TW#1 – Dziad spełniony
Postać: Dziad z obrazu
Zdarzenie: Ascendencja
Warunek: Opowiadanie ma być napisane w czasie przyszłym
Ciemne korytarze Galerii rozbrzmieją dźwiękami ciężkich kroków i szczękającego metalu. Przetaczająca się przez nie postać w noszącej znamiona wielu stoczonych bitew zbroi, ciężko dysząc zatrzyma się przed piękną, zdobioną dębową ramą, pod którą widnieć będzie napis "Harmonia?". Zgarbiony rycerz po raz kolejny spojrzy na obraz ze smutkiem, po czym ściągnie hełm i ostrożnie położy go pod ścianą. Chciałby już znaleźć się po drugiej stronie, chciałby ściągnąć żelazną skorupę i wrócić do niewielkiej chatki, która przez tyle lat była jego azylem, jego ukochaną samotnią. I mimo że od pewnego czasu jego życie zdaje się być puste, a samotne dni spędzone w czterech ścianach wzmagają tylko uczucie bezsensu i beznadziejności, on powoli zacznie się z tym godzić. Wie jednak doskonale, że zanim będzie mógł przekroczyć ramę, najpierw musi wypełnić rytuał. Powtarzał to już setki razy, zna zasady i wie, że bez tego nie wejdzie do obrazu.
Skomplikowanym ruchem urękawiczonej dłoni mężczyzna zdejmie błogosławieństwo z ciężkiego, wyszczerbionego miecza, a jarzące się na jego klindze runy zgasną i oręż znów zacznie przypominać ogromny obosieczny tasak. Następnie rycerz pewnymi ruchami, wręcz automatycznie zacznie ściągać kolejne elementy zbroi, a każdy z nich ułoży ostrożnie obok hełmu. Gdy zostanie w samej koszuli i prostych, lnianych spodniach, nie będzie już przypominał potężnego, budzącego respekt wojownika - ktoś patrząc z boku i nie znając go, uznałby go za żebraka lub zwykłego, prostego chłopa. Szczupła, żeby nie powiedzieć chuda sylwetka, siwe krótko ostrzyżone włosy, pomarszczona twarz i srebrzyście połyskująca w świetle księżyca kozia bródka - to wszystko sprawiało, iż trudno było uwierzyć, że przed chwilą ten niepozorny starzec mógł emanować taką potęgą i siłą.
Mężczyzna przymknie oczy i wyszepcze słowa zaklęcia. Żelastwo leżące pod ścianą zacznie łączyć się w jedną, srebrzystą kulę, która malejąc w błyskawicznym tempie osiągnie rozmiar dojrzałej wiśni. Mężczyzna podniesie ją z podłogi i łącząc przed sobą dłonie jak do modlitwy, zgniecie ją między nimi tworząc płaski krążek przypominający monetę. Rycerz otworzy oczy, wrzuci srebrny medalion do kieszeni na piersi, jeszcze raz spojrzy na wiszący na ścianie obraz sielskiej chatki stojącej na skraju lasu, po czym pewnym krokiem przejdzie przez ramę.
Światło poranka oślepi starca, którego zmrużone oczy potrzebować będą kilku chwil na przyzwyczajenie się do jasnego otoczenia. Ten czas wykorzysta na rozkoszowanie się przyjemnym, omiatającym twarz wiaterkiem oraz niesionym przez niego zapachem kwietnej łąki roztaczającej się nieopodal. Kiedy już wzrok mężczyzny oswoi się ze światłem, ruszy on wprost do chatki, zaparzy sobie herbaty i wreszcie pozwoli zmęczonemu i obolałemu ciału odpocząć i zregenerować się.
