TW#7 – Cmentarna opowieść
Postać: Ambitna kwiaciarka
Zdarzenie: Bezsenna noc
Efekt: Korespondencja fikcyjnego świata. Tekst jest mailową wymianą wiadomości pomiędzy Tobą, a osobą, która Cię obdarowała zestawem. Wcielacie się w role, wymieniacie mailami, piszecie po minimum dwa maile i potem osoba obdarowana je zamieszcza.
*
Za kresami wszechświatów, koszmarnymi snami i krwawymi księżycami, w odludnej krainie na krawędzi przeklętej ziemi był Zapomniany Cmentarz. Nikt już nie pamiętał kiedy powstał i kto pierwszy został na nim pochowany. Może początkiem była zaraza, wojna, albo kataklizm? Nawet, jeśli bardzo dawno temu żyli jacyś ludzie, którzy znali w przeszłości pochowanych, to również i oni potem spoczęli na tym cmentarzysku. Nagrobki, krypty, zbiorowe mogiły były tak stare, że kruszyły się pod wpływem wiatru, słońca, deszczu i mrozu. Wysoki mur okalający teren z grobami, posiadał dwie kute bramy – główną, dwuskrzydłową od zachodu i drugą mniejszą – od północy. Obie nie były zamknięte, więc skrzypiały, wydając opętańcze dźwięki przy silnych podmuchach wiatru. Nocami działy się tam rzeczy straszne, nie do objęcia ludzkim rozumem a przynajmniej mogące doprowadzić do szaleństwa nawet najbardziej racjonalną i oświeconą osobę. Zresztą nikt się tam nie zapuszczał, bo odludzie otoczone było bagnami, pustyniami, wysokimi górami, lasami, głębokimi jeziorami, rwącymi rzekami, gdzie wszystkie żywioły mieszały się ze sobą, utrudniając przejście wszelkim przeprawom.
Co noc Zapomniany Cmentarz ożywiał się obecnością dusz. Czasami bez słów przemykały między nagrobkami, innym razem jęczały i zawodziły, jakby katuszami męczone, albo też nawoływały nie wiadomo kogo i po co, skoro okolica pustkami naznaczona. Często, spomiędzy krzewów, wydobywały się szepty i rozmowy, przerywane wzdychaniami, albowiem dusze posiadały pamięć szczątkową z czasów życia na ziemi. Pewnego szlachcica, co Mielnik się nazywał, pochowano z sygnetem i laską. Jego dusza wciąż wracała do czasów zakupu tych przedmiotów, pamiętała porę roku, sklep, panny w nim chichoczące, sprzedawcę i wiele drobiazgów połączonych wydarzeniami z dwoma drogimi mu klejnotami.
– Wyobraźcie sobie sklepik. Kilka pań kupowało rękawiczki i parasolki na popołudniowe spacery. Zerkały uważnie w moją stronę, gdy zajęty wyborem odpowiedniej laski, podkręcałem swego wspaniałego wąsa. Wybrałem elegancką tyczkę z drewna bukowego. Rączka w kształcie węża z diamentowymi oczami, pokryta srebrem. Rękojeść miała ukryty sztylet w drewnianej części laski. Nie rozstawałem się z nią ani na chwilę, była mi wierna jak... Nikt. Żona i kochanka mnie zdradzały, a córka opuściła nasz rodzinny dom z jakimś gołowąsem. Wszystkie kobiety mnie zdradzały. A ja nie pozostawałem im dłużny. Tylko laska, zawsze ta sama, towarzyszyła mi we wszystkich wydarzeniach życiowych.
– To w kiblu też? – odezwał się duch rzezimieszka półgłówka, który nie doczekał szafotu, gdyż zmarł podczas zarazy, w trakcie defekacji w wychodku.
Duch szlachcica z dezaprobatą spojrzał na kmiotka i zatykając nos palcami prawej ręki z sygnetem na jednym z paliczków, oddalił się w stronę swojego nagrobka, podpierając się laską trzymaną w lewej dłoni. Tymczasem rzezimieszek Kończal przeszedł się wzdłuż alei z kryptami, wrzeszcząc w ich mroczne czeluście, jakby chciał zmarłych do życia przywrócić.
