Świat z popiołu #2
W poprzednim odcinku: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=3605
***
Gęsta niczym śmietana, lepka jak krzepnąca krew i przytłaczająco ciężka mgła objęła w posiadanie rozległe wody Jeziora Widm. Bardzo powoli lecz niepowstrzymanie parła naprzód, rozciągając swoje blade macki nisko nad ziemią i klucząc ostrożnie między drzewami, by wreszcie wspiąć się wzdłuż ich pni ku rozłożystym koronom. W takie dni ludzie zwykle zamykali się szczelnie w swych domach, ważąc się je opuścić jedynie w najpilniejszej potrzebie. Nienaturalna i dziwaczna mgła budziła bliżej nieokreślony lęk, wydawała się żywą istotą – złą i mroczną, niechętną wobec innych żyjących. Podobno mogła przeniknąć ciało aż do kości, paraliżując potwornym zimnem. Mąciła też umysł, nakazując człowiekowi zapaść w głęboki, wieczysty sen, z którego nie było już drogi powrotnej ku życiu. Dlatego prościej było unikać mgły, niż podejmować z nią nierówną walkę, grożącą powolnym zapadaniem się w mroki śmierci.
Większość mieszkańców okazałego grodu Antharry doskonale pamiętała jeszcze czasy, gdy nie zdarzały się tu żadne niezwykłe zjawiska przyrody. Ledwie kilka lat wstecz było to jedno z najpiękniejszych miejsc tego świata. Teraz szeptano między sobą, że cały ten mrok wślizgnął się tutaj ukradkiem z chwilą, gdy kapłani, miast jedynie oddawać cześć bogom, zaczęli próbować się z nimi zrównać. Czyż można bowiem tak po prostu dorównać legendzie Steiga Niezwyciężonego i jego żony Anthris, którzy według pradawnych podań stworzyli to miejsce? Jeśli już próbuje się to robić, wydaje się oczywiste, iż konieczna jest ku temu potężna i mroczna magia, nad którą łatwo jest utracić wszelkie panowanie. A magia, jak powszechnie wiadomo, raz zrodzona, nie umiera nigdy. Światła Świetlistego Grodu powoli gasły, a ludzie z pomniejszych wiosek pogrążyli się w strachu i buncie przeciwko temu, co spadło na nich i ich rodziny. Niewiele mogli jednak uczynić w starciu z potęgą, której nie pojmowali. Tamtego dnia, gdy mgła po raz kolejny zalała ich ponury świat, większość z nich nie miała pojęcia o nowej sile, która znalazła się tu o krok za nią. Ani o tym, że nie wszyscy chowali się w tamtej przerażającej chwili w zaciszu swych domostw.
Arcykapłan uwielbiał ludzi – lecz tylko wówczas, gdy byli mu do czegoś potrzebni. Uważał się za potomka samego Steiga Niezwyciężonego i utrzymywał, że pewnego dnia ześle mu on wiedzę, jak na zawsze wygnać Śmierć z Antharry. Dzień ten jak dotąd nie nadszedł, zjawiła się za to osoba, która miała w tym wielkim dziele dopomóc. Młoda kapłanka świątyni Anthris posiadała rzadki i cenny dar widzenia przyszłości. Ludzie mieli wielką wiarę i zaufanie w jej umiejętności i zapewne wyłącznie dlatego wciąż uważali rewelacje Arcykapłana za nieszkodliwe. On zaś swych radykalnych poglądów bronił równie radykalnymi metodami. Pełnych przepychu świątyń strzegła straż, słynąca wszem i wobec z niebywałej dyskrecji, wynikającej nie tyle z dobrej woli, co z braku możliwości zdradzania zasłyszanych mimochodem sekretów. Arcykapłan słynął wszak również z iście zapamiętałej pasji kolekcjonowania cudzych języków. Bywało, że do kolekcji dorzucał też inne rzeczy, wszystko na chwałę bogom, a odkąd zaczęły nasilać się dziwne zjawiska pogodowe, nikt już nie miał odwagi na żaden sprzeciw.
