Pięćset mil do domu — część XXXVII
Link do części XXXVI: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
XXVIII
Bix w pośpiechu, na jaki stromość i śliskość pozwalały, schodził z gór. Czasem się zsuwał, czasem niemal wywracał, jednak miarowo, systematycznie, schodził. Fabryczne zabudowania rosły z każdą sekundą, a niemal pewny deszcz ciągle nie uwolnił się od chmur.
Ostatnie drzwi od prawej — ciągle furczały mu w głowie słowa babki. — Ostatnie drzwi od prawej.
W końcu zszedł, omal nie rozdeptując kolorowego węża. Ten, przestraszony bliskim sąsiedztwem stopy, syknął gniewnie i odpełzł. Kiedy chłopczyk truchtał w kierunku najbliższej hali, dostrzegł wchodzącego do jej środka mężczyznę. Chwilę później usłyszał strzały.
Mimo tego nie zwolnił. Niebo puściło w momencie, gdy miał do ostatniego hangaru dwadzieścia, trzydzieści jardów. Zrobiło się ciemniej. Porywisty wiatr przybrał jeszcze na sile.
XXIX
Alexander Polipczuk otworzył zwyczajnie drzwi. Przynajmniej miał nadzieję, że robi to zwyczajnie. Nie za gwałtownie, nie za szybko, nie nazbyt bojaźliwie.
Kątem oka, po swej prawej stronie, dostrzegł sylwetki dwóch mężczyzn i przynajmniej jedną z nich rozpoznał. Ruszył jednak przed siebie, skupiając zmysły na pomarańczowym oku niewielkiego ogniska i grupce ludzi tuż przy nim. Faktycznie było ich sześciu, choć w tym akurat momencie jedynie czterech, gdyż dwóch wystawało przy okratowanej okiennicy, oddając w niewybrednych słowach zachwyty dla siły deszczu.
Gdy był jakieś osiem jardów od głównego trzonu bandy, jeden z obserwujących rozpoczynające się właśnie gradobicie rzucił, że kogoś widzi. Że ktoś tam, kurwa, w tej ulewie biegnie. Od razu trójka z siedzących najbliżej ognia, napędzona tą zuchwałą rewelacją, uniosła ku mówiącemu wzrok, dając Polipowi kolejne trzy wolne jardy. Z tej odległości, nie tylko mógł dostrzec detale tatuaży oszpecające ich zaniedbane ciała, ale także czuł nieprzyjazne feromony zakapiorów, spotęgowane dodatkowo przez ciepło.
Czwarty, na wpół leżący, uniósł ku niemu umęczony wzrok. Ich oczy spotkały się tuż nad ogniem.
I to właśnie wtedy Polip zrozumiał, że to już.
I to właśnie wtedy biegnący wśród deszczu Bix usłyszał strzały.
XXX
Wszystko było rwane i niewyraźne. Huk. Trupy. Krzyki czy bulgot krwi. Jeden z zabitych leżał twarzą w ognisku. Smród topionego tłuszczu przewiercał nos, wytwarzając niezapomniane żłobienia. Coś, co wyplenić mogła jedynie śmierć. Dwóch innych padło przy oknie.
Jeśli dobrze spamiętał, tylko jeden go sięgnął, choć niczego w tym momencie nie był pewny. Czuł ból po prawej stronie, lecz nawet ten zdawał się bardzo odległy. Gdzieś poza opadającym wolno hukiem, jaki musisz brać pod rozwagę, jeśli decydujesz się opróżnić dwa pistolety w zadaszonym, dobrze akustycznym pomieszczeniu, słyszał piski Thelmy. Omiótł więc wzrokiem cały burdel jeszcze raz, przyuważając, że jeden z nich się czołga. Nim dobił go znalezioną maczetą, zrozumiał, że tak naprawdę każdy z nich był z innego klanu. Że T-Rex zwołał ich po to, by na przykładzie Merlina zobaczyli, jaki los czeka tych, co go próbują przewalić.
Wciąż nic nie słyszał, kiedy rozejrzał się, dostrzegając grubasa. Giganci skurwiel gdzieś zniknął, ale ten typ stał tyłem, jakby nic sobie nie robił z masakry. Polip ruszył wolno w jego kierunku, zachwiał się, przysiadł. Następnie odliczył w myślach do dziesięciu i ponownie dźwignął swe zwłoki z gleby.
Idąc w kierunku tego tłustego zjeba, próbował przeładować broń, jednak ręce drżały mu do tego stopnia, że w końcu dał temu spokój. Tamten w dalszym ciągu go nie słyszał. Nawet gdy motocyklista stanął tuż za nim, unosząc ostrze nad głowę. Nic. Halo ziemia, kretynie. Ni chuja.