*
Na Zapomnianym Cmentarzu rosło kiedyś drzewo. Miało gruby konar i ogromną koronę z gałęzi, która dawała dużo cienia w słoneczne, upalne dni. Potężny pień wypuścił liczne korzenie. Wrosły głęboko w ziemię i rozciągnęły się gęsto pod całym cmentarzyskiem. Wiele ptasich rodzin wiło sobie gniazda wśród liści i w zagłębieniach kory na pniu. Gdy przyszło morowe powietrze, a wraz z nim zaraza zabijająca wszystkich okolicznych mieszkańców, kolorowym śpiewakom zabrakło tchu w piersiach i zaczęły umierać jeden po drugim. Małe kulki puchu opadały bez słowa skargi na ziemię. Kiedy umarł najmniejszy ptak i jego krew wsiąknęła w glebę, drzewo pękło i zrzuciło wszystkie liście, przykrywając nimi maleńkie trupki. Potem połamały się gałęzie, uschły korzenie i został tylko gruby kikut martwego pnia, niczym wyrzut sumienia na tej jałowej ziemi.
Tuż przy uschniętym drzewie, stał kamienny nagrobek, mocno nadgryziony zębem zniszczenia. Ze słów wyrytych w twardym kamieniu ostało się imię – Anna. Dusza dziewczyny ukazywała się bardzo rzadko, zazwyczaj samotnie siadała na nagrobku i pozwalała promieniom księżyca przenikać swoją aurę na wylot. Wyglądało to jakby zjawa świeciła i ogrzewała się srebrnym blaskiem kosmicznego satelity. przysiadała na skraju nagrobka, ubrana w spodnie, rozwleczony sweter, z rozwianymi krótkimi włosami i rozmyślała o czymś. Podczas tych efemerycznych chwil towarzyszył jej duch mężczyzny. Wilkomir był starcem z długim, siwym zarostem i głębokimi zmarszczkami na twarzy, ubranym w zgrzebną koszulę. Brodę miał splecioną w warkocz, a długie, siwe włosy związane rzemieniem na karku. Pojawiał się niemal w tym samym momencie, co dziewczyna, gotowy do rozmowy lub milczenia.
– Dziewczyno, czy znów wspominasz tamto życie?
– Pamiętasz, starcze, jak tutaj trafiłam? Próbuję sobie przypomnieć o wszystkim z tamtego świata. Niestety, wciąż wracam pamięcią do ostatniego wieczoru, kiedy pisałam z Ambrożym. To był inny świat, jakby odmienny wymiar – czas, miejsce. Miałam na kolanach otwierane pudełko, w nim pisałam list, który momentalnie pojawiał się w pojemniku osoby, do której pisałam.
– Jakoś trudno mi sobie wyobrazić te pudełka, panienko. Poznałem na Zapomnianym Cmentarzysku mnóstwo różnych dusz i ich opowieści, ale twój przypadek jest zupełnie inny. Opowiedz mi wszystko, co pamiętasz.
– Była noc, nie mogłam zasnąć. Napisałam do Ambrożego.
"Dobry wieczór. Za oknem już ciemno, a ja nie mogę spać. Czy mógłbyś mi opowiedzieć jakąś mroczną historyjkę?"
– Miałam ochotę na coś szalonego – mówiła dalej – a chłopak wyczuł to od razu i dał się porwać mojemu wyzwaniu. Liczyło się szaleństwo, przygoda, wino...
"Dobry wieczór, bardzo Ci dziękuję za tego maila Anno. Jeszcze pamiętam tamtą noc kiedy się wymieniliśmy mailami. Ta obskurna knajpa. Ten mój letni chamski podryw i Twój prześliczny uśmiech. Pamiętam, jak śmiałaś się do łez. I teraz mam Ci opowiadać mroczną historię na dobranoc. A może spotkajmy się tej nocy gdzieś w środku miasta w jakimś uroczym parku? Wybierz: Las Marceliński, Rusałka, Morasko? Gdzie Tobie pasuje? Podjadę. Kupię czerwone wino. Lubisz takie nieprawdaż? I porozmawiamy, pospacerujemy, wybierzemy się razem w nieznane, gdzie będę Ci opowiadał różne niestworzone historie. Co Ty na to Anno?"
Dziewczyna zamilkła. Starzec pokiwał ze zrozumieniem głową i lekko się uśmiechnął. Młodzi, szaleni, porywczy. Chcą, by wszystko działo się od razu.