Późna jesień właściwie zawsze była w Świetlistym Grodzie czasem mgieł, choć dawniej były one najzupełniej zwyczajne. Świątynne mury pozostawały otwarte w każdą pogodę, w zgodzie z zasadą, by „nigdy nie odbierać nieszczęśliwym i zagubionym miejsca, w którym znajdą schronienie i spokój”. Sam Arcykapłan zwykle znajdował „schronienie i spokój” w swoich własnych komnatach, odgrodzony od wszystkiego, co mogłoby stanowić dla niego choćby najmniejszą niedogodność. Wliczyć w to należało przede wszystkim nie całkiem przyjemną mgłę i jeszcze mniej przyjemne lamenty ludzi, zdjętych zupełnie, jego zdaniem, bezpodstawnym lękiem, wpychającym ich w świątynne progi, by wypraszać boską opiekę. Tym razem jednak nie dane mu było zaznać ani chwili swego wytęsknionego spokoju, mglista aura okazała bowiem nadzwyczajną przewrotność, wykradając mu sprzed nosa cenny klejnot, a zaraz potem stawiając przed jego drzwiami bardzo prosty i nieprawdopodobnie kosztowny sposób jego odzyskania.
Mgła oplotła grubą, dźwiękoszczelną wstęgą większą część grodu na dwa długie dni. Poranek trzeciego dnia przywitał kończącą się cierpliwość Arcykapłana i spokojne, niespieszne kroki, rozdzierające w posadach grobową ciszę, jaka zalegała w świątyni Steiga Niezwyciężonego. Zbłąkani wędrowcy? Tacy rzadko tu trafiają, szczególnie w podobne dni. Któż zatem? Trzej przybysze. Pytają o niego, o Arcykapłana, o kogoś, kto zna to miejsce i o nim decyduje. Cóż, tak niespodziewana wizyta może wzbudzać tylko jedno skojarzenie, powodując przy tym równie wielką ciekawość, co niepokój. Oto jego świątynię nawiedziło coś bardziej przerażającego niż sama Śmierć – Poszukiwacze.
Arcykapłan ledwie był w stanie oddychać, gdy wchodził do głównej nawy świątyni. Właściwie był gotów na wszystko, jednak to, co ujrzał wprawiło go w najszczersze zdumienie. Wszyscy trzej goście przyklęknęli bowiem na jedno kolano, z pochylonymi pokornie głowami, przed ogromnym posągiem Steiga Niezwyciężonego. Sami byli trochę jak nieruchome, nierzeczywiste rzeźby. Arcykapłan nie odważył się wyrzec choćby słowa, nim jeden z nich, wysoki, jasnowłosy mężczyzna, odziany w srebrzyście lśniącą wilczą skórę, nie podniósł się jako pierwszy i nie obdarzył go chłodnym spojrzeniem.
– Ciebie zwą panem tego przybytku? – zapytał niskim, aksamitnym głosem. Arcykapłan wstrzymał oddech i nieco nazbyt głośno przełknął ślinę.
– Prawdziwym panem tego przybytku jest Steig Niezwyciężony – odparł, zbyt późno zdając sobie sprawę, że w tym wypadku żadna fałszywa skromność nie pomoże mu zapanować nad sytuacją. Wręcz przeciwnie.
– Nie śmiałbym w to wątpić. – Kąciki ust jasnowłosego lekko drgnęły, ale nie sposób było dopatrzeć się w jego twarzy wyrazu jakichkolwiek uczuć. – Niestety, tak się składa, że on nie sprawia wrażenia zbyt rozmownego, zresztą jak większość ludzi, na których się tu natknęliśmy. – Przesunął obojętnym wzrokiem po chowających się w cieniu strażnikach. – Mnie natomiast nie stworzono do milczenia i byłbym wdzięczny, mogąc z kimś zwyczajnie porozmawiać.
