(TW#10) sen, w którym zrobiłem sobie krzywdę
Postać: Upychacz pasażerów
Zdarzenie: Seans w niemym kinie
Efekt: brak
Miałem dziwny sen. Byłem dobrym Niemcem, porządnym SS-manem. Darowałem życie Żydom. Tłumaczyłem złemu Niemcowi Uwe Kurchtichowi, że warto w życiu zachowywać się przyzwoicie. Potem stałem się, w tym śnie, klawiszem w więzieniu o zaostrzonym rygorze i w ogóle nie znęcałem się nad więźniami. Potem przeistoczyłem się w dobrego sutenera po ojcowsku traktującego swe kurwy. Byłem niepalącym inkwizytorem i porządnym księdzem nie molestującym ministrantów zostających u niego na noc na zakrystii. Byłem uczciwym kierownikiem sklepu mięsnego i nie oszukiwałem na wadze i jakości. Byłem porządnym upychaczem pasażerów w metrze, który przy okazji upychania nie przywłaszcza sobie portfeli i komórek upychanych pasażerów. Byłem dilerem kokainy i nie dodawałem domieszek. Byłem właścicielem psa, który sprząta kupy po swoim pupilu. Byłem myśliwym, który kocha zwierzęta i nie zabija koźlaczków w okresie ochronnym.
Kimkolwiek bym nie był w moim śnie - zawsze byłem dobrym człowiekiem.
Kiedy się obudziłem, poczułem jak całe to dobro nagromadzone we śnie, teraz paruje ze mnie. Muszę natychmiast przeprowadzić staruszkę, albo niewidomego przez jezdnię – pomyślałem. Czułem taki kategoryczny imperatyw wewnętrzny, żeby pomóc komuś słabszemu ode mnie, jakiejś staruszce, albo inwalidzie. Zrobić coś dobrego. Wyszedłem na ulicę, znalazłem staruszkę, na dodatek garbatą. Już miałem przeprowadzić ją przez jezdnię, kiedy odebrał mi ją Uwe Kurchtich, zły Niemiec z mojego snu. Wyszarpał mi ją po prostu z rąk! Nie mogłem na to pozwolić i odebrałem mu staruszkę wśród gradu ciosów. Uwe Kurchtich chyba przeszedł przemianę wewnętrzną i stał się dobrym Niemcem i tak jak ja poczuł wewnętrzny imperatyw kategoryczny czynienia dobra, stąd ta jego zawziętość w walce o starszą panią. Zmagaliśmy się tak dłuższy czas, staruszka tymczasem odeszła kuśtykając i obrzucając nas jeżącymi włosy przekleństwami.
Obudziłem się po raz drugi. To też był na szczęście sen, z tą staruszką.
Teraz to już na pewno jawa. Poczułem ją po narastającej złości na tą całą logistykę. Logistykę życia. Właściwie powinno być logistykę przeżycia. Że trzeba wstać, umyć zęby, wziąć prysznic, ubrać się, coś zjeść, pójść do pracy... Byłem u siebie w mieszkaniu. Syf, wszędzie butelki, popielniczki z petami, telewizor, komputer... Ale zaraz! Telewizor jakiś dziwny. Jakiś duży taki. Taki wielki telewizor z kineskopem, głęboki na pół metra, nawet ekran nie płaski, tylko obły jak rybie oko, takie telewizory ludzie mieli w domach piętnaście lat temu. Ja miałem od dawna telewizor plazmowy, więc skąd ten?
Znowu śnię. Poszedłem do łazienki, a tam napisy sprayem na kafelkach, kibolskie, nie będę przytaczał, no może ze dwa: "Chuj w dupę Legii Warszawa” i "Areczka Gdynia, to kurwa, pizda, świnia”. Cała łazienka pomazana.
Czy nadal śnię, czy może ktoś podmienił telewizor i pobazgrał napisy? Muszę sprawdzić kapcie! Jeśli nie stoją równo na baczność, tylko rozrzucone w nieładzie są, to znaczy, że śnię. Kapcie muszą stać równo, jeden obok drugiego, jak żołnierze na defiladzie, inaczej nie zasnę.
Kapcie stoją równo przy łóżku. Na baczność. Jak żołnierze na defiladzie. A więc jednak jawa... Ale czy na pewno? Cisza aż dzwoni w uszach. Włączam wieżę stereo. Lampki się świecą ale z kolumn nie wydobywa się żaden dźwięk. Próbuję krzyknąć, powiedzieć coś. Cokolwiek. Przez gardło nie przeciska się nawet zduszony szept. Więc może jednak śpię nadal? A może w ogóle mnie nie ma? Jestem tylko mało ważną postacią z niemego filmu. Nieistotnym statystą. A całe moje życie to seans w niemym kinie...
Zapalam papierosa. Zaciągam się. Skwierczy palący się tytoń. Czerwony blask żaru. Wydmuchuję dym. Gaszę papierosa we wnętrzu dłoni. Słyszę syk i czuję swąd spalonej skóry. Świeża rana o średnicy dziesięciogroszówki nabiega ciemną krwią. Jeśli to sen, kiedy się obudzę rano, po oparzeniu nie powinno być śladu. Jeśli jawa, będę miał przynajmniej jakiś dowód.