– Zrobiłaś to? Spotkałaś się z nim? – Wilkomir starał się wykazywać zainteresowanie, ale już wiele podobnych historii słyszał za życia. Spodziewał się, że młodzieniec zawiódł, nie przyjechał. Albo przyjechał napruty w trzy biesy i zamiast ciekawej historyjki, usłyszała bełkot i pijackie mamrotanie.
– Tak, mimo tego, że nie chciałam wychodzić z domu. Pomyślałam, że nie doczekam się żadnej historii, więc chociaż przygoda, mroczne miejsca dostarczą mojej wyobraźni niesamowitych wrażeń.
"Czy Morasko to rodzaj mokradeł, Ambroży? Chętnie się tam z Tobą wybiorę, jeśli ciszę przerywają skrzeki, zgrzytania, plusk bagienny i opętańcze zawodzenia zagubionych dusz. Inne miejsca źle znoszę, moje dusza cierpi od suchego powietrza".
– Wydawało mi się, że to dobra zabawa. Ambroży przestrzegał o wydarzeniach strasznych i niewyjaśnionych, a mimo to, moja szalona dusza rwała się, chciała ryzyka.
"Morasko to rozległe łąki, trochę lasu i bagniste tereny. Mieszczą się tam wydziały matematyki, fizyki , ekonomii i przynależne do nich tereny zielone. Ostatnio zaginęła tam para studentów i do dzisiaj ich nie znaleziono. Chłopak i dziewczyna wybrali się na romantyczną randkę jakiś tydzień temu i nikt ich od tamtej pory nie widział. Czy jest jeszcze szansa na znalezienie tej pary? Jak myślisz?
Mam blisko na Morasko. Ale tam będzie naprawdę mrocznie moja droga. To nie żarty. Czy jesteś gotowa na ryzykowną przygodę? Jeśli odwaga Ci na to pozwoli to spotkajmy się na miejscu o trzeciej. Tylko nie zastanawiaj się za długo, odpisz od razu co Ci dyktuje intuicja"
– Zatem poszłaś, dziewczyno? Szalona Anno, nie posłuchałaś ostrzeżenia. Cóż takiego tam się wydarzyło? – Wilkomir wydawał się nieco zaciekawiony. Panna była wyraźnie niezrównoważona.
– Miałam dużo czasu. Postanowiłam zrobić sobie spacer przez uśpione miasto. Oświetlone ulice, witryny sklepowe i cisza wpływały na mnie kojąco. Kiedy pojawiłam się na umówionym miejscu, Ambroży już czekał. Miał przy sobie latarkę i butelkę dobrego, czerwonego wina. Pomyślał też o plastikowych kieliszkach, świeczce i zapałkach. Miał ze sobą niespodziankę, ale nie zdradził jej w tym momencie.
– Mężczyźni zazwyczaj mają przy sobie pewnego rodzaju dar, którego potrafią użyć na wiele sposobów – starzec przypomniał sobie o harcach w młodości. – Kiedy Noc Kupały obfitowała w ognie i dziewczyny, oj używało się różnych „niespodzianek” – chciał się uśmiechnąć, ale już nie potrafił. Pamiętał tylko, że za życia na ten mimowolny skurcz mięśni twarzy, wiele dziewoj reagowało rozdawaniem całusów, uścisków i innymi uciechami.