Kolejna pracowita noc za nim. Tym razem chodziło o najazd barbarzyńców na spokojnych wieśniaków. Wioska nie miała prawa przetrwać takiego ataku, ale przetrwała. Dzięki temu, że zjawił się on. Szermierz w lśniącej zbroi z emanującym świętą energią mieczem, którym nie tylko zabijał dzikich, agresywnych najeźdźców, ale dodawał też sił i otuchy zlęknionym osadnikom. Ostatecznie udało się odeprzeć wroga, a wdzięczni mieszkańcy wioski proponowali swojemu wybawcy nagrodę w postaci dorodnej krowy, ten jednak kategorycznie odmówił. Miał swoje zasady - nie walczy dla zysku, nie robi tego dla sławy. Jest bohaterem, bo był nim zawsze, taki się urodził lub został powołany do życia, sam dokładnie nie wiedział skąd się wziął. Miał jednak świadomość, że jego przodkowie, po których pozostały już tylko puste ramy na ścianach, odeszli do lepszego miejsca, tam, gdzie i on pragnął trafić. Wiedział doskonale, że jego celem jest służenie innym i wierzył, że dzięki swojej szlachetnej, bezinteresownej postawie uda mu się kiedyś dostąpić podobnego zaszczytu.
Zamyślenie i wyczerpanie spowodują, że starzec zaśnie przy stoliku czekając na zagotowanie się wody. Obudzi go dopiero szarpnięcie za ramię.
– Proszę pana! Wstawajże, człowieku! – wykrzyknie zielonoskóra kobieta, stojąc nad z wolna przytomniejącym gospodarzem. – Szybko, trzeba uciekać z chaty!
Staruszek rozejrzy się i zobaczy, że płonie kuchenka i drewniana ściana jego domku. Jednocześnie w jego nozdrza uderzy smród spalenizny, a on sam poczuje na skórze nieznośne gorąco.
– Chodźże, dziadu! – krzyknie znów zniecierpliwiona nieznajoma i mocno pociągnie mężczyznę za rękę.
Para wytoczy się przez otwarte na oścież drzwi i oddali na bezpieczną odległość od płonącej chatki.
– O nie... – zduszonym głosem powie staruszek. – Cały mój dobytek! Trzeba gasić...
– Za późno, ogień zbyt szybko się rozprzestrzenia. Nic nie można już zrobić.
Mężczyzna spróbuje protestować, ale szybko do niego dotrze, że nieznajoma ma rację. Ogień zajmie drewno błyskawicznie, pochłaniając meble, przerabiając na popiół naczynia, ubrania, a nawet przechowywane w spiżarni jedzenie. Całe szczęście, że w kieszeni nadal...
– Mój medalion! – wrzaśnie starzec i rzuci się w kierunku chaty, w której już na dobre zdąży się rozgościć ogień. Srebrny krążek musiał mu wypaść podczas ewakuacji.
– Stój, dziadu! Spłoniesz żywcem! – wrzaśnie zielonoskóra i rzuci się w pogoń za starcem, łapiąc go ostatecznie za rękę i wywracając na ziemię. – Odpuść.
Mężczyzna wbije wzrok w trawiony przez ogień domek. Żywioł zdawał się będzie drwić z byłego gospodarza, co i rusz wysuwając przez okiennice czerwone płomienne jęzory.
– Co ja teraz pocznę? Co zrobię? – lament dziadka zagłuszy huk płomieni i trzask zawalającej się drewnianej konstrukcji.
– Chodź ze mną, pomyślimy później – odrzeknie nieznajoma, po czym weźmie już nawet nie protestującego staruszka pod rękę i wyprowadzi go z ramy, powiedzie ciemnym korytarzem Galerii i zaprosi do swojego obrazu, na którym widnieje nocny las. Napis pod ramą będzie głosił: "Nadzieja".
Chłodne, pachnące rosą powietrze zadziała na staruszka otrzeźwiająco. Już bardziej świadomie podąży za nieznajomą, która znikąd zjawiła się w jego chacie, ratując go przed spłonięciem żywcem.
Gdy znajdą się już na leśnej polanie przy wesoło pełgającym ognisku, staruszek przemówi:
– Dziękuję ci. Nie myślałem trzeźwo.