– Oczywiście, Eilah, jestem na wasze usługi. – Arcykapłan lekko skłonił głowę. Mógł jedynie mieć nadzieję, że właściwie zapamiętał tytuły, jakich zwyczajowo należy używać wobec Poszukiwaczy. Najwyższy rangą, jak ten, który najwyraźniej stał teraz przed nim, powinien być tytułowany „Eilah”, co było dawnym określeniem istoty tożsamej z bogiem, kogoś, kto dostrzega wszystko i przed kim nic nie może się ukryć. Eilah zwykle podróżował z dwoma „Taervi”, spowitymi w czerń obrońcami prawdy, którzy byli mu winni bezwzględne posłuszeństwo. Mieli co prawda prawo do podejmowania samodzielnych decyzji i działań, jednak wyłącznie pod warunkiem, że nie stały one w sprzeczności z obowiązującymi ich zasadami. Właśnie teraz Arcykapłan musiał przyznać, że nie był zachwycony spojrzeniami, jakie posyłali mu Taervi, stojący po obu stronach swego przywódcy, niczym mroczne cienie. Pamiętał jeszcze, że w Księżycowej Zatoce, gdzie werbuje się i szkoli Poszukiwaczy, istnieje też coś na kształt „rady mędrców”, do której należą ludzie będący kombinacją kapłanów, medyków, doradców i sędziów. Nie nakłada się na nich zbyt wielu ograniczeń, poza jednym, najważniejszym: wolno im mówić wyłącznie prawdę. Arcykapłan nie dostrzegał w tym żadnego sensu. Nigdy nie pojmował praw, jakimi rządziła się Księżycowa Zatoka. Zresztą, dość miał własnych spraw tu, w Antharrze, nie obchodziło go nic innego.
– Darujmy sobie przesadne uprzejmości, Arcykapłanie. – Ostatnie słowo Eilah wymówił z grymasem, który można by uznać za wyraz pogardy. – Chyba słusznie założyłem, że zdajesz sobie sprawę, przed kim stoisz?
Kilka prostych słów, które w równie prosty sposób ustaliły hierarchię między rozmówcami – „przed kim stoisz” zamiast „kto stoi przed tobą”, zupełnie jakby to Arcykapłan był tu obcym, który uprasza się widzenia z panem tej ziemi. Najgorsze, że Eilah nie okazywał w ten sposób lekceważenia czy arogancji, gdyż tak w istocie wyglądała prawda – to Poszukiwacze zawsze mieli ostatnie słowo i nie warto było się im sprzeciwiać. Przez krótką chwilę Arcykapłan rozważał jeszcze, czy pytanie jasnowłosego przywódcy odnosiło się w ogólności do takich jak on, czy może bezpośrednio do jego własnej osoby. Arcykapłan wprawdzie nie miał dotąd okazji spotkać żadnego z Poszukiwaczy, ale jak większość ludzi słyszał co nieco o jednym z nich, tym, który dzięki swemu niecodziennemu sposobowi bycia i zaskakującym metodom wykonywania powierzonych mu zadań, w bardzo krótkim czasie stał się prawie legendą. Jako nowicjusz przyjął on imię Voltur, wywodzące się od nazwy ogromnych, drapieżnych ptaków, obecnie będących już niebywałą rzadkością. Jego zdolności pozwoliły mu szybko piąć się w górę, a gdy mianowano go Eilah, jako pierwszy wśród Poszukiwaczy zaczął wyróżniać się strojem, czego mu zresztą nie zabraniano. Płaszcz z wilczej skóry stał się jednym z jego znaków rozpoznawczych. W pewnym sensie Eilah Voltura często określano podobnie jak czczonego w Antharrze boga, Steiga – Niezwyciężonym. W głowie Arcykapłana pojawiła się niezbyt mądra myśl – czy niezwyciężony może zwyciężyć niezwyciężonego?