– Zbereźniku jeden! Nie taki prezent miał dla mnie Ambroży. Szliśmy ciemnym lasem, chcieliśmy dotrzeć na skraj stawu, za którym rozciągały się rozległe bagna. Nad nimi latały świetliki. Znaleźliśmy małą plażę. Usiedliśmy na piasku, zapaliliśmy świeczkę, piliśmy wino, rozmawialiśmy. Kiedy opróżniliśmy butelkę do połowy, Ambroży niespodziewanie poczęstował skrętem z marihuaną. Było wesoło, słuchaliśmy srebrzystości księżyca, polifonii świetlikowej, wsłuchiwaliśmy się w ciemność, która miała kilka dźwięków, chociaż kiedyś tłumaczono mi, że nie brzmi wcale. Potem zrywaliśmy różne rośliny, Ambroży znalazł niezapominajki, świecąc sobie latarką w pobliżu stawu. Wszelkie zielsko podawał mi do rąk i kiedy skończył, oświetlił mnie płomieniem świecy. „Jesteś kwiaciarką” – powiedział z uśmiechem na twarzy. Zbierałam rośliny i potrafiłam każdą z nich nazwać, co mu bardzo imponowało. Wtedy wpadł na szalony pomysł. Wymyślił, że zdobędzie tatarak. Wszedł do wody, gdzie rosła trzcina. To nie był tatarak... Zniknął bez słowa. Myślałam, że się potknął, leży nieprzytomny. Poszłam w jego ślady. Noga zahaczyła o coś twardego, upadłam. Starałam się podnieść, ale dziwny wir porwał mnie głębiej. Zaczęło mi brakować tchu i wtedy wciągnęłam wodę do płuc. Jak powietrze. Unosiłam się i szybowałam aż do tego miejsca. Stanęłam na cmentarzu, tuż przy konarze martwego drzewa. Nie wiedziałam jak się tu znalazłam, aż spojrzałam na swoje ręce. Byłam duchem. Błąkałam się zagubiona, aż poznałam tutejszą Annę. Przygarnęła mnie, pozwoliła korzystać z nagrobka. Sama niechętnie go opuszcza.
– Prawdopodobnie zagubiłaś się między wymiarami. Możliwe, że staw jest przejściem, bramą na to cmentarzysko. Nie znam tu wszystkich dusz. Spróbuj odnaleźć Ambrożego. Może błąka się gdzieś tutaj? – Wilkomir powiedział to bez przekonania. Wiedział bowiem, że może to zająć całą wieczność. Ale czyż dusze mają coś innego do zrobienia?
– Nie jestem pewna, czy potrafię, czy chcę?
– Ale co? Kupe? – nie wiadomo jak długo Kończal siedział pod drzewem. Teraz, wyraźnie zainteresowany rozmową, starał się coś z niej zrozumieć, chociaż niewiele do niego dotarło.
Anna i Wilkomir rozejrzeli się. Wokół gęsto było od duchów. Niektóre nosiły znamiona zarazy, inne miały zgięte karki i resztki sznurów na szyi, brak kończyn, ślady zakrzepłej krwi na brzuchach, plecach, w piersiach. Słuchały opowieści Anny.
– Uszanowanie, jeśli panienka zechce, będę jej towarzyszyć w poszukiwaniach – szlachcic Mielnik zakręcił palcem swojego szlachetnego wąsa.
– No to się porobiło! Jaśnie paninka czeka, zara pogonie te leniwe praczki, pomogo panince – praczka Agata odwróciła się i zniknęła nagle. Zaraz po tym rozległ się ostry gwizd.
– Lecim, chopaki, lecim! Jambroża szukać, spode ziemi gada wynizać i bystro mie tu przywledz, na kolana go i niech biadoli, o wybaczenie mościa panienke błaga – młody ulicznik skrzyknął swych pomocników i zaraz się rozpierzchli. Wisielcy, wraz z samobójcami ruszyli w kierunku bramy głównej. Anna patrzyła z niedowierzaniem za oddalającymi się sylwetkami.
– Wilkomirze...
– Hmmm?
– Jak myślisz, uda im się znaleźć Ambrożego? – w głosie Anny wyczuwało się kroplę nadziei.
– Nie sądzę – odpowiedź starca nie pozostawiała wątpliwości.
– Po co w takim razie to robią?
– Sami nie wiedzą. Za chwilę zapomną, co chcieli zrobić i wrócą do swoich zwykłych zajęć. Będą się snuli bez celu. Następnym razem znów będą słuchali twojej historii, jak czegoś nowego.
– Który to będzie raz? Jak długo to trwa?
– W latach ludzkich? Chyba jakieś pięćset, może osiemset lat – rzekł Wilkomir i rozpłynął się w powietrzu.
Anna zwiesiła głowę i patrzyła za snującymi się bez celu duszami. Z daleka wszystkie były do siebie podobne.
– Zatem sama się za to wezmę. Pójdę go poszukać.
– Ale kibel? – Kończal z ciekawością spojrzał na Annę.
– Nie, rzezimieszku. Zajmij się swoimi sprawami. Muszę coś zrobić.
– Wiem, wiem. Kupe. Wszyscy muszo kupe robić. Coby drzewo rosło.