— Bogowie! To tydzień po urodzinach... Świątynia Zwycięzcy! — krzyknęła Lerima.
Jak poprzednio obraz zbliżył patrzącym źródło sygnału. Wizjonerki zobaczyły mroczne, dostojne wnętrze i zawieszoną na srebrzyście lśniącym łańcuchu kryształową, szmaragdowo prześwitującą kulę. Ta spadła na kamienną posadzkę, rozpadła się w kaskadzie srebrnych odłamków. Uwolniony ze środka szmaragdowy sześcian pękł powoli, sypiąc wokół popiół. Szary stożek leżał przez chwilę wśród srebrzystych i szmaragdowych skorup. Potem, od wewnątrz zaczął się powolny ruch. Przy zewnętrznym delikatnym podmuchu chmura pyłu podniosła mgiełkę. Wir zaczął się kręcić i podnosić w górę całą migoczącą stertę, formując demoniczny kształt. Na monstrualnym tygrysim tułowiu pojawiły się małpiodługie ręce, nad którymi zamigotała w obrotach twarz potworna, ludzka i nieludzka zarazem.
— Na bogów! To Spopielony. Odradza się! Idźmy dalej — odezwała się postarzałym nagle głosem Oiame.
W wizji, pod nimi, kraj miotał się w paroksyzmach. Pożary pustoszyły osady. Przy drogach, co rusz pojawiały się kolejne trupy słabszych, pozostawione na pastwę wilków i kruków przez tych, którym zdawało się, że są silniejsi. Im bliżej były wieczornego stołu i końca wizji, tym obraz był bardziej ponury. Zrujnowane miasta i wioski, niepogrzebane zwłoki, noce rozświetlone pożogami, małe dzieci umazane krwią i spalenizną, siedzące nieruchomo w błocie i już tylko czasem szlochające.
Wyrwały się, wraz z zachodzącym słońcem, z tego pandemonium obrazów do krawędzi stołu. Oiame, blada jak niezliczone, widziane przed chwilą trupy, i ciężko dysząca. Lerima, równie jak druga wieszczka, rozdygotana. Tłumiąc szloch szybko przeszła na drugą stronę stołu i wróciła, niosąc dzban. Zwilżyła dłonie.
— Pamiętaj Lerimo, pod nićmi narodzin dodaj czarną i wiadomość — wychrypiała resztką sił, czepiająca się stołu staruszka.
Adeptka delikatnie wylała pozostałą w dzbanku wodę, na głowę dygocącej. Ta zamarła na chwilę w bezruchu, po czym osunęła się na ziemię obok stołu. Jej ciało zaczęło się kurczyć i jaśnieć. Lerima uklękła i patrzyła, mimo cieknącego z jej oczu strumienia łez, na dokonującą się przemianę.
Niebawem na ziemi, obok stołu, leżała karta pergaminu z iluminowanym nagłówkiem; „Żywot XXV Widzącej — Oiame”. Nowa widząca z wielką ostrożnością i delikatnością podniosła to, co stanowiło treść jej życia przez ostatnie ćwierć wieku, i położyła na stole zapełnionym podobnymi kartami.
***
Dzień później gołąb z wiadomością z Profetorium wylądował wczesnym popołudniem, w pałacu. Zrządzeniem losu Ptasznik leżał, ledwo żywy po ubiegło wieczornym spotkaniu w słynnej gospodzie „Pod Cycem Winodajnej”. Faktycznie Oivos-Winodajna musiała dbać o karczmę, bo nie było takiego rodzaju wina na świecie, którego by tam nie można było skosztować. Za przyjemność trzeba płacić i to właśnie czynił Ptasznik, mając w gębie żółć wymiocin, a we łbie tętniący młotem bólu, łoskot własnego rozkołatanego serca. Tak więc jego obowiązki przejął młody, niedoświadczony Podsypywacz, którego dotychczasowe zajęcie sprowadzało się do sprzątania guana, wymiany miski z wodą i podsypywania ziarna w królewskim gołębniku. Był właśnie w trakcie codziennego sprzątania, gdy ptak z Profetorium wylądował. Chłopak natychmiast zauważył nitki na jego nóżce i zwitek przyczepiony do drugiej. Zrobił to, co robił wcześniej Ptasznik. Odwiązał nitki i zwitek, po czym pospieszył do Kasztelana. W półmrocznym korytarzu wpadł na Żupnika, który niedwuznacznie próbował dobrać się do jednej z bieliźnianych. Oczywiście takie spotkanie nie mogło zakończyć się wymianą uprzejmości.
— Gdzie hultaju? Oczu nie masz gamoniu? — właściciel kopalń soli, hamując pasję, huknął na zamarłego w pół ruchu chłopca.
— A... Bo właśnie gołąb przyleciał z wiadomością... Do Kasztelana biegłem jaśnie panie... — Wydukał nieszczęśnik, przeczuwając tyłkiem kopniak, a policzkiem dłoń karzącą jego nikczemne ciało.
Nic takiego jednak, ku wielkiej uldze, nie nastąpiło.
— Aa... Wiadomość powiadasz? No to pokaż no mi ten zwitek!
Chłopię posłusznie podało Żupnikowi maleńki rulonik.
„Strzeżcie się kataryniarza w jesieni dwojęta Spopielony...”
Możny zamarł. „Trzeba szybko podnieść cenę soli. Wszak będzie zamęt, a sól to podstawa. A ja z rodziną zaraz na wyspy — tam Spopielony nie dotrze” — przemknęło mu przez głowę.
— Masz chłopcze i biegnij do Kasztelana. To ważna wiadomość.