– Przebacz mi moją bezpośredniość, Eilah Volturze… – zaczął ostrożnie Arcykapłan. – Ta świątynia jest zawsze otwarta dla każdego, czegóż jednak mogą szukać w takim miejscu Poszukiwacze? Nie przypuszczam, abyście przybyli tu oddawać cześć naszym bogom, nie znajduję także w okolicy niczego, co mogłoby wzbudzić waszą… ciekawość…
– To prawda, że nie mamy w zwyczaju czcić żadnych bogów, tego czy innego świata, ale darzymy ich wszystkich pokornym szacunkiem. Któż może mieć pewność, że któryś z nich nie okaże się kiedyś prawdziwy? – Na twarz Eilah Voltura wypłynął półuśmiech, co było dość osobliwym i fascynującym widokiem. – Nie powiedziałbym jednak, jakoby nasze wizyty miewały kiedykolwiek cokolwiek wspólnego z ciekawością. W przeciwieństwie do ciebie, my nie utrzymujemy się z… jak to ładnie mówicie… „dobrowolnie składanych ofiar”, sami musimy się pilnować, nie stać nas zatem na wizyty czysto towarzyskie…
Złożenie słów „dobrowolne” i „ofiary” podświadomie wywołało u Arcykapłana dość mocno nieprzyjemny dreszcz. Cokolwiek Eilah próbował mu przez to powiedzieć, z pewnością nie zwiastowało niczego dobrego. Poszukiwacze zwykle budzili powszechne zaciekawienie, jednak mało kto miał ochotę przyjmować ich w swoim domu. Arcykapłanowi również coraz mniej się to podobało. Wszystkie jego brudne sekrety zostały narażone na ogromne ryzyko.
– Jak zatem mogę wam pomóc? – ledwie zdołał wykrztusić przez ściśnięte gardło.
– Szukamy kogoś – stwierdził Eilah obojętnie. – Zgubił mi się niedawno krewniak, ledwie jedenastoletni chłopiec, bardzo do mnie podobny. Mieliśmy drobne nieporozumienie z jego rodzicami i mam szczerą nadzieję na sposobność prędkiego wyjaśnienia całej sprawy. To ogromnie ważne dla nas wszystkich…
Arcykapłan nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, że w tym wypadku „krewniak” znaczyło tyle, co „naznaczony” – dziecko wybrane na przyszłego Poszukiwacza. Najwyraźniej chłopak uciekł jeszcze przed inicjacją, lub też rodzice wykradli go, by do niej nie dopuścić. Szalona odwaga, a raczej potworna głupota. Nigdy jeszcze nikomu nic podobnego nie wyszło na dobre. Wszyscy oni byli już straceni.
– Czemuż to sądzisz, panie, że mógłbyś odnaleźć ich tutaj?
– Nie mam pojęcia. – Eilah wzruszył ramionami. – Być może przez tę piękną, surową okolicę, która z pewnością przyciągnęła już wielu samotnych i zagubionych. A może przez wzgląd na ciebie i twoją życzliwość, która każdego chętnie przyjmuje pod sklepienie tej wspaniałej świątyni.
– Mam pod dostatkiem własnych zmartwień, nigdy nie pozwoliłbym…
– No właśnie, słyszałem, że masz u siebie Widzącą – przerwał mu Eilah i tym razem naprawdę się uśmiechnął. Był to uśmiech na swój sposób przerażający. – Rad byłbym się z nią zobaczyć, skoro już tu zawędrowałem. Ciekaw jestem, co szykuje dla mnie przyszłość, a może i otrzymałbym jakąś cenną wskazówkę w sprawie mojego drogiego krewniaka. Chyba mi nie odmówisz?
– Oboje bylibyśmy zaszczyceni okazanym przez ciebie zainteresowaniem, panie, ale… – Arcykapłan uporczywie poszukiwał odpowiednio wiarygodnej wymówki, jednak zupełnie sobie nie radził.
