(TW 05) Wronie baśnie — O wodzu kasztanowej armii (2z2)
Link do części I: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
Baśń I
— O wodzu kasztanowej armii (2z2)
Ze znalezieniem kamienicy trochę jej zeszło. Krążyła, krążyła i nic. Do piętrowego domu ceglanego przytwierdzono numer 21. Z kolei na małym drewnianym baraku widniał numer już 25. Gdzie więc podziała się ta wstrętna chałupina z numerem 23 – myślała. – Przecież oba budynki odgradza jedynie spalona do czerni rudera z podziurawionym dachem. Czy to możliwe, aby...?
— O zdanie nikt mnie nie pyta, ale gdyby ktoś spytał, odparłbym, że nie powinnaś tam w ogóle wchodzić. To może być niebezpieczne.
Rozejrzała się po pustym, ciemnym skwerku.
Nic.
Zrobiła krok w kierunku czerni, jaka ziała po wyrwanym oknie. Nie wiedzieć czemu, wronie ptactwo upodobało sobie ten zniszczony dom, dziesiątkami obsiadując dach. Faktycznie nad wyrwanymi z zawiasów drzwiami rdzewiały koślawe liczby. Dwójka oraz trójeczka.
— To naprawdę nie najlepszy pomysł.
Tym razem głos był donioślejszy i bardziej zirytowany.
— Kto to powiedział? — zapytała wszechobecną ciemność. — Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?
Znowu nic się nie stało. Elra zapytała zatem czterokrotnie, kierując spojrzenie w cztery strony świata. A całość wyglądała tak:
— Czy jesteś kimś, kto łypie na mnie od północnej strony? — Spojrzała na północ.
Nic.
— A może jesteś kimś, kto obserwuje mnie z południowej strony? — Odwóciła głowę o sto osiemdziesiąt stopni.
Pustka.
— No to... może ktosiu, podglądasz mnie od zachodu?
Tylko ciemność.
— Więc zapewne chcesz czegoś, przychodząc do mnie ze wschodu — zawyrokowała pewnie, gdyż tylko ten kierunek już się ostał.
Jedynie mrok oraz cisza.
Musiało mi się przesłyszeć – pomyślała i ruszyła prosto pod zniszczone wejście ruiny pod adresem Soulivenn 23, a wtedy...
— Aaauuu.
Instynktownie otworzyła dłoń i kasztanowy żołnierzyk poleciał w dół. Szczęściem stała w miejscu, gdzie śniegu leżało minimum na pół łydki, więc po sekundzie wydobył się z puchu cały i zdrów, choć o nieco przekrzywionej lufie.
— Niewiele brakowało — pisnął bez żadnej pretensji w głosie i zadarł ku niej żołędziową główkę.
Dziewczynka wpadła w panikę.
— Ty, ty, ty... — powtarzała. — To pewnie z głodu... sen...
— Proszę cię, Elra, nie idźmy w takim kierunku! — krzyknął mały żołnierzyk, otrzepując listki z drobin puchu. — Podnieś mnie, proszę, bo już nie mam siły zdzierać gardła. Tylko tym razem ostrożnie.
W strachu i z pewnymi oporami podniosła figurkę na wysokość swej rumianej twarzy. Wtedy żołnierzyk wyprostował patyczki, przyjmując pozycję "na baczność". Po chwili spoczął i odezwał się tymi oto słowy:
— Źle ta chałupa wygląda, moja droga, a i sama rozmowa z tamtym człowiekiem również była dziwaczna. Podsłuchiwałem cały czas uważnie. Co więcej, niecności jego zamiarom dodaje fakt, że kiedy spałaś, zakradł się cicho i wrzucił w rzeczną toń ponad setkę moich wojowników. Utopił wszystkich i nie drgnęła mu przy tym choćby powieka. Nie wiem, jakie względem ciebie ma zamiary, ale to na pewno podły człowiek. Miejsce, do którego cię wysłał, również wygląda posępnie. Nie sądzisz?
Teraz kiedy spojrzała na skryty w mroku dom, dokładnie tak uważała.
— Masz rację kasztanowy żołnierzyku. Głód i chłód ogłupiły mnie do tego stopnia, że na chwilę postradałam rozum. Teraz jednak widzę, że masz rację. Jest jeszcze szansa wykręcić się z tej kabały? Co ja, nieszczęsna, mam począć?
Ożywiony człowieczek zamyślił się, a dziecięce dłonie na czas tych rozmyśleń osłoniły go od porywistej siły wiatru. Po mniej więcej pięciu minutach, które małej wydawały się wiecznością, przemówił.
— Normalnie poleciłbym ci natychmiast stąd uciekać i nigdy więcej nie wracać. Nawet podczas słonecznego dnia. Tyle że nieopatrznie podałaś mu swój adres i stawiam swoją żołędziową głowę na karmę dzikom, że kiedy wrócisz do domu, będzie na ciebie czekał. Tak więc trzeba załatwić to inaczej.