Nim złożył ręce do ciosu, przyjrzał się temu, co zostało z Merlina, żałując, że może tego spuchniętego kurwia zabić jedynie raz. Potem uderzył po skosie, ścinając owalnemu pojebańcowi niemal połowę łba. Ponownie przykląkł, czując rozpromieniające się po całym ciele gorące ogniska bólu. Utracił na chwilę dech, widząc dwa jardy przed nim podrygujące konwulsywnie cielsko. Poszukał wzrokiem dziewczynki, a gdy ją dostrzegł, uniósł zwycięsko kciuk. Coś do niego krzyczała, ale w uszach brzmiał mu już tylko wodospad z szumiącej krwi. Wyczytał jednak z jej gestów, że nie jest dobrze. Nie mając siły wstać, rozejrzał się tylko w promieniu, na jaki sfatygowany kark mu pozwalał.
T-Rex stał pod betonowym filarem, nie dalej niż sześć krótkich kroków. Widząc bezradność motocyklisty, ruszył w jego kierunku. Tym razem sama silna wola nie wystarczyła i chwilę później zamaszysty kop pogruchotał Polipowi żebra.
XXXI
Dzieciak dobiegł do drzwi, jednak słowa kalekiej babki, jej zimny dotyk, zapach... Wstrzymał się z wejściem, mimo że ulewny deszcz przemoczył go już doszczętnie, a spadające z nieba lodowe kulki obiły mu głowę i kark.
Nie bacząc na ból, zakradł się do jednej z kilku drucianych okiennic i przypatrzył, niemal zupełnie nie dziwiąc się, że oczy nie potrzebują czasu, by przywyknąć do półmroku.
Chwilę nic się nie działo, choć kształt przykucniętego człowieka był dla chłopca doskonale widoczny. Młody mężczyzna w niebiesko-czerwonych barwach przywarowany do ściany krzykiem zapytał kogoś, co to za szambo i czy już tych skurwieli odjebali? Chyba nie doczekał się zadowalającej odpowiedzi, bo nadal pozostał czujny.
Bix obserwował mężczyznę do momentu, aż jedna z lodowych kulek użądliła go tak boleśnie, że przysiadł. Zakręciło mu się w głowie, w ustach poczuł metaliczny smak. Chwilę w takiej pozycji został, obserwując jak spływająca potokami deszczówka, miesza się z jego krwią.
Sądząc po gniewnym niebie, następne minuty mogły obrodzić jeszcze większymi lodowymi okazami i należało bardzo szybko wybrać. Wstał zatem, za cel biorąc jedno z najbliższych okien, które nie było tak szczelnie przewleczone drucianą siatką, a tylko zabezpieczone poprzeczną belką i wcisnął się przez nie do środka.
W pomieszczeniu, do którego trafił, nie było drzwi. Kawałki odłupanego gruzu dobitnie sugerowały, że należy poruszać się ostrożnie. Poświęcając skradaniu całe skupienie, doczłapał do wylotu na korytarz. Kilka jardów przed nim, ten sam "ktoś", znów rzucił rzeczowe: "Jak tam?" i czy ma wykończyć Indianina
Chłopiec miał dobry widok na młodego mężczyznę i gdyby chciał, mógłby go teraz zastrzelić. Nie, gdyby umiał, tylko, gdyby miał chęć. Nie chciał być jednak głupkiem. Pamiętał bowiem dobrze, jak biegnąc, usłyszał strzały. Gdyby sam strzelił, usłyszeliby oni. Z drugiej strony, ten typ chciał właśnie wykończyć jego jedynego, prawdziwego przyjaciela, więc...
Mężczyzna trzeci raz spytał, jak sprawy stoją, a kiedy nie doczekał się żadnej odpowiedzi, rzucił, że w takim razie idzie ubić indiańca. Że skoro T-Rex pogrywa w taki sposób, to on nie widzi innego rozwiązania. A tak w ogóle, to wszystko się cholernie pojebało, bo zamiast tu chojrakować i robić pieprzoną rzeźnię już dawno powinni jechać do swoich band. Że przesądny nie jest, ale być może przez to pieprzy się niebo. Że już dość.
Następnie przeszedł korytarzem kilka kroków, przystając przed jedynym pomieszczeniem, które w ogóle posiadało drzwi. Otworzył je z klucza i wszedł, zupełnie nieświadom sunącej za nim postaci. Po chwili obraz płynący po ścianach ukazał, jak mały cień z nożem w ręku próbuje okiełznać ten duży. I w drugiej scenie, jak ten duży upada.
Morderstwo plakatów ze ścian.
Link do części XXXVIII: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php