Rankor — część 2
Poprzednia część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=3126
Przed trzecią w nocy karczma opustoszała, Pini natomiast coraz dotkliwiej odczuwała marazm własnego położenia. W głowie wciąż rezonowały strzępki usłyszanych rozmów.
Pieprzeni veganie wiedzieli, że tak będzie.
Dlatego vegan zjemy pierwszych.
Rechot.
Ktoś mówił o niedźwiedziu, którego dorwał niespełna dwa miesiące temu. I o tym, że nie ma teraz cięższej waluty. Zgromadzeni wokół niego kiwali z uznaniem głowami. I tak w kółko. Barowe przechwałki, których wiarygodność plasuje się dość nisko. Nareszcie wszyscy sobie poszli. Po długim dniu i gwarnej nocy powoli opadał kurz. Cisza ma całą paletę właściwości – kojące, niepokojące, uspokajające, złowieszcze. Bywa prologiem, epilogiem, synonimem pauzy. Rozważała, czym jest tej nocy.
— Nie wrócił? — Barman kładł krzesła do góry nogami na blaty stołów. Milczała, podjął więc temat dalej. — Dwójkę gorzej załatwić niż lokum dla jednej osoby. Pomożesz posprzątać, to może wcisnę cię do siebie.
Bez słowa wstała i wyszła. Trzasnęły drzwi. Chłód owiał policzki. Spacer nie trwał jednak długo, usiadła na murku tuż obok, schowała twarz w dłoniach i pozwoliła sobie na upuszczenie odrobiny żalu i emocji. Była głodna, zmęczona i bała się o Jackiego. Nie miała się gdzie podziać, nie miała co jeść.
Błagam, wróć.
Ciepła dłoń na ramieniu wyrwała ją z rozmyślań.
— Zatrzymałem się na górze. Nie proponuję noclegu, bo po minie wnoszę, że zapewne już takie propozycje padły.
Człowiek imieniem Charles.
— Masz niesamowite rzęsy i brwi, nigdy nie widziałem takich białych.
Patrzyła otępiała. Pieprzony Jackie! Wszystko przez ciebie!
— Komplementujesz otoczkę oczu kobiety, która posiada tylko jedno — burknęła.
— Bez znaczenia. Mogę posiedzieć chwilkę? — kontynuował towarzysz. — Poczekamy razem na twojego przyjaciela, okej? Może mi coś o nim opowiesz? Albo o sobie?
Podsunął paczkę LD. Odmówiła, przecząco kiwając głową.
— Do czego ci potrzebna ta wiedza?
— Do niczego, chcę zabić czas. Spośród wszystkich rzeczy, które można zabić, tę jedną akurat najprościej.
— No okej... Jackie pochodzi z Saskatoon w Kanadzie. Poznaliśmy się sześć lat temu, gdy ja miałam piętnaście, a on dwa razy tyle. Odwiedzał przyjaciela w Fort Smith, miasteczku leżącym tuż za granicą Oklahomy z Arkansas. Pracowałam tam w przydrożnym barze. To zła praca dla jednookiej, piętnastoletniej albinoski. Bardzo, bardzo zła. Po prostu mnie stamtąd zabrał. Od tamtej pory przekonałam się, że lubi budzić się w innym miejscu niż zasypia. Ciężko mu usiedzieć w jednym miejscu.
— Jesteś z tego miasteczka?
— Z położonej siedemdziesiąt mil na południowy zachód Talhiny, małej miejscowości w Oklahomie. Mieszkałam tam z kobietą, która zabrała mnie z rodzinnej wioski i otoczyła opieką aż do śmierci, zasługując tym samym na miano matki. Tak, mieszkałam tam z… mamą. — Uśmiechnęła się.
— Z rodzinnej wioski, czyli?
— Nie wiem. Nie wiem, skąd pochodzę, Charles. Nie znam też swojego nazwiska. Nie powiedziała mi, żebym nigdy tam nie wracała. Żebym nie szukała i żeby mnie nie ciekawiło. Wystarczy. Teraz ty.
