Pięćset mil do domu — część XXVIII
Link do części XXVII: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=2573
III
Patrzył, nie rozumiejąc. Zaprzeczał temu, co widział i płakał. Prawdziwie płakał. Pierwszy raz od wielu, wielu lat. Trząsł się, a krople jego prywatnego deszczu spadały mu na koszulkę. Najpierw łkał cicho, do siebie, lecz wkrótce już nie umiał nad tym zapanować.
Kiedy go usłyszeli, najwyższy z bandy podszedł, roztaczając intensywną woń lawendowych perfum.
— Nie czujesz, ale już wiesz. Prawda?
Być może to jego współczujący głos, być może coś zgoła innego. W każdym razie Merlin znów się rozszlochał. Tama puściła. Na początku próbował ocierać twarz rękawem kurtki, ale w którymś momencie dał sobie spokój. Fizycznego bólu nie odczuwał, jednak nowo nabyta wiedza o swym kalectwie epatowała zewsząd obrazami. Kąsała tysiącem hipotetycznych slajdów, pokazując, czego nie będzie mógł od dzisiaj robić. Oczywiście, jeśli wyjdzie z tego żyw.
— W innej sytuacji bym cię poprosił, żebyś mi to opisał. Podzielił się wrażeniami z pierwszej ręki. Nie mam jednak zamiaru z ciebie drwić. Jest mi smutno. Może na zewnątrz tego nie okazuję, bo wiesz, ludzie, ale w środku naprawdę mi z tym źle. To cholernie przykra sprawa, Henry. Przykra dla nas obu.
Czarodziej zadał pytanie, przebijając się przez spazmy własnego szlochu. T-Rex jednak wychwycił.
— Dlatego, że w tym teatrze każdy musi grać rolę, jaką mu wybrał Pan. Wiem, że cię nie bolało, bo mam od takich rzeczy specjalistę. Po amputacji kikuty zostały od razu zdezynfekowane. Robert podał środki przeciwbólowe. Silne. Zresztą, wiesz chyba jakie. Czekamy do nocy, bo w takim słońcu nie sposób i jedziemy z tobą do szpitala. Trochę ci się w życiu poprzestawia, ale idzie przywyknąć.
Padło kolejne pytanie pokropione kilkoma salwami kaszlu. Kolory ciągle tańcowały, choć oczy Merlina znów robiły się mętne. Jeśli metą w tym biegu miała być utrata przytomności, Czarodziej właśnie wychodził z łuku na ostatnią prostą. Nawet płacz już bardziej pobrzmiewał w duszy niż na zewnątrz. Łzy się kończyły. Wyjałowiony z soli organizm szybko zaciągał lejce.
— Popytałem o ciebie, Merlin. Zachodziłem w głowę, kim jest ramol, który umyślił sobie dokonanie na mnie analnego gwałtu? Kim, myślałem, kim? W końcu mi powiedzieli, wiesz? Dużo krzyczeli, kiedy opowiadali, tak, że pół kasety, to niemal same krzyki. Nie stosowałem na nich środków przeciwbólowych. Byłem wtedy bardzo, bardzo zły. Dopiero pastor Mark pomógł mi to okiełznać. Wyspowiadał mnie i rozgrzeszył, ale także zrozumiał moje intencje. I oto jestem, Merlin. Oto ja. Z czystym kontem do zapełnienia nową porcją grzechów. Rozumiesz mnie?
Odpowiedzią była głowa opadająca na pierś.
IV
Plan był prosty i zakładał szybką jazdę przed siebie. Jednym z jego podpunktów było założenie, że smagający twarz wiatr zniweczy poalkoholową nieporadność. Nie udawało się. Po drugim z kolei, równie niegroźnym upadku Wiwat przekalkulował założenia. Zsiadł, znalazł kawałek cienia i postanowił poczekać, aż wytrzeźwieje. Czekanie go jednak nudziło. Zaczął więc myśleć, ale z kolei myślenie było męczące i kreowało niewygodne wnioski. Każda z furtek, do której zaprowadziła go złożona myśl miała przywieszkę z napisem: "dupek", "bezcharakternik" czy też, po prostu, "chuj". Granie przed stadem jest proste, ale przed samym sobą nigdy takie nie było. Mięso jego serca, ręce, nogi, twarz, wszystko zaczęło mu śmierdzieć. Gdyby nagle z jakiegoś skaczącego na wybojach wozu wypadło magiczne zwierciadełko, poharatałby łapy, próbując samemu sobie spuścić wpierdol.
Tylko że nic nie jechało, a półtoralitrowy Bourbon leżał w torbie. Tuż poza zasięgiem rąk.
Ino wstać.
Ociągał się, ale w pewnych kwestiach to już jedynie auto-oszukiwanie. Człowiek rozumie, że przegrał, zanim zaczyna tak naprawdę przegrywać. Czasem przedłuża jedynie moment tylko po to, żeby móc sobie patrzeć w twarz te cztery minuty dłużej. Nic więcej. Wszystko postanowione.
— Walić alko po to, żeby wytrzeźwieć, to tylko potrafię ja — wygłosił smutnie cicho ni do siebie, ni maleńkiego żuczka, który od dobrych dwóch minut pedałował odnóżami w powietrzu, nie mogąc się przekręcić na "brzuszek". Wiwat przy pomocy noża okręcił robaczka (we własnej ocenie) na łapki. Ten, mając chwilowo czystą, życiową kartę, ruszył z impetem, ale był to najprawdopodobniej wadliwy okaz, bo nie minęło dziesięć sekund, gdy wywrócił się znów. Tym razem ewentualna pomoc wymuszała wstanie, bo robaczek był poza zasięgiem. Wiwat dźwignął więc dupsko i udzielił mu wsparcia jeszcze raz. Następnie ruszył do torby.
— Piję, kurwa, przez ciebie, mały koleżko — rzucił w kierunku tego kawałka ziemi, po której niezdarnie maszerował czarny punkcik. — Piję, kurwa, przez ciebie, bo tak bym nie wstał.
Niezdarny żuczek nie wyłapując pretensji, przewrócił się na odwłok jeszcze raz.
Link do części XXIX: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=2598