– Zatem i ty zgubiłeś coś cennego. – Eilah nie bez satysfakcji przyszedł mu z pomocą. – Ale najwyraźniej nie pojmujesz prawdziwej wartości swej straty, lub po prostu nie masz dość odwagi, by zacząć szukać. Cokolwiek o mnie mówią, nie potrafię czytać w myślach. Nie musisz dzielić się z nami żadnym z twoich sekretów. Skoro sądzisz, że jesteś dość sprytny, aby oszukać Śmierć, może spróbujesz oszukać również mnie? Jestem jedynie człowiekiem, czemu miałbyś mieć z tym kłopot?
Arcykapłan pokręcił niepewnie głową. Cóż miał teraz powiedzieć? Żadne kłamstwo nie wchodziło w grę, nie odważyłby się na nie. A prawda? Prawda napawała go potwornym wstydem. Wreszcie odważył się przyjrzeć twarzom trzech przybyszy. Wszyscy byli wyjątkowo urodziwi i w żaden sposób nie byłby w stanie odgadnąć ich wieku. Zapewne Eilah musiał być nieco starszy od pozostałych dwóch, ale równie dobrze mogło być odwrotnie. Czyżby na Poszukiwaczy specjalnie wybierano tylko ładnych chłopców? Jakąż korzyść miałoby to niby przynosić? Dość niechętnie musiał przyznać, że zabranianie tak urodziwym mężczyznom posiadania czegokolwiek na własność, w tym żony i dzieci, było ogromnym marnotrawstwem. Z drugiej strony, chyba żadna kobieta nie zniosłaby u swego męża tego wiecznego chłodu uczuciowego i kompletnej obojętności, jakie cechowały Poszukiwaczy. Mało kto był w stanie to znosić. Arcykapłan także sobie z tym nie radził.
– Straciłem wyjątkową kobietę – wyznał wreszcie, z widoczną niechęcią i wahaniem. – Jak widać, potrzebuję kogoś, kto by ją dla mnie odnalazł.
– Wiesz, ile kosztują nasze usługi?
Wiedział. Aż nazbyt dobrze.
– Dwa dni temu odebrał mi ją jeden z moich strażników – rzekł po chwili ze skrywanym zawstydzeniem, czując, jak wzbiera w nim nowa fala złości. Sam już nie był pewien, czy bardziej wścieka się na wiarołomnego strażnika, który zdołał go wykpić, czy na własną lekkomyślność, która do tego doprowadziła. – On jest nikim, nie potrzebuję go już. – Prychnął pogardliwie. – Jeśli odnajdziecie ich oboje i przyprowadzicie mi dziewczynę całą i zdrową, będziecie mogli zatrzymać chłopaka jako zapłatę.
– Skąd pomysł, że zadowoli nas taki, jak sam powiedziałeś, nikt? – Jasne oczy Eilah niebezpiecznie rozbłysły. – Mamy spore… wymagania. Wydaje ci się, że sam fakt, że cię oszukał czyni go godnym naszej uwagi? Uważasz, że rzucanie nam ochłapów sprzed twojego majestatu to wystarczająca zapłata za twoją wyjątkową wybrankę? Obyś nie próbował umyślnie nas obrazić, bo moi chłopcy – wskazał ręką swoich dwóch towarzyszy – nie lubią być lekceważeni.
– Najwyraźniej niefortunnie się wyraziłem, Eilah – odparł pospiesznie Arcykapłan, czując jak strużka zimnego potu spływa mu w dół pleców. – Za dziewczynę zapłacę każdą cenę, a chłopak… Cóż, prawda jest taka, że on nie jest stąd. Zjawił się niespodziewanie, kilka lat temu, akurat wtedy, gdy potrzebowałem kogoś godnego zaufania, by pilnował moich spraw. Poza tym, on już wówczas był niemową, choć początkowo trudno było mi w to uwierzyć…
– Rozumiem, że w tamtej chwili nie przyszło ci do głowy, że nie ma w jego osobie nic normalnego i że zaufanie jest ostatnią rzeczą, jaką powinieneś go obdarować? – Eilah uśmiechnął się przelotnie, dostrzegając nagłą zmianę w wyrazie twarzy Arcykapłana, której ten nie był w stanie ukryć. – Cóż, mało mnie obchodzą wasze miłosne intrygi. – Wzruszył ramionami. – Natomiast młoda, wzburzona krew zdecydowanie trafia w mój gust, więc jestem coraz bardziej skłonny przystać na twoją propozycję. Chętnie poznam również twoją uroczą zgubę, gdyż zdołałeś jednak wzbudzić we mnie coś, co ludzie mogliby nazwać ciekawością. To będzie sama przyjemność. Swoją drogą, masz dość ciekawy sposób okazywania uczuć. Jeśli okaleczyłeś ją, aby nie spoglądała zachęcająco na innych mężczyzn, najwyraźniej nie przyniosło to spodziewanych skutków. Na przyszłość spróbuj wymyślić coś lepszego.
