TW#9 W luku
Postać: Królewna z drewna
Zdarzenie: Strzelanie z łuku w bagażowym luku
Efekt: Tekst jako jedynie wymiana dialogowa. W całym tekście może być tylko 6 zdań opisowych.
— Dawaj kurka wodna ten bagaż! — ryczał Mieciu, poprawiając maseczkę na paszczy. — Wszędzie siedzą samoloty, nie wiadomo, w co ręce włożyć.
— Depniemy, motyla noga, Mulaga do dechy i wszystko ładnie poleci! — krzyczał z dołu Ambroży. — Trzymaj tam ciśnienie w tej dziurze.
— Wrrrrrrrrrrry wrrrrrrrry — jęczał stary taśmociąg.
— Panowie, panowie, czy samoloty już latają, czekam w tym luku już od kilku miesięcy na swój rejs 1483 do Królestwa Piękności. Koronę bierze mi korozja, a drewnianą protezę nogi żrą korniki. — lamentowała niezbyt urodziwa laleczka.
— A pani co tu robi?! Tu nie wolno do diaska przebywać pasażerom! — Mietek oniemiały upuścił walizkę na głowę redcapa.
Kleofas stał się pierwszą ofiarą koronawirusa na lotnisku i to na sam koniec pandemii...
— Kurka rurka dzwońcie po strażaków! Mamy rannego trupa. — lamentując, uniknął nadlatującej z samolotu strzały.
— Moja Pani kryj się za moimi plecami. Jestem tylko zwykłym lokajem, ale będę za Cię walczył do ostatniego tchnienia w płucach. Wraże siły tłuc! Tłuc. Tłuc?
— Czekaj gamoniu — rzekła szczerbata Kunegunda. — Urządźmy pokojowe rokowania. Mości panowie ładowacze, szukam dobrego protetyka, bez gwarancji wizyty mamy wojnę!
— Co do wuja?! — Mieczysław rozwarł szeroko szczękę. — Ambrek trzeba nam poza karawanem, psychiatry, dwóch kaftanów i może strażników granicznych. Ten śmierdzący lump pokojowo celuje do mnie z łuku.
— Ty, nawet się jeszcze nie przekopałeś przez czwórkę, a już mam znów ochotę rzucić tę robotę z powrotem w cholerę jasną, psią krew.
— Panowie, panowie, hik! hik! — czkając, wtrącił się karłowaty jegomość o czerwonym kinolu. — O co ten ambaras? Główka mi tu pęka, sześciu krasnoludków plus jednen zadeklarowany jako krasnoludka, odsypiają na ogonie upojną noc. Proszę to uszanować do jasnej Anielki! Czego gębę rozwierają? Pracować w ciszy i z szacunkiem dla dam, a nie będzie dram! Hej hop, kolejkę nalej Gapciu, hej ha namioty wznieśmy.
I chwiejnie odszedł w przez czwórkę do pochyłej piątki.
— To jest jakiś dramat — Mietek rwał włosy z głowy. — Brakuje jeszcze Papy Smerfa do kompletu.
— NA NA NANANA NA NA NANA NAAAAA! — dobiegało zza ściany trójki, tuż przed tym, jak została rozbita kilofem.
— Ohhhh jej Popcio Smerfie, nie tak agresywnie, bo znów ci coś strzeli w krzyżu — trajkotała Smerfetka, wychylając głowę z dziury. — Papcio Smerfie huuuurrra chyba niedługo ruszymy, panowie ładują walizki z naszą kontrabandą i bandą nieletnich smerfów.
Miecio wyjął małpkę zza pasa, a Królewna dygnęła.
— Witam wielce szanownego Przywódcę Smerfów, to zaszczyt spotkać czerwoną czapeczkę osobiście — Kunegunda recytowała opieszale formułę dyplomatyczną.
— Ta ta, zaszczyt i honor, czy krasnoludki kontynuują jeszcze tę zajebistą libację na tyle? — stary smerf zataczał się na boki. — Dawno nie spotkałem kogoś, kto zdołałby mnie przepić, mnie legendarnego Chlora.
— Ohhh tak, wielka jest twa sława, szlachetny niebieski ludziku — mamrotała królewna.
— Kierowniku poratuj złotóweczką na bułkę dla głodnych dzieci — zaczepił Mietka szczerbaty cygan z harmoszką na piersi. — Nie zapłacisz to zacznę śpiewać i chałturzyć na tym rupieciu!
— Oczywiście, zawsze wspieram potrzebujących, Ambroży masz drobne!?
Mietek przeżegnał się lewą ręką.
— No co Ty stary oszalałeś?
— Prawdopodobnie tak.