobody:
— Narzędzie niebezpieczne. Podaj przyczynę zakupu. — Elektroniczne łącze iskrzy na terabajtowych synapsach baz danych.
— Przyczynę? Po co chcecie to wiedzieć?
— Odpowiedź jest konieczna w celu uzyskania autoryzacji zakupów. Pamiętaj, robimy to dla twojego dobra…