TW#1 Morderstwo w Trzewioexpresie (2z2)
Postać: Poszukiwacz piłeczek golfowych
Zdarzenie: Erupcja tortu z zakalcem
Efekt: Niech się pojawi krew na piasku. Nie musi być bohatera.
Wiele marzeń pozostało niespełnionych. Kilka kompletnie oderwanych od rzeczywistości już dawno zapomniał. Samuel L. Benson był marzycielem do wczesnych lat szkolnych. Potem stopniowo ewoluował w stronę przeciętnego pozbawionego złudzeń nastolatka. No prawie. Jedno marzenie pozostało ciągle żywe. Być maszynistą ekspresu. Jak się chyba wszyscy domyślili, los nie patrzył przychylnie na tę zachciankę. Samuel i tak trafił w miejsce, skąd maszynista kierował pociągiem. Na około i po trupach, ale liczył się efekt. Umiejętności miał jeszcze mniej niż bachory z przedszkola bawiące się drewnianymi modelami. O mały włos nie doprowadził do ugotowania się wszystkich wnętrzności Trzewioekspresu. Zupełnie przypadkiem chwycił za dźwignię odprowadzającą ciepło. Dwa karabinki i glock leżały spokojnie obok. Samuel był teraz pochłonięty w spełnianiu choć jednego marzenia. Już nawet zapomniał o zleceniu na tę prostytutkę Esmeraldę. Swoją drogą minister transportu zapłacił mu sporą sumkę. Godne honorarium na uśmierzenie żalu po kilku życiowych porażkach. Facet chciał przebudować perony kolejowe na jakieś super-uber-coś tam windy. Gadał strasznie szybko i cały czas trzymał w ręku czek, którego Samuel nie spuszczał z oczu. Zapamiętał najważniejsze instrukcje.
— Nieważne ile ludzi zginie. Nieważne jak zginą. Dla mnie liczy się wykonanie roboty. Spisz się, od ciebie zależy przyszłość tego świata — rzekł minister tak pretensjonalnie, jak tylko można. Potem zaprosił Samuela na kawę i ciastko kokosowe. Reszty nie pamiętał… możliwe, że upił się w trakcie powrotu do mieszkania czy coś.
Od lokomotywy dzieliło ich raptem kilka kroków i drzwi wagonu. Edgar czuł, że jak krew pulsuje mu w żyłach. Z każdym kolejnym krokiem tracił przekonanie, że wyjdą z tego cało. Samer za to był w wybitnym nastroju. Dekadentyzm unoszący się w powietrzu korzystnie wpływał na jego samopoczucie. Dodatkowo poprawił je sobie, wyrzucając z pociągu tę babkę co z nimi szła. Dlaczego? Bo zaczynała się stawiać. Twierdziła, że tylko humanitarne dyplomacje pozwolą na wyjście z tego cało. Kompletnie nie załapał, o co jej chodziło. Uznała, że była we wczesnym stadium jakiejś choroby psychicznej czy tam cholera wie czego innego. W każdym razie – zwariowała. Zniknęła szybko pod kolami rozpędzonego pociągu. Trochę krwi trysnęło na okna i buty Samera. Nikt nie powiedział, że to czysta robota.
— Nie musiał tego robić — jęknął palacz. Facet wydawał się mocno przygnębiony od czasu braku pierwiastka żeńskiego w ich „ekipie”
— Nie, ale zrobił to, co kazała mu intuicja. Poza tym była zbędnym balastem, ale odprawienie ją z kwitkiem nie wchodziło w rachubę.
— Dlaczego?
— Nie mam odwagi odmawiać kobiecie, kiedy sama postanawia z nami pójść.
— Pieprzenie. Właściwie to mógłbym ją poznać bliżej. Jestem bezdzietnym, nieszczęśliwym wdowcem od dwóch dekad.
Edgar uśmiechnął się z politowaniem. Palacz nie odwzajemnił uśmiechu. Spuścił głowę i usiadł na jednym z foteli.
— Po co ci to? Przecież i tak niedługo zginiesz.
— Niby tak, ale to silniejsze ode mnie. Inaczej nie zatrudniłbym się jako palacz. Liczyłem, że poznam tu jakąś kobietę. Nawet przelotny romansik to więcej niż kolejne samotne lata spędzone w dwupokojowym mieszkanku socjalnym.
Na chwilę zapadła cisza. Palacz poczuł, że jego żale tylko przyśpieszą nieuniknione. Edgar już lustrował wzrokiem drzwi wagonu. Za nimi była lokomotywa i nowy maszynista. Gdzieś w głowie szumiały myśli o przewalonym dniu roboty. Jak nic obetną mu z połowę dziennego zarobku. A jak jeszcze okaże się, że ryzykował stanowisko poszukiwacza piłeczek golfowych dla kilku nic nieznaczących osób – nie musiałby się stawiać przed szefem. Nawet lepiej. Oszczędziłby sobie patrzenia jak jego zawsze idealnie ogolona twarz zmienia się w wulkan plujący resztkami kanapek z kurczakiem, które pożerał hurtowo na śniadania i lunche.
Chwycił za klamkę i szarpnął jak najmocniej. Drzwi stawiały lekki opór, ale w końcu dały za wygraną. Edgar, szczelnie ukryty za palaczem dał znak i Samer zbliżył się nieco, choć nadal był w bezpieczniej odległości, skryty za fotelami. Nie zdążyli już ponownie wymienić się spojrzeniami. Palacz jękną przeraźliwie, kiedy ostrzał za karabinu poszatkował jego lewą rękę i podziurawił jak sito tors. Edgar poczuł jak jego tarcza przybiera na wadze o jakąś tonę. Z trudem uwolnił się spod niej.
