TW#8 – Lirydy
Postać: Druga połowa
Zdarzenie: Zniknęła mi z oczu
Efekt: Napisz taki tekst, żeby bohaterem/terką była osoba, która Cię obdarowała zestawem - SylviaWyka
Położyła potwory do łóżek. Uśpiła bajką i kołysanką, utuliła, wycałowała, piękne sny wyczarowała. Sylvia mogła wreszcie zająć się sobą. Otworzyła laptop i poczytała chwilę wieści ze świata. Wpadła na czat i wymieniła kilka zdań ze znajomymi. Lubiła spokojne wieczory, parzyła czarną lub zieloną herbatę, nie taką z torebek ale z najprawdziwszych liści. Siadała w wielkim, wygodnym fotelu i czytała książki, które w pełni pochłaniały ją swoimi opowieściami.
Wieczorem miał się odbyć niebiański spektakl spadających gwiazd. Na balkonie ustawiła wygodny leżak, położyła na nim poduszkę i koc. Pomyślała też o stoliku i jego nakryciu.
– A niech tam, zaszaleję! – zamruczała pod nosem, po czym wyjęła butelkę czerwonego wina, wielki kielich i przygotowała deskę serów. Chciała odreagować słowa, które kilka dni temu usłyszała na bankiecie u burmistrza. Wyszeptano je w tłumie, ale ona zaraz wychwyciła głosy.
– Zobaczcie, przyszła sama. Jego druga połowa.
– On pewnie znów ślęczy przy teleskopie. Wypatruje odległych galaktyk.
– Jasne. Jakaś gwiazdeczka wpadła mu w oko i wymyśla dla niej cudną nazwę, coś w rodzaju CYC-ED-115.
Ignoranci. Nie rozumieją pracy naukowca. Sylvia starała się nie zwracać uwagi na złośliwe docinki, sama była zafascynowana znakami i światłami docierającymi na Ziemię z kosmosu.
Tej nocy miała oglądać rój Lirydów. Ułożyła się wygodnie, w nogi wepchnęła termofor, okryła się elektrycznie podgrzewanym kocem i nalała do kielicha wino. Noc miała być chłodna, więc przygotowała się na ewentualne opóźnienie lub wydłużenie spektaklu. Zobaczyła pierwszy błysk na niebie, lecz po chwili zorientowała się, że gwiazdę zamiast w dół, jakaś siła unosi ku górze nieboskłonu. Po chwili jednostajny hałas oznaczył mruganie jako światełko nabierającego wysokości samolotu.
– Trochę mocne to wino – zauważyła z niepokojem, ale dolała sobie następną wytrawną porcję. Kolejne kawałki serów znikały w równie szybkim tempie.
W końcu pojawiły się Lirydy. Najpierw pojedynczo, potem po kilka. Powieki zaczęły ciążyć, ciepło koca przyjemnie rozchodziło się po całym ciele, rozleniwiało, usypiało. Zamknęła oczy na chwilę. Kiedy je otworzyła, ujrzała niesamowity spektakl – mnóstwo spadających gwiazd, tworzących podniebną zasłonę, by po chwili zamienić się w wodospad. Usiadła z wrażenia. Oczy miała szeroko otwarte, gdy gwiaździsta zasłona rozchyliła się niczym kurtyna na rozpoczęcie spektaklu teatralnego. Z początku niczego szczególnego nie zauważyła, do momentu, gdy jej oczom ukazały się lecące w jej stronę kolorowe punkciki. Jak przystało na osobę ciekawą wszelkich dziwnych zjawisk, Sylvia przyglądała się nadlatującym kształtom, ze zdumieniem stwierdzając, że stanowczo przesadziła z ilością wina. Widok złotego gryfa, czerwonego gargulca i czarnego jednorożca wprawił ją w niemałe zakłopotanie i lekki zawrót głowy. W tym czasie kurtyna z gwiazd znów opadła tworząc błyszczący wodospad. Dziwne postaci wylądowały na balustradzie balkonu. Miały nie więcej niż pół metra wzrostu. Każda z nich miała na grzbiecie skośnookiego, zielonego jeźdźca, emanującego świetlistą poświatą, z dużą głową w kształcie kropli wody, chudym tułowiem, długimi, cienkimi rękoma i odnóżami. W dłoniach trzymali urządzenia, podobne ziemskim, do odtwarzania muzyki, a w otworach na szczycie zwężenia kropli głowy – wetknięte słuchawki. Ich malutkie narządy wewnętrzne, zapewne mózgi, lekko pulsowały kolorowymi światłami. Dziwne istoty zdawały się nie zauważać obecności kobiety. Rozsiadły się między doniczkami z kwiatami i zaczęły rozmawiać.