— Jestem wędrowcem. Jak Jackie.
— Tylko tyle?
— Aż tyle. Kilka lat temu uciekłem z konwoju do San Quentin.
— Co jest w San Quentin?
— Więzienie Stanowe — zrobił krótką pauzę, podczas której spotkali się wzrokiem. — Trasa z Richmond prowadziła przez San Rafael Brigde, był karambol, urwało drzwi, mnie wyrzuciło, a oni spadli wprost do zatoki San Francisco.
Nie powiedział, za co go skazano, a ona nie zapytała. Skupiła wzrok na linii drzew.
— Nie patrz na las, on widzi.
*
Uwolnił nogi, nim pnącza przeistoczyły się w zgliszcza. Spodnie i buty płonęły. Wokół zrobiło się jasno jak w dzień. Dostrzegł zagubiony nóż. Wielki, solidny rzeźnicki tasak. Smród siarki wdzierał się do nosa, skóra paliła, piekła. Przeturlał się kilka jardów, kopiąc nogami w ziemię. Lekko przygasły. Wrócił, wyrwał płonącą gałąź i niczym pochodnią podpalał wszystko wokół. Złapał nóż i biegł ile sił w nogach. Jedna krwawiła, nogawka na drugiej wciąż się tliła. Co jakiś czas przystawał i podkładał ogień na suchej ściółce.
Berek!
I kiedy zostawił płomienie daleko w tyle, a wszystko wokół zdawało się wyciszyć, wpadł w kolejną frakcję mgły. Przez myśl przemknęło mu, że wszedł za głęboko. Wilgotność powietrza wzrosła na tyle, by Jackiego oblepiła ciepława maź o kwaśnej woni. Trzewia lasu rozpoczynały proces trawienia – wchłonąć, przetworzyć, wydalić. A on miota się niczym mucha, która wpadła do czyjejś buzi i ten ktoś wcale nie chce jej wypluć. Ten ktoś chce ją połknąć. Ten ktoś chce ją zjeść. Teraz nie piekły go tylko nogi. Teraz piekło go wszystko. Pokryta śluzem skóra lśniła, ubranie także.
Co zrobiłaby mucha, gdy wpadła ci do gęby Jackie? Co zrobiłaby, żebyś ją wypluł? Wiesz, co by zrobiła? Nie dałaby ci zasnąć, nie dałaby ci żyć! Nie możesz się zatrzymać, musisz być zawsze w drodze. Musisz pobiec z powrotem w miejsca na skraju gęstwiny. W przełyku sok trawienny powoduje zgagę. Musisz zapolować tam.
*
Zerwał się ciepły wiatr. Nienaturalnie ciepły jak na tak późną porę. Pini również postanowiła pozabijać czas.
— Szukają cię?
— Nikt już nikogo nie szuka. Każdy zajął się czubkiem własnego nosa. Czyż nie cudownie? Czyż tak właśnie nie powinno być?
— A ty szukasz czegoś? — drążyła.
— Sensu.
Poczuła dym. Inny niż ten z palonego obok papierosa. Jakby ktoś coś piekł.
— My chcemy wrócić do Saskatoon po matkę Jackiego. Sprawdzić, czy w ogóle żyje. Jego ojciec, Jack Johnson, utonął w Redberry Lake. Był świetnym pływakiem, złapał skurcz, wpadł w wir, być może dorwał go zawał, nie wiedzą, ciała nie znaleziono do dziś. Jackie nie zdążył go uratować, facet po prostu zniknął mu z oczu. Jakby go pochłonęło. Teraz niczego tak się nie boi jak wody i niczego nie robi tak często, jak pokonywania tego lęku. Wskakuje do każdego zbiornika, jaki mijamy po drodze. Ojciec był dla niego wielkim autorytetem, jego słowa traktował jak święte — mówiła nieprzerwanym ciągiem, choć pierwotnie wcale nie chciała się zwierzać. Zawsze uważała to za słabość, nagość, stan wywołujący wstyd. I jak wszystko, co go wywołuje, miało drugą stronę medalu, granicę, po której równie trudno jest przestać, jak trudno było zacząć. — Została tylko matka, o rodzeństwie nigdy nie wspominał. Całkiem sama pośród… Wiesz, jak jest w Kanadzie? Po pierwsze pięknie, a po drugie wokół dużo przyrody, zieleni, gór, potoków, drzew… Chcemy ją zabrać z dala od dziczy, najlepiej do dużego miasta. Daleko stamtąd. Daleko stąd.