Jak pewnie wiesz, mój ty drewniany chłopcze, pytanie o to "jak", musiało po prostu paść ze zmarzniętych ust małej dziewczynki. A skoro musiało, to padło. Kasztanowy żołnierzyk tym razem zamyślił się na dziesięć długich minut, co dla Elry było czasem równym dwóm wiecznościom. W końcu rzekł:
— Najpierw musimy poznać treść tego tajemniczego listu, co to go trzymasz pod płaszczem. Ja, podobnie jak ty, czytać nie umiem, ale za to tuż obok, na Governichen 32, mieszka stary nauczyciel Klaus Gotchlich. Zabierz mnie do niego i stukaj w drzwi tak długo, aż otworzy. Kiedy to w końcu nastąpi, dokonaj wszelkich starań, żebym trafił do jednej z jego rąk. Wtedy szybko poproś o odczytanie listu i...
— I...? — powtórzyła zasłuchana dziewczynka. — Co dalej?
— Po prostu nie zapomnij mnie na końcu zabrać.
Jak zaplanowali, tak dokładnie zrobili, choć nie należało to do najłatwiejszych zadań. Klaus Gotchlich najpierw długo spał, a kiedy już się wybudził, równie długo złorzeczył, wyzywając gości od przybłędów i strasząc strażą. W końcu jednak dał za wygraną i zszedł. A jako że był zaspany, wciśnięcie w dłonie kasztanowego ludzika nie stanowiło kłopotu.
— Proszę mi to przeczytać, panie Klaus.
Nauczyciel najpierw zakręcił młynka rozczochraną głową, później donośnie sapnął, a na końcu wsadził binokle na nos.
"Przysyłam wam żywe mięso — STOP — Cena ta sama — STOP — Widzimy się na targu".
Elrę przeraziły usłyszane słowa. Zdołała jednak opanować drżenie rąk, wyrwała kasztanowego żołnierzyka i razem uciekli w noc. Następne pół godziny przepłakała, siedząc na rzecznym kamienu pośród łąk. W tym czasie kasztanowy ożywieniec myślał nad rozwiązaniem. Sześć długich wieczności później podjął temat.
— Ten podły kanibal zapewne jest u ciebie teraz w domu. Usłyszał o babci, więc na moją żołędziową głowę, po nią ruszył. Bez broni nie podołamy. Na szczęście na rynku pod adresem Usliveenn 46 mieszka stary rzeźnik, Olaf Mordke. Pójdziemy tam i powtórzymy całą akcję jeszcze raz. A kiedy już mnie pochwyci w swoje wielkie zakrwawione łapy, każ mu oddać najostrzejszy tasak, jaki ma. Wtedy mnie szybko drapnij i wiejemy.
Jak uradzili, tak też wykonali, drogi chłopcze i po kolejnych dwudziestu minutach, z lśniącym tasakiem w jednej i małą kasztanową figurką w drugiej rączce, Elra przybiegła pod ten kamień.
— No dobrze, młoda damo — uznał za rozsądne wtrącić trzy grosze kasztanowy wojak. — To teraz fechtuj.
— Że zrobić mam co?
— No fechtować, ciąć, rąbać. Odstaw mnie na ten kamień i potrenuj. Pościnaj chwasty. Porozrąbuj powietrze. Pokaż, na co cię stać.
Zrobiła, jak polecił. Już po pierwszym nieporadnym ciosie niemal nie urąbując sobie nogi.
— Chyba tego nie przemyśleliśmy — wygłosił opinię ludzik, drapiąc gałązkową rączką żołędziową skroń. — Znowu muszę pomyśleć.
Tym razem Elra nie liczyła wieczności, które jej upływały na oczekiwaniu w wielkiej trwodze. Żołnierzyk dumał i dumał. Zaczynał, przerywał, ciągle drobił kółeczka wokół kamienia. Czasem przystawał i wędrował znowu. Noc się miała w zasadzie ku końcowi, kiedy zupełnie bez entuzjazmu podjął:
— Szansę mamy tylko jedną. Będzie też niezwykle ryzykowna, ale musimy spróbować. Słuchasz mnie?
Anemicznie skinęła, opierając policzek na trzonku od tasaka. To jednak miniaturowemu wojakowi wystarczyło.
— Tam, gdzie teraz pójdziemy, nie będzie nawet adresu. Po prostu cię pokieruję. Miejsce to nazywają Norą Wilhelma Dziurawca. To, jak zapewne wiesz, największy zbir tych okolic. Rozłupywacz czaszek i zarazem pożeracz niewieścich serc. Zaprowadzę cię do jego kryjówki, ale musisz działać bardzo szybko i bez najmniejszego zawahania. Ten kanibal w twoim domu to betka w porównaniu do szelmostwa Dziurawca. Kundelek naprzeciw wilka. Tak jak poprzednio, jedyne co masz zrobić, to spowodować, żebym trafił w jego ręce. Potem już pójdzie z górki. Wręczysz mu tasak i wskażesz cel, a on wykona robotę. Rozumiemy się?