– Myślałem, że ta planeta przestała istnieć – zamyślił się jeździec jednorożca.
– Kiedy byliśmy tu ostatni raz, żadne żelastwo nie latało nam koło ogona – dywagował pasażer gargulca. – Za to chmary nietoperzy próbowały bzykać mojego wierzchowca.
– Hmmm... – trzeci zielony kompan próbował sobie przypomnieć nietoperze, gramoląc się niezgrabnie z grzbietu gryfa.
– Tyle wojen, zaraz, chorób, powodzi, trzęsień ziemi, klęsk urodzaju, a planeta nadal ma się całkiem dobrze. Mój wierzchowiec zalał mnie pomysłami ze swojego rogu, dokuczliwymi i śmiertelnie niebezpiecznymi. Na Ziemi nie powinno być żadnego życia, a paskudztwo nadal się pleni, niczym plaga szczeniackich meteorytów.
– Ostatnim razem – jeździec gryfa w końcu zszedł z wierzchowca i zaczął mościć się wśród korytek z pierwiosnkami – udało mi się wszczepić tym szkodnikom gen samounicestwienia. Zdaje się, że było to podczas potężnej erupcji wulkanu. Krzyczeli, wrzeszczeli, uciekali i wołali coś, jakby „Fsuw jusz”?
– „Wezuwiusz” – poprawił jeździec jednorożca. – Oberwałeś wtedy w centralny układ planowania. Teraz zobacz i oceń wyniki swoich postępowań. Zamiast samounicestwienia, wszczepiłeś im rozwój myśli technologicznej. W tym tempie postępu, niebawem Ziemianie odwiedzą naszą planetę i rozwalą doszczętnie ilością śmieci, odpadów toksycznych i radioaktywnych.
– Częściej od was odwiedzam tę planetę na moim gargulcu. Tutejsi uwiecznili jego wizerunek na wysokich budowlach, w których żelazne dzwony hałasują, jakby chciały odstraszyć wszystkie istoty zamieszkujące cały Wszechświat. Wkrótce połapią się, że połączenie teorii strun oraz teorii względności z dźwiękami wydawanymi z tych budowli i zainstalowanie wszystkiego w Wielkim Zderzaczu Hadronów, spowoduje powstanie mocy tak potężnej, że wiązka strumienia wytworzonej energii będzie potężniejsza od zakrzywienia pola czasoprzestrzennego wewnątrz czarnej dziury, po wybuchu supernowej.
– To może by tak znów pierdyknąć meteorytem? Czy to pomoże w zgładzeniu szkodników tej planety? – zasępił się jeździec gryfa.
Sylvia cały czas przysłuchiwała się rozmowie. Ani drgnęła, cicho siedziała i nie wierzyła własnym uszom. Może oszalała? Widziała jednorożca, gargulca i gryfa – postaci świata baśni oraz istoty pozaziemskie. Do tego ich kolory i emanacja światła przeczyły wszelkim donosom, spływającym z opowiadań i przekazów. Jednorożce były białe. Ich największy atut to uzdrawianie, przywracanie do życia, nawet do trzeźwości otumanionych alkoholem, narkotykami, truciznami i szamańskimi grzybkami halucynogennymi.
