TW#6 To nie jest ani to miejsce, ani czas
Postać: Pierwszy człowiek na Marsie
Zdarzenie: Zwykły dzień
Efekt: Korespondencja fikcyjnego świata. Tekst jest mailową wymianą wiadomości pomiędzy Tobą, a osobą, która Cię obdarowała zestawem. Wcielacie się w role, wymieniacie mailami, piszecie po minimum dwa maile i potem osoba obdarowana je zamieszcza.
Osoba: Marok
[wiadomość szyfrowana – 19 mar 2020, 7.20 PM
od: Pyran Telum, dyrektor generalny projektu Mars-New-Home, Centrum Lotów Kosmicznych, Houston, Ziemia
do: komandor Jack MacMarok, dowódca misji, marsjańska stacja orbitalna Mars Base Camp]
Komandorze MacMarok, jesteśmy w czarnej dupie. A właściwie to ja jestem, bo pan siedzi sobie spokojnie w bazie na orbicie, z daleka od tych medialnych hien, odcięty od komercyjnych kanałów kontaktu. Miną miesiące, nim was stamtąd ściągniemy, w tym czasie ludzie zapomną, ale to ja jestem teraz tu, na Ziemi, i dupa mi się pali. Przez to całe gówno Agencja straci zaufanie na zawsze, straci inwestorów i będziemy musieli ogłosić upadłość. UPADŁOŚĆ, MacMarok! Ale to nie jest najgorsze! Nigdy nie przestaną się z nas śmiać i wrzucać tych kretyńskich memów do Sieci! "Houston, to wielka chwila dla Ameryki, to wielka chwila dla Świata – pierwszy człowiek na Marsie! Zaraz, zaraz, momencik – a gdzie on właściwie jest?"
A wie pan, co gadają w serwisach informacyjnych? "Jak to możliwe, że misja Mars-New-Home została zakończona na dziewięćset osiemdziesiąt dziewięć dni przed oficjalną datą? I dlaczego świat nic o tym nie wie? Jak to możliwe, że astronauta Vago Thyl, pierwszy człowiek na Marsie, odbył podróż kosmiczną na czerwoną planetę po orbicie transferowej Hohmanna w czasie dwustu siedemdziesięciu dni, a powrót zajął mu ułamek sekundy? W dodatku jego czip zarejestrował się w systemie geolokalizacji ponad trzy tysiące mil od kosmodromu? Gdzie się podział wahadłowiec, którym odbył podróż?"
A ja dołożę swoje pytanie, MacMarok: jak to, do kurwy nędzy, możliwe, że nagrania z kamer tajnej misji przechwycili jacyś gówniarze z liceum? Narazie tylko nas szantażują, ale jak to wycieknie do mediów, to z nami koniec! Rząd nie da nam już ani grosza na żaden program kosmiczny, jesteśmy skończeni!
Stracimy twarz, wiarygodność, zaufanie. Status quo, rację bytu. Wszystko, kurwa, stracimy!
Kurwa, Jack, zrób coś, żeby nam uratować tyłki!
-----
[wiadomość szyfrowana – SOL 2788, 11.45 PM
od: komandor Jack MacMarok
do: Pyran Telum]
Miło, że do mnie piszesz. Przez ostatnie dni miałem wrażenie, że wariuję. Słyszałem jakieś głosy. To mógł być Vago. Obraził się na mnie w zeszły wtorek albo środę. Chyba środę. Jak go wymyślałem, wydawał się być całkiem przyjaznym typem, ale chyba za dużo od niego wymagałem. Zbyt wiele wobec mojej osoby. Mam własne problemy. Kończą mi się zupki chińskie. Mam jeszcze pudełko wegetariańskich naparów. Nie tknę ich! Prędzej tu zdechnę. Obejrzałem cztery sezony opery mydlanej, tej o której ci wspominałem ostatnim razem. Podtrzymuję. Jest świetna.
