Iris
Życie zawsze cię skrzywdzi, Iris. A najbardziej cię skrzywdzi, gdy jesteś szczęśliwa. Nie wierz w szczęście. To ułuda.
Wszystkie niewypowiedziane „kocham” i przemilczane „nienawidzę” wiązały supeł pragnień w niewygodny kształt. Iris oznaczało tęczę. Miała tak na imię, uwierzyła w ułudę tylko jeden raz.
Brzydota jest poczuciem wybrakowania, uroda strachem przed utratą. Była taka i taka. Czuła to i to. W tańczącej kurtynie kropli dotykał dłońmi jej wilgotnych warg. Neony rozszerzonych źrenic mieniły się w tafli wzajemnego spojrzenia. Rozchyliła usta mimowolnie i świadomie zarazem, z premedytacją przyjmując słony palec, przygryzając go, muskając językiem osiadły na nim deszcz. Uśmiechnął się na wpół upojony samą jej obecnością. Odwzajemniła uśmiech, próbując złapać i przygryźć również środkowy palec, potem także kciuk. Mógłby jej wsunąć całą dłoń do ust. Kwaśny posmak brudnej skóry. Wokół wciąż padał deszcz. Podrzucił ją na murek. Zimny, mokry, niewygodny.
Nie świeciło słońce, a mimo to tęcza przyozdabiała mrok. Chciała iść w jej kierunku, dotknąć, poznać wszystko, co nie do poznania. Zabawnie tajemniczy świat. Zabawnie głupie istoty rozumne. Granice, których nie mogą przeskoczyć. A wszyscy różnią się tylko troszeczkę. Charakterem, wiedzą, duperelami. Ale są jak małe, groteskowe klony. Podobne DNA.
Zabrał palce z ust, wbijając je w kibić. Była gotowa dobry kwadrans, gdzieniegdzie zaczynało piec. Wciąż byli w parku, obok nadal chodzili obcy, niepotrzebni ludzie, kręcili się tu i tam. Wygięła głowę do tyłu, lustrując spadające krople. Rozbijały się o jej powieki, o policzki, o nos. Uśmiechała się do nieba, do deszczu, do chmur. Zabierz mnie stąd — padło, gdy czuła, jak bardzo jest jedynie bezgłośnie krzyczącym pragnieniem.
W czasach, gdy wierzyła w przeznaczenie, byłaby przekonana, że to właśnie to. W czasach, gdy nie wierzyła w nic, założyła logicznie, że to właśnie to. Że nie obchodzi ją jutro, wczoraj, dziś. Że mogłaby mu oddać wszystko, co ma, czyli całe, smutne nic.
Nie bardzo mieli gdzie pójść. Osobno owszem, razem niekoniecznie. Subtelna kobiecość znikła, gdy miała ochotę być jego, utonąć w jeziorze tamtych oczu. Życie było pułapką, nie pozwalało odejść, nie pozwalało trwać. Metaforyczna droga pełna przymusowych zakrętów i granic, których pokonanie blokował strach. Niektóre akty są jedynie buntem.
Wbiła palce w jedyne ramiona, z których prawdopodobnie nigdy nie będzie chciała się wyrwać. I nigdy nie przyzna tego głośno. Tylko te nieme, ukryte pragnienia mają szansę realizacji. Tylko one mają szansę trwać. Jakby słowa odzierały je z magii, wpychając w szare łachy codzienności. Jakby wszystko zaczynało się sypać w momencie, gdy świat usłyszy, czego chcesz. Przeszkody – aktywacja za jeden, dwa, trzy. O tym myślała. O tym myślała tam, w parku, ociekając zimnym deszczem, ogrzewając dłonie pod kurtką pachnącą nim, wsuwając je pod spód, zaplatając wokół. Gdy potem Urge Overkill śpiewał, że niebawem będzie kobietą, była nią już dawno. On natomiast sprawiał wrażenie panującego nad sytuacją. Lubiła to wrażenia i poczucie, że to właśnie tylko takie wrażenie. Coś jak trochę inny zmysł.
Chciałabym wierzyć, że istniejesz. A jeśli nie to śnij w tym samym śnie.
Ciii — padło z drugich ust — poczucie, że można być przy kimś sobą to luksus, Iris. Szukasz ceny produktów, licząc, czy cię na nie stać. Wiedząc, że za wszystko trzeba ponieść koszt. Nie mów tego głośno. Świat to ściany i przyłożone do nich szklanki. To magnetyczna karta i drzwi. Prawo Murphiego, Hammurabiego, a w tym wszystkim ja i ty.
Rozpłakała się bez powodu. Rozpłakała się, bo i tak opłukiwał ją deszcz. Wypalić smutek może tylko gniew. Nie miała w sobie złości, jedynie bezsilną iluzoryczność. Wypalić lęk może tylko gniew. Zbyt wiele niewypowiedzianych słów zaczęło krzyczeć jednocześnie.