Arcykapłan poczuł się tak, jakby coś boleśnie wykręciło mu wnętrzności. Eilah bez żadnego trudu przedarł się przez jego tarczę ochronną i uderzył w najczulszy punkt. Nie było już jednak żadnego sposobu, by wycofać się z tego tak nierozważnie zawartego układu. „Na szczęście moja krew nie jest już taka młoda”, pomyślał w przypływie dość wisielczego humoru, zastanawiając się przy okazji, czy złowieszczy błysk ciemnoczerwonego klejnotu w pierścieniu Eilah Voltura nie był jedynie wytworem jego wyobraźni. Nagle zapragnął w jakiś sposób oddać cios, choć dobrze wiedział, że każda próba prowokowania Poszukiwaczy jest co najmniej nierozważna. Ledwie dotarły do niego jego własne, niespodziewane słowa.
– Wybacz mi, panie, moją bezpośredniość, ale od dawna ciekaw jestem, z jakiej to bestii zdjąłeś tę wspaniałą skórę, którą nosisz…
– Właściwie to zdjąłem ją z ciała mojego martwego poprzednika, choć nie wiem, czy zasługuje on na miano bestii – wyjawił Eilah bez chwili zawahania. – Ja sam nie mam w zwyczaju zabijać dla przyjemności, a Poszukiwaczom nie wolno przyjmować podarunków. Wtedy było mi po prostu zimno, więc pożyczyłem sobie tę skórę. Los chciał, że nie miałem już możliwości, aby ją zwrócić. – Rozłożył ręce w geście pozornej bezradności. – Widzę, że cię rozczarowałem. Cóż, prawda bardzo rzadko wygrywa z domysłami. Mamy zatem umowę?
Przytaknął niepewnie. Chłodne oczy Eilah miały nieodgadniony wyraz.
– Na południe stąd znajdziecie mało uczęszczany szlak. – Słowa ponownie wypływały z ust Arcykapłana bez jego świadomej kontroli. – Jeśli twój krewniak wie, dokąd powinien się udać, ta droga z pewnością zawiedzie was tam na czas.
– Gdybym tylko potrafił, zapewne bym cię polubił, Arcykapłanie. – Uśmiech Eilah Voltura wydawał się teraz bardziej naturalny, w żadnej mierze jednak nie można by go było nazwać przyjaznym. – Oby Steig Niezwyciężony zawsze miał w tobie równie lojalnego wyznawcę.
Arcykapłan nieznacznie skinął głową. Nie był pewien, czy powinien przyjąć to zapewnienie za pochlebstwo. Wymienili jeszcze między sobą kilka wiadomości na temat dziewczyny i towarzyszącego jej strażnika, nim trzej Poszukiwacze opuścili wreszcie świątynne progi. Arcykapłan bardzo pragnął odetchnąć z ulgą, nie był jednak w stanie. Nie potrafił pozbyć się niedorzecznego przeświadczenia, że wspominając imię Steiga Niezwyciężonego Eilah Voltur zdawał się wcale nie mieć na myśli boga, przed którego posągiem jeszcze niedawno sam z pokorą się pokłonił, lecz samego siebie.
Następny odcinek: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=5254