Odbicia
Tamtego dnia zbierałam dobre znaki.
Słońce wstało razem ze mną, czarne koty nie istniały.
W zatłoczonym autobusie, pełnym niespełnionych marzeń poprzetykanych skrawkami nadziei, nieznajoma uśmiechnęła się właśnie do mnie.
Czule pozbierałam je wszystkie i opakowałam w kolorowy papier własnych oczekiwań, by na koniec objąć w serdecznym uścisku.
Bo dobry znak to dobra wróżba.
Jechałam niedaleko. Przeznaczenie zawsze mieszka za rogiem. Pachnie oczekiwaniem, niedosytem, czasem papierosami – jak ty wtedy.
Uczyłam cię szczerości, a wtedy nie umiałam powiedzieć, że znowu noc była zimna.
Bałam się wysunąć rękę spod swojej kołdry, bałam się, że zamarznę zbyt blisko ciebie i będzie mi wstyd.
Tak jak tego, że nie umiem chodzić w szpilkach. A przecież tamtej nocy były stworzone jak dla mnie, były mną, a ja nimi.
Tamtej nocy nic nie mówiliśmy, było zbyt gorąco, wystukiwałam tylko rytm naszych przyszłych dni.
Długich dni. Długich nocy.
Cisza.
I tylko ten zegar na ścianie wciąż uparcie przypomina, że wszystko przemija.
Byłeś ze mną przez szesnaście wieczorów, pełnych odbić naszych sylwetek w kieliszkach wina, odbić miłości w salonowych lustrach.
I odbić twoich linii papilarnych na mojej kruchej twarzy.
Bo szesnasty wieczór naszej znajomości znaczony był krwią z mej wargi, o którą, niby przypadkiem zahaczyłeś, wymierzając soczysty policzek.
Jechałam niedaleko. Ty mieszkałeś tuż za rogiem, w szaro brudnej dzielnicy. Troskliwie uzbierane przeze mnie dobre znaki usnęły niepostrzeżenie.
Byłam sama, jechałam do ciebie. Do linii papilarnych, które odbiły się od mej twarzy, do nadziei, którą zgubiłam w twoim mieszkaniu, a z którą musiałam się pilnie spotkać. Może schowała się w twojej kieszeni?
Jechałam niedaleko, z lekkim bagażem gorzkich doświadczeń. Przed twoimi drzwiami obudzę dobre znaki.
Chcę odnaleźć nadzieję i ciebie wśród nadziei. Oby twoja ręka już nigdy w gniewie nie potknęła się o mnie.
Uczyłam cię szczerości, a teraz nie umiem powiedzieć, że tylko wspomnienie tamtej nocy kładzie mnie spać.