Sam zaś, zapominając o półobnażonej dziewce, ruszył pospiesznie do domu wydać stosowne polecenia. Jednak po trzech krokach zmienił zamiar. „Wcześniej pójdę do brata. Jego władza może pomóc w rejteradzie”. Szybko przeszedł zamkowy korytarz, schody i kolejny korytarz. Jak zwykle przy drzwiach zarządcy zamku, wartownicy trzymali straż.
— Witajcie panie. Żupan akurat pożegnał Wielkiego Łowczego. Wejdźcie. — odezwał się starszy, rozpoznając przybyłego i usłużnie otwierając skrzydło.
— Co cię sprowadza? — spytał siedzący za stołem mężczyzna.
Żupnik szeptem wyjawił bratu treść poznanej, co dopiero, przepowiedni. Szybko i cicho ustalili szczegóły ucieczki. W ciągu miesiąca, na jedną z wysp stanowiących własność Żupana, pojadą obie rodziny. Potem, po kolejnym miesiącu Żupnik. Gdy król opuści stolicę i zacznie się powszechne zamieszanie, ruszy na wyspę Żupan. Tymczasem, niesiona przez chłopca, wiadomość dotarła do Kasztelana, który bez chwili zwłoki pognał z nią do króla. Ten siedział akurat w swoim gabinecie, kończąc czytać raport z budowy nowego zamku. Trwały jeszcze prace wykończeniowe, ale zamek można było już zasiedlić. Pragnienie króla się spełniało. Od lat chciał przenieść stolicę do centrum kraju. Miał dość zapachu butwiejącego drewna, którym drewniany gród był przesiąknięty. Miał dość wąskich, błotnistych, pełnych nieczystości ulic, drewnianych ostrokołów, które byle ogr mógł rozwalić, smrodu z targu rybnego i fetoru z zaułka garbarzy. Miał dość całego miasta.
Brat jego królewskiej mości władający sąsiednią, górzystą krainą, nieświadomie pomógł mu lata temu, zapraszając wtedy jeszcze następcę tronu, do siebie. Kamienne mury tamtej stolicy, miasto bez drewna, zamek z bloków skalnych — nie do zdobycia. To było to, co stało się marzeniem i pasją przyszłego władcy. A teraz, jego nowa stolica była gotowa. No może nie do końca, bo mury obronne nie zostały dokończone, a fosy nie napełniono wodą, ale Główny Budowniczy zapewniał, że nim miną dwa miesiące, prace zostaną ukończone.
Wpuszczony do komnaty Kasztelan stał i czekał, aż jego królewska mość raczy go zauważyć.
— No, co tam Ygrenie? — raczył zapytać król.
— Gołąb z Profetorium Panie. Cztery nici; zielona, złota, biała i czarna oraz wiadomość. — odpowiedział Kasztelan, podając maleńki rulon wraz z nićmi.
— Zwołaj mi tu Radę!... Czekaj!... Nie zwołuj!... Poślij po Biaura i wróćcie tu obaj.
Ygren ukłonił się i wyszedł z gabinetu. Chwilę później jeden z dwu służących stojących na zewnątrz przy drzwiach, ruszył biegiem do wieży maga. Niebawem Biaur, jak zwykle w poplamionym i pełnym wypalonych dziur, kiedyś być może szafirowym płaszczu, wysłuchał od Kasztelana szeptanej wiadomości. Treść dyskretnej rozmowy pod drzwiami nie umknęła jednak uwadze Igario, słynącego z bystrego słuchu, drugiego ze służących.
Szepcząc nadal, nachyleni ku sobie Mag z Kasztelanem weszli do pokoju, w którym, nadal nad planami nowej stolicy, ślęczał król.
— Ygren przekazał ci już, co przyniósł gołąb z Profetorium? — bardziej stwierdził, niż zapytał monarcha. — użyj swej mocy, by sprawdzić te nowiny, a potem podejmiemy decyzję. — dodał, a widząc wahanie czarodzieja, dodał: — Tu i teraz!
Mag skłonił się w milczeniu i wydostaną znikąd kredą, nakreślił trójkąt wewnątrz okręgu. Wszedł w obręb powstałej figury. Usiadł na środku. Wyjął jadowicie zielone trzy świece. Umieścił je na wierzchołkach trójkąta, wewnątrz którego było jego ciało. Gestem zapalił, co dopiero ustawione. A te rozbłysły, zgasły i zaczęły wydzielać świecący zjadliwą zielenią dym, który uformował kulę, kryjąc maga. W zapadłej ciszy rozległ się gardłowy i niezbyt ludzki głos mówiący tylko jeden niezrozumiały wyraz, po czym dym i świece zniknęły. Mag podniósł się ciężko z posadzki.
— Wiadomości są pewne Królu. Będziesz miał dwojęta, a zaraz po ich urodzinach odrodzi się Spopielony.
— Mówiono nam, że popioły potwora zamknięte w kryształowej kuli, wiszą w świątyni Zwycięzcy — półgłosem zareagował władca — należy wezwać arcykapłana — zdecydował, podnosząc głos.
Kasztelan powtórnie podszedł do drzwi i wydał polecenie stojącym za nimi, a król z czarodziejem pochyleni nad planami zaczęli rozmowę:
— Zamierzamy przenieść naszą stolice do Beiven. Zamek jest gotowy. Twoja wieża Biaurze ma wielki taras, na którym zaprojektowałem herbarium. Mamy nadzieję, że twoje badania nad eliksirem tężyzny i młodości nabiorą wreszcie właściwego tempa.
— Łaska waszej królewskiej mości jest równie wielka, jak jego rozsądek. Gdyby jeszcze udało się wybudować stosowne laboratorium do badań nad substancjami burzącymi...