Co do reszty, nie ma absolutnie żadnych powodów, żeby przejmować się medialnymi przepychankami. Zresztą i tak mam to gdzieś. Ale tym razem jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zawsze można wynająć jakieś studio filmowe. Zapłacimy im z góry. Pachnące kopce dolarów uciszą im jadaczki na długo. Nakręcą lądowanie i wszystkie poboczne kwestie. Machniemy jakąś zmyśloną tezę o zmodyfikowaniu przez cyberprzestępców oryginalnych nagrań. W sześćdziesiątym dziewiątym się udało. Dlaczego teraz ma się nie udać? I jeszcze ci licealiści. Banda pryszczatych kujonów. Co oni mogą nam zrobić? Postawić im podwójne truskawkowe z posypką, nie wiem, jagodową, albo cholera dowolną inną. To jest twój problem Pyran, że za bardzo się wszystkim przejmujesz. Masz paranoję większą niż nasza galaktyka. To nie żaden kryzys. To tylko idealnie wyważona inscenizacja wielkiego upadku, który zakończy się spektakularnym sukcesem. Tu nawet nie chodzi o wiarę i nadzieję. Po prostu trzeba stać na baczność mimo ulewy (i tak jest sztuczna), a kiedy minie, uśmiechać się jeszcze szerzej niż dotąd.
-----
[dziennik Vago Thyla, baza Agencji Mars-New-Home, Cydonia, Mars – SOL 2779]
Kolejny zwykły dzień. O ile można nazwać dzień na obcej planecie zwykłym. Tu wszystko jest niezwykłe. Ale można się przyzwyczaić. Tak myślę.
Jestem tu już piąty tydzień, co jest w sumie informacją bez znaczenia. Czas płynie tu inaczej niż na każdej z planet, na której byłem. Z wyjątkiem Ziemi – właściwie rytm dobowy jest tu niemal identyczny.
Rutyna jest zbawienna. Wykonywanie określonych czynności w tych samych godzinach: pobudka, sanitariat, kantyna, szklarnia, kantyna, dziennik botaniczny, relaks (czytanie, filmy), kantyna, sanitariat, sen. Większość ludzi nazwałaby to rygorem, ale nie ja. Oczywiście, na początku wkurwiało mnie, że nie mogę po prostu wyjść na spacer, tęskniłem za przyrodą, zielenią, lasem, zapachem świeżego powietrza i ciepłymi promieniami Słońca. Ba! Nawet skrzeczenia cholernych srok mi się śniły. Za ludźmi nie zatęskniłem ani razu. Gdyby to było możliwe, zostałbym tu na zawsze, z daleka od tych zasranych gnojków.
Na początku próbowałem doszukiwać się podobieństw między Ziemią a tym cholernym miejscem. Na przykład ta pustynia wygląda niemal jak kanion Blue John w Utah. Łaziłem tam jeszcze przed misją, kiedy chciałem odpocząć od tego codziennego wariactwa, od tego ula informacyjnego, wściekłych ludzkich os. Samotność jest lekiem na całe zło. Na Ziemi. Bo tutaj jest inaczej. Tutaj samotność okazała się matką odkrycia na miarę wszech czasów.
Wiem, że to przeczytacie, więc powiem wam, co myślę. Pyranie Telumie, wyobrażam sobie, jak będziesz trząsł portkami, zasrany dyrektorku, urzędniczyno z bożej łaski. Załatwiłem was, ciebie też, MacMarok, wszystkich. Zrobiłem was na szaro, zrobiłem was w chuja.
W chwili, gdy to czytacie, już jesteście załatwieni. Ha, ha, ha!
Odkryłem wasze machloje, odszyfrowałem dzienniki prowadzonego eksperymentu. Pomyślałem sobie: co to za brednie? Że to ja niby miałbym być tym Obiektem X-12? Że niby wszystkie wspomnienia o spacerach po lesie, zapachu świeżego powietrza, a nawet głupich srokach były jedynie zapisem w module pamięci? Że niby jestem androidem? Ha, ha, ha!
Pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy w czasie oznaczonym w dziennej agendzie jako "relaks", czytałem pamiętnik Scotta Kelly'ego. W drodze po nitce do kłębka waszej misternej mistyfikacji, zwiedziłem jaskinie Cydonii. Okazały się bardziej podobne do Blue John niż się wydawało. I odkryłem makabryczne ślady waszych poszukiwań, ale przede wszystkim znalazłem to, czego wam się nie udało.
Dzięki odkryciu skrótu czasoprzestrzennego, przeczytałem waszą wymianę wiadomości, zanim do niej przystąpiliście. Właśnie wysłałem ją do The New York Times razem z nagraniami z jaskini. I bzyknąłem twoją dziewczynę, MacMarok. Ona jeszcze o tym nie wie, ale ty już tak. Później prześlę ci nagranie.
W sumie Mars nie jest taki zły.