– Dlaczego jest czarny? - natrętna myśl wyrwała się pytaniem z ust Sylvii.
Świetliste postacie zaczęły nerwowo emanować różnymi kolorami. Wyraźnie porozumiewały się między sobą w sposób niezrozumiały dla kobiety. Błyskawicznie dosiadły swoich wierzchowców z zamiarem szybkiego opuszczenia balkonu. Sylvia zdążyła dotknąć ogona czarnego jednorożca, jakby chciała potwierdzić jego materialną obecność i rozwiać wątpliwość w swoją wizję. Zaledwie musnęła włosia, gdy w jej umyśle eksplodowały obrazy zniszczenia, chaosu i destrukcji. Kiedy wszystko się uspokoiło, zobaczyła świetliste postaci w chaotycznym tańcu oddalające się w stronę nieba. Nie było już kurtyny z Lirydów.
– Zobacz, mamo, jakie fajne świetliki. Mogę je złapać w siatkę? – najstarsze z potworów stało boso w pidżamie na płytkach balkonu i wpatrywało się w nocne niebo.
Sylvia otrząsnęła się z wizji zagłady i spojrzała na lot świetlików. Wydawało się, że umknęło jej coś ważnego.
– Cała trójka jeźdźców zagłady zniknęła mi z oczu – jak w transie powtarzała cichutko.
– Mamo! Mogę? – potwora nie dawała za wygraną.
– To obcy przybysze, nie możesz ich złapać, bo ściągną na nas katastrofę – Sylvia powoli, aczkolwiek jeszcze nie do końca, wracała świadomością do siebie.
– Nie strasz mnie, mamo. Te robaki są fajne. Chcę je do słoika.
Kobieta odwróciła się w stronę dziewczynki, zamrugała kilka razy powiekami, po czym wstała z leżaka i wepchnęła małą do pokoju. Zamknęła szczelnie drzwi balkonowe, ułożyła córkę do łóżka i sama zasnęła na kanapie z natrętną myślą, że wino było za mocne.
Epilog
Kiedy trzej jeźdźcy opuścili orbitę ziemską i w pośpiechu skierowali swoje wierzchowce na rodzimą planetę w Obłoku Oorta, czarny jednorożec zatrzymał się na chwilę. Jeździec popatrzył na błękitną planetę, jakby obliczał coś szybko w myślach. Potem sięgnął do centralnego układu planowania i wbił współrzędne namierzające kometę Shoemaker – Levy 9. Skierował ją w stronę Ziemi i pognał do swoich towarzyszy.
– Wiesz, że nic z tego nie będzie? – jeździec gargulca uśmiechnął się złośliwie.
– Zobaczymy. Mam dokładne obliczenia – postać z jednorożca epatowała pewnością siebie – Mała szansa, że chybiłem.
– A jednak. Szef miał inne plany co do tej komety. Wiesz, że najpierw uderzy w Jowisza? A potem przestanie istnieć. Szef dba o Ziemię, jakby była jego ukochaną.
Jeździec spiął w złości jednorożca i wyprzedził swoich towarzyszy, a rozbryzg kopyt wierzchowca pozostawiał za sobą łunę iskier na nocnym niebie.
*
Kobieta pochylona nad okularem teleskopu lustrowała uważnie gwiazdozbiory Układu Słonecznego. W pasie planet zewnętrznych ujrzała silny rozbłysk. Zwiększyła zbliżenie, skierowała teleskop w tamtym kierunku i ujrzała zderzenie Jowisza z mniejszym obiektem. Wykonała szybko obliczenia, według których wyszło, że w planetę uderzyła kometa Shoemaker – Levy 9, która od tego momentu przestała istnieć w przestrzeni kosmicznej.
– Kolejne zagrożenie dla Ziemi zostało unicestwione – zauważyła z nieskrywaną satysfakcją.