— Aglomeracje są obecnie pełne ludzi. Nie wiem, co gorsze.
— Od wczorajszego poranka Jackie zabił trzech. Za takie rzeczy zamykano w San Quentin?
Uśmiechnął się i zignorował pytanie.
— Podejrzewam, że zmusiły go okoliczności. W stanie zagrożenia z ludzi wyłażą najgorsze rzeczy. Zalanie betonem dróg nie do końca rozwiązuje wszystkie problemy tego świata, ale trzymam kciuki za słuszność tego założenia. — Puścił oczko. — A ty, Pini, czego szukasz?
— Sprawiedliwości.
— Ambitnie. A konkretnie?
Uchyliła opaskę, ukazując zabliźniony oczodół. Upiorność jej urody fascynowała. Gdzieś nad ich głowami przez korony drzew przedzierała się poświata księżyca. Wiatr wprawiał w pulsujący ruch gałęzie, liście, włosy dziewczyny. Plamy z cieni pojawiały się i znikały, przechodziły przez policzki, brodę, przez nos. Była jak z innego świata. Roztaczała wokół siebie aurę obłędu.
Mógłbym pokochać kształt ciebie.
Charles miał ochotę uklęknąć i poprosić Pana, by las wypluł truchło Jackiego. Chciał przysypać go ziemią, a z dwóch desek zbić krzyż.
— Konkretnie? Konkretnie człowieka, który mi to zrobił.
— O słodki aniele zemsty, a więc oko za oko, krew za krew? Słusznie matka twa szczędziła ci danych teleadresowych. Zemsta ma jedną zasadniczą wadę, satysfakcja wypala się w jednej chwili, niczym ostatni cal suchego knota. A potem nie zostaje już nic. I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
— Niektórzy, widząc takie osoby jak ja, uważają je za anomalię. Coś, co jest nieprawidłowe. Uznają je za znak. Przepowiednię. Zwiastun szeregu kolejnych, wygenerowanych przez naturę zmian. Mało tego! — Targana emocjami podniosła ton głosu niemalże po krzyk. — Ci sami ludzie traktują jako swój obowiązek, jako powinność to, aby nie godzić się na takie odchylenia od normy. Uważają, że nie mogą ich przyjmować na ten świat, że należy je zniszczyć. Do tego pieprzeni psychopaci dorobili sobie całą filozofię magicznych eliksirów z krwi albinosów, ćwiartowania ich i poddawania obróbce jak kawałek materiału. I wiesz, co ci powiem?! — wciąż krzyczała, smagana wiatrem wypełnionym dymem i zapachem siarki. — Że człowiek jest zwierzęciem stadnym, z całym szeregiem wynikających z tego wad. Bez wyjścia poza własne stado, poznania różnych kultur, różnych sposobów myślenia, różnych ludzi i różnych ras, jest zwykłym idiotą, zacofanym i zamkniętym w małym, ciasnym świecie poglądów narzuconych przez garstkę otaczających go ludzi. Więc nie cytuj mi modlitw, bo mylisz sprawiedliwość z zemstą. Uciekłeś przed pierwszą czy drugą?
— Kobiety, które drążą życiorysy mężczyzn, starzeją się szybciej.
— Pokuta i edukacja przebiega najsprawniej, gdy stawiasz litery własną krwią.
— Histeria jest domeną słabszej płci. Koniec licytacji, za godzinę świt. Moja propozycja jest nadal aktualna. Możesz jechać ze mną albo zostać i czekać na nic. Doskonale wiesz, że tam w barze widziałaś go ostatni raz.
Kolejna część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=3592