Skinęła głową niechętnie, choć z niewyspania, zimna oraz głodu, nie do końca wszystko rozumiała. Następnie kasztanowy żołnierzyk zaprowadził ją aż na obrzeża Ovinkenn, gdzie wśród ruczaju i mateczników kryło się leże złoczyńcy Wilhelma Dziurawca. Tam zaskoczony olbrzym o przynajmniej niedźwiedziej posturze i byczym karku, dał sobie wcisnąć w dłoń małą figurkę i już po chwili był na jej usługach.
Ruszyli w drogę powrotną.
Przez całą drogę gigant nie wypluł słowa. Dziewczynka wręcz przeciwnie. Niezwykle drobiazgowo opisywała, jakich to niecności ma się podjąć względem każdego intruza, którego zastaną na miejscu. Świtało i świat tonął w gęstym mleku mgły, kiedy stanęli pod jej małym domkiem. Przed samym wejściem Elra w kilku słowach jeszcze raz poinstruowała towarzysza.
— Utnij mu palce, ręce oraz nogi, a jakby krzyczał zbyt cicho, także nos oraz uszy. Następnie wykol oczy, a na sam koniec oddziel od ciała głowę. Rozumiesz mnie?
Odpowiedź mogła być równie dobrze bulgotem brzucha co chrząknięciem. W każdym razie to, że z nią tu był, że szedł posłusznie piekielnie długi kawał drogi, jasno dowodziło, że ma Wilhelma Dziurawca na swe usługi.
— Teraz zacznij czynić o co ciebie proszę! — nakazała i rzeczywiście zaczął. A było co.
Doktor Garmel faktycznie siedział u niej przy stoliku. Co więcej, Elra nie dostrzegła nigdzie babci. Łóżko puste, równiusieńko zasłane. W domu porządek i nawet ogień w piecu.
Czyli musiał już zacząć – pomyślała i przykazała Wilhelmowi nie szczędzić dziadowi mąk. Dziurawiec rozciągnął twarz w podłym uśmiechu, co przyjść mu musiało z niewykłą wręcz łatwością i wzbił się na wyżyny zadawania bólu. Cały dom wypełniły krzyki ćwiartowanego mężczyzny. Najpierw palce, jak chciała, potem dłonie i dalej, aż do barków. Następnie stopy i w górę. Wszędzie krew.
Kiedy jednak oprawca zaczynał odcinać doktorowi uszy, coś przykuło jej wzrok. Podeszła do okna, przyjrzała się i... tak. Na podwórzu za domem w świeżo skopaną ziemię wbito krzyż. A skoro wbito, to...
Dziadek zawiesił głos. Chłopczyk odczekał dłuższą chwilę. W końcu dopytał cichym, króciutkim "to?"
— Mój mały, drewniany chłopcze — Bajarz pogłaskał smyka po rozpalonej od gorączki głowie. — Wtedy Elra wreszcie zrozumiała, czego się niestety dopuściła. Na co skazała niewinnego człowieka, który chciał tylko jej pomóc odmienić podły los.
— Co zrobiła dalej? Nie próbowała odebrać kasztanowego żołnierzyka z rąk Wilhelma Dziurawca?
Dziadek nalał kompotu do dwóch glinianych kubków. Jeden postawił przed leżącym chłopcem. Z drugiego siorbnął sam solidny łyk. Przeciągał przy tym finał opowieści, z radością obserwując rozpalone lica swego wnuka. W końcu postawił kubek na serwantce.
— Próbowała — rzucił tym jednym słowem. A kiedy uznał, że drewniany chłopczyk zupełnie nic z tego nie rozumie, poprawił już pełnym zdaniem. — Wierz mi, że próbowała.
— Czyli że co? — nie dał za wygraną wnuk. — Jak to się skończyło?
— Wilhelma Zbójcę nazywano Dziurawcem nie dlatego, że dziurawił swe ofiary, ale że notorycznie wszystko gubił. Tak samo było z kasztanowym żołnierzykiem, którego również posiał gdzieś po drodze. Na początku miał pewnie zamiar zrobić dziewczynce coś złego, ale kiedy z taką zajadłością instruowała go w sprawach mordu... cóż, prawdopodobnie z najzwyklejszego zaciekawienia poszedł dalej. No i od tego czasu, chłopcze, nikt już nie widywał więcej Elry ni jej babki. Czy jednak tak było naprawdę albo, czy kasztanowy żołnierzyk w ogóle istniał, nie mam pojęcia. Może cała historia jest zmyślona, a obie po prostu umarły z wychłodzenia. Nie wiem i myślę, że tak naprawdę nie wie nikt. No i to koniec historii. To była pierwsza z trzech. Masz ochotę na drugą?
Rozespany chłopczyk kiwnał głową.
— No to słuchaj — przykazał dziadek. — Historię tę nazwałem: "Fatalna pomyłka sióstr".
Link do części III: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php