– Zauważyłam. Spaliłbyś się na skwarkę. Mój wilk wyczuł dym, dobra bestia - szepnie nimfa, drapiąc za uchem oswojone zwierzę, które posłusznie ułoży się u jej boku. - Dobrze, że zdążyłam wrócić z polowania, bo jeszcze kilka chwil, a twój obraz stałby się bezpański. Coś ty tam w ogóle narobił, dziadku? Nieudany eksperyment alchemiczny?
– Gotowałem wodę na herbatę i musiałem zasnąć. Stary, głupi dziad - zgani samego siebie starzec.
– Nie zadręczaj się, każdemu się może zdarzyć. Chociaż starość, nie radość, to racja. - rzeknie zielonoskóra na pocieszenie. - Tak w ogóle to jestem Nafia. A ciebie jak zwą?
– Nie zwą mnie wcale. Tyle już żyję, że zapomniałem swojego prawdziwego imienia. Jeśli w ogóle je miałem... Kiedyś mówiono na mnie "rycerzu", "panie". Teraz coraz częściej słyszę "dziad"...
– Niech więc będzie Dziad! Dziad z Obrazu! Proste i treściwe! - rzuci dziewczyna, śmiejąc się z rozbawieniem. Jednak po chwili zacznie przyglądać się gościowi z uwagą, sprawiając wrażenie, jakby próbowała coś wyczytać z jego twarzy.
– Czekaj no. Czy to nie ty jesteś tym rycerzem, który bezinteresownie pomaga? Odwiedzasz inne obrazy i walczysz ze smokami, ratujesz księżniczki i zbierasz rzepę, gdy ktoś cię poprosi?
– Może niekoniecznie trafiłaś z tą rzepą. Ale poza tym to chyba tak. To ja.
Nafia szeroko otworzy oczy.
– A niech mnie, nie wiedziałam, że spotkam legendę naszej Galerii! Przepraszam za tego "dziada", ale mi teraz głupio - rzeknie ze zmartwioną miną.
– Nie przepraszaj, w sumie to jestem ci wdzięczny. Nazwałaś rzeczy po imieniu. A teraz właśnie tak się czuję. Jak taki zwykły dziad z obrazu. Przyjmuję to jako imię. Jestem Dziad – rzeknie mężczyzna zdecydowanie i kpiąco jednocześnie. – Dziad z Obrazu.
– No dobra, jak chcesz – wzruszy ramionami dziewczyna. Po chwili milczenia spojrzy na mężczyznę wielkimi, proszącymi oczami i znów się odezwie. – A... opowiesz mi coś? Podobno przeżyłeś tyle przygód.
– Owszem, przeżyłem. Walczyłem ze smokami, odczarowałem wilkołaka, byłem w dziwnym, ponurym świecie, w którym metalowi ludzie walczyli z wielkimi łuskowatymi bestiami. Broniłem wieśniaków, walczyłem za królów, a nawet mierzyłem się z samym Diabłem. Nigdy nic za to nie wziąłem, złamanego grosza. Liczyłem, że dostąpię wreszcie zaszczytu, że wreszcie na to zasłużę. Ale nic się nie wydarzyło. Na dodatek dziś straciłem wszystko, co miałem. Boję się, że starość ostatecznie mnie pokona...
Nafia wysłucha Dziada z ciekawością.
– A czym jest ten zaszczyt, którego chcesz dostąpić?
– To ascendencja, moja droga. Chciałbym zasłużyć na to, żeby móc wzorem moich przodków opuścić wreszcie ramę i złączyć się z nimi w jedności i pokoju.
Zielonoskóra zagwiżdże przeciągle.
– No, faktycznie cel jest dość ambitny. A wiadomo w jaki sposób można to osiągnąć?
– Odwiedziłem wielu mędrców i filozofów podczas mojego długiego życia, ale żaden nie był w stanie udzielić mi konkretnej odpowiedzi. – Dziad ujmie w chudą dłoń patyk i zacznie nim grzebać w przygasającym ognisku. – Wiem tyle, że muszę wyzbyć się wszelkich pragnień i dóbr doczesnych. Ale przecież nie posiadam żadnych skarbów, nie mam nic cennego. W chatce nie posiadam... nie posiadałem ani złota, ani kosztowności, ani żadnych trofeów. Nie raz proponowano mi nagrody za pomoc, ale ja zawsze odmawiałem, zawsze! Nie czułem nawet potrzeby ich przyjmowania, moim jedynym wynagrodzeniem było uczucie spełnionego obowiązku. To mi zawsze wystarczało. Zdarzało się też, że ze mnie szydzono i zamiast wdzięczności spotykały mnie wyzwiska. To też przyjmowałem z pokorą.
Zapatrzona w ogień Nafia zamyśli się. Po kilku minutach milczenia nie podnosząc wzroku, rzeknie towarzyszowi:
– Można więc powiedzieć, że dzisiejszy wypadek trochę ci pomógł. Miałeś wyzbyć się dóbr doczesnych, a pożar ci w tym pomógł. Nie miałeś wiele, za to teraz nie masz nic. Oprócz tej znoszonej koszuli i połatanych portek, rzecz jasna – rzuci nimfa zaczepnie, spoglądając na odzienie starca.
Mężczyzna ożywi się nieco, a w jego oczy zabłysną - nie za sprawą refleksów płomieni z ogniska, przy którym siedział, ale wewnętrznym blaskiem. Blaskiem nadziei.
– Prawda, nie posiadam już nic. Nawet mojego błogosławionego oręża, nawet zbroi. – Dziad uniesie brwi zaskoczony nagłym przypływem świadomości. – I wiesz co, Nafio? Już przestało mi tego brakować – rzeknie z radosnym zaskoczeniem w głosie. – W pierwszych chwilach byłem załamany, teraz czuję, jakbym został wyzwolony. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar, który przyginał mnie do ziemi!
– I nawet wyglądasz lepiej – stwierdzi z zaskoczeniem zielonoskóra. – Momentalnie ubyło ci kilka lat! Muszę pamiętać, żeby mało się martwić. Będę długo młoda!
Dziadek roześmieje się nagle i naprawdę zacznie sprawiać wrażenie młodszego i pełnego życia. W pewnej chwili jego śmiech urwie się nagle, a przez jego twarz przebiegnie błysk olśnienia.
– Nafio, muszę iść. Dziękuję ci za wszystko.
– Cożeś tam wymyślił, staruszku?
– Wszystko. I nic. Ale tego mi właśnie trzeba – odpowie starzec tajemniczo, po czym wstanie i pewnym krokiem zacznie oddalać się od ogniska, kierując się wprost do ramy wyjściowej.
– O nie, nie, kolego, zbyt mnie zaciekawiłeś, żebym teraz pozwoliła ci odejść nie poznawszy finału historii – mruknie pod nosem nimfa, poderwie się sprawnie z ziemi i podąży w ślad za Dziadem.
Mężczyzna raz jeszcze spojrzy na rozgwieżdżone niebo, napełni płuca czystym, pachnącym igliwiem i rosą powietrzem, po czym przekroczy ramę, wkraczając ponownie na korytarz Galerii. Za nim wyskoczy Nafia i w milczeniu będzie towarzyszyć mu w drodze do tylko jemu znanego celu.
Starzec z każdym krokiem nabierał będzie siły i pewności. Z każdym pokonanym metrem jego siwizna nabierać będzie dostojnego, srebrnego połysku, a zgarbione plecy będą się dumnie prostować. Nafia popatrzy na Dziada z podziwem. "Ech, gdyby był nieco młodszy" - pomyśli dziewczyna, która złapie się na tym, że podczas tej krótkiej przygody zdążyła zapałać do mężczyzny sympatią i innymi, niezidentyfikowanymi jeszcze pozytywnymi uczuciami.
Dziad zatrzyma się przed własną ramą, tą samą, której granicę przekraczał setki razy. Uśmiechnie się pogodnie, głaszcząc pięknie rzeźbione drewno, po czym pewnym krokiem wejdzie do obrazu.
Poczuje na skórze przyjemne ciepło, a jego twarz oświetlą promienie słońca. Przejdzie wolno przez łąkę, a wysokie trawy będą zdawały się przed nim kłaniać. A może to tylko wiatr?
Dziad zatrzyma się przed zgliszczami chatki - jego dawnej chatki. Przepełniony spokojem uklęknie przed tlącymi się jeszcze szczątkami, przymknie oczy i odchyli głowę w tył.
Nafia, która przez cały czas podążać będzie za mężczyzną zatrzyma się w pewnej odległości, obserwując scenę z zainteresowaniem. Po chwili zapyta towarzysza:
– I co teraz będzie, Dziadu?
- To, co być musi, moja droga – odpowie ten, nie otwierając oczu. – Dziękuję ci, dzięki tobie wiem, w czym był problem, wiem dlaczego nie mogłem osiągnąć spełnienia. Miałaś rację, że pożar mi się przysłużył. Dzięki temu, że pochłonął mój dobytek, zdałem sobie sprawę, co robiłem nie tak.
- A co robiłeś nie tak? - dopytywać będzie zielonoskóra.
- Myślałem, że czyniąc dobro zasłużę na zaszczyt ascendencji. Bezinteresowne działanie, rezygnacja z majątku i samotność miały mi to zapewnić. Jednak nie zdawałem sobie sprawy, że domek to też majątek. To wygoda, luksus. Ciepła herbata, koc - bez tego wszystkiego nie mogłem się obyć. I to wszystko trzymało mnie tu, te więzi przykuły mnie do ziemi jak łańcuchy. Tak samo zbroja i miecz, które traktowałem jak świętość. Tymczasem były to tylko przedmioty, od których byłem uzależniony. Teraz już ich nie ma, a mnie jest lżej.
– No dobrze – powie Nafia – ale przecież tych rzeczy już nie ma, a ty nadal jesteś tu w ludzkiej postaci.
– Bo największy błąd popełniłem gdzieś indziej – rzeknie Dziad, z błogim uśmiechem na twarzy. – Widzisz, cały czas, przez całe życie dążyłem do ascendencji. Zawsze pragnąłem jej i tylko jej. Rzecz w tym, że to też było pragnienie, którego kurczowo się trzymałem. Pragnienie, które paradoksalnie trzymało mnie tu, w tym świecie. Czyniłem dobro, żyłem jak nędzarz, ale nawet gdy spłonął mój dobytek nadal coś miałem. Miałem pragnienie. To cała tajemnica.
- I co teraz będzie?
- Teraz pozbędę się tego pragnienia. Przysięgam ci uroczyście, Nafio, że od tej chwili niczego nie pragnę. Jestem tu i teraz, przepełniony spokojem i niczym więcej. Niczego nie potrzebuję, niczego nie chcę, niczego nie mam. Po prostu jestem. Prosty, skromny Dziad.
Po tych słowach od klęczącego mężczyzny zacznie bić świetlista łuna. Nafia cofnie się z przestrachem, ale nadal nie będzie mogła oderwać wzroku od mistycznej sceny. Dziad uniesie się ponad ziemię, a zielonoskórej wyda się teraz piękny, idealny i... spełniony? Świetlista postać, która jeszcze niedawno była zgarbionym, strapionym staruszkiem spojrzy na nią raz jeszcze.
– Dziękuję, bywaj w zdrowiu – rozbrzmi dostojny głos, a Dziad zniknie rozpływając się w powietrzu.
Nafia zostanie zupełnie sama na opromienionej słońcem łące i zorientuje się, że po policzkach płyną jej łzy. Dziewczyna jeszcze przez długi czas siedzieć będzie wśród wysokich traw i przy akompaniamencie koncertu wydawanego przez świerszcze rozmyślać będzie nad tym, co dziś ją spotkało. Potem, gdy zdecyduje, że już czas wracać do własnego obrazu, przekroczy ramę, która należała wcześniej do Dziada i spojrzy raz jeszcze na płótno, pod którym widniał będzie wykaligrafowany złotą farbą podpis: "Harmonia".