— Żywe tarcze. Jesteście gorszymi psycholami niż ja — usłyszał.
— Liczy się wynik. Nieważne jakim kosztem.
— Pan minister? — spytał Samuel.
— Że co? Edgar Frost. Poszukiwacz piłeczek golfowych.
— Ok. Ale nie masz w znajomych ministra? Bo jakbym już gdzieś słyszał te słowa. Ostatnio były bardzo prorocze. Jak widziałeś, trup ścielił się gęsto.
Edgar spojrzał w stronę Samera. Ten siedział cichutko jak mysz pod miotłą, w ogóle nie zdradzając swojej obecności.
— Po co to zrobiłeś? Ta cała szopka była nic niewarta. Narobiłeś sobie tylko wrogów.
— Nie ja ustalam zasady, tylko mój zleceniodawca. A że nie powiedział mi o żadnych to się nie ograniczałem. Zresztą, chciałem tego dzieciaka na zakładnika, ale pojawiło się paru gierojów i wyszło, jak wyszło. Nie żałuję, ale opcji miałem co najmniej kilka.
— Zrobiłeś niezłą siekę. Tylko po co?
Samuel spojrzał na zestaw wskaźników. Najmniejszy z żółtą tarczą i kolorowymi kreskami wskazywał między żółtym na czerwonym polem. Nie wiedział, po kiego akurat tam wskaźnik postanowił się zatrzymać, ale w sumie czemu by nie. Do tej pory było na zielonym. Lokomotywa co chwilą nabierała więcej powietrza w płuca.
— Dostałem zadanie, chłopie. A lokomotywę już za dzieciaka chciałem prowadzić. Po to się robi robotę, żeby marzenia spełniać. Ja miałem tylko rozwalić tej dziwce łeb, zepsuć urodzinki gościom i ulotnić się, ale plany strzelił… ten… prom z nieba i zabiłem nadprogowych cywilów. No zdarza się.
— Mam tylko jedną wątpliwość — zauważył Edgar. Zaczesał pokracznie dłonią zlepione od potu włosy i spojrzał w stronę leżącego na podłodze wagonu palacza.
— Promy nie spadają z nieba.
— Co?
— Już nic. I tak ci się nie uda. Lokomotywa słabnie, dostaje chyba zadyszki.
— Nie wciskaj mi kitu. Wysłali do odbijania znawcę kolei i cwaniaka prosto z ciemnych uliczek, tuż za peronami gdzie nawet nekrofile boją się srać. Taki duecik marzeń. A… jeszcze ten truposz. No nieważne. Ej, gieroju za pół lira, wyjdź, bo nam we dwóch już nudno.
Samer udał, że nie słyszy. Cholernie mocno wierzył, że to coś da. Właściwie na upartego to mógł być tylko imaginacją, zwykłą sugestią, żadnym tam realnym kolesiem. Jego nie było. Zamknął oczy. Poczuł, że łapią go drgawki. Pomyślał o ostatnich wakacji. Hmmm, nigdy nie był na wakacjach. Ale oglądał reklamy biur podróży. To już coś. Spokojny wypoczynek w hotelu „Nerw wzrokowy” za pół darmo, jeśli jesteś z klasy ekonomicznej. Przyglądanie się życiu Thomasa i to o połowę taniej niż zwykle? Boże, jaki był głupi, że wsiadł do tego pociągu.
— Nie jest potrzebny. Chcemy, tylko żebyś zatrzymał pociąg i dał pasażerom go opuścić. Proste, co nie?
— Nawet bardzo, ale wiesz, tu się pojawia problem kartofelku. Ja mam plan, mam grafik i tam takim drobnym druczkiem zapisane jest, że po robocie mogę zrobić, co tylko chcę, bez konsekwencji. Czyli innymi słowy, cmoknij mnie z bufor.
Jego dłoń błyskawicznie opadła na karabinek. Edgar wolała nie ryzykować. Taktyczny obrót był jedyną opcją. Zaczął wręcz kicać w stronę foteli wagonu. W porę ukrył się za jednym z rzędów. Seria rozpruła tapicerkę i gdzieniegdzie przedziurawiła na wylot oparcia foteli. Samer zaczął jęczeć po cichu, a potem coraz głośniej.
— Ej no bez takich! Mieliście być ich ostatnią nadzieją. Wiecie co? Znudziła mnie ta jazda. Pora na przystanek.
Samuel zaciągnął hamulec. Koła zatrzymały się w momencie, a ekspres zaczął powoli wytracać prędkość. Nie obyło się bez szarpnięcia. Samuel był na to gotowy. Samer chyba nie bardzo. Zarył nosem po podłodze wagonu i dał się jak na talerzu pod lufę karabinku. PIF PAF PARARA!!!
Jego głowa w sekundę stała się rozbełtanym arbuzem. Ciało osunęło się powoli po fotelach. Edgar zamknął tylko oczy. Jak kiedyś był w rzeźni to trochę krwi wylądowało na jego gałce ocznej. Obrzydlistwo!
Ekspres zatrzymał się tuż za stacją Fabryka Piasku „Nerkowe Cuda”. Edgar znał kiedyś gościa, który tam pracował. Podobno raz znalazł się na wylocie, gdzie nikt nie miał prawa przebywać. Wpadł nie do tej dziury co trzeba i już nigdy go nie widziano. Mówiono, że odnalazł tajemne przejście do świata Thomasa.
Na stacji krzątało się sporo ludzi. Większość czekała na zupełnie inny pociąg. Zwykły szynobus kursujący w obrębie fabryki. Widok Trzewioekspresu wywołał pospolity entuzjazm. Tutejsi nie widywali go często. Dwie stacje wcześniej ekspresy zmieniały kierunek na zwrotnicy tuż przed rozgałęzieniem.
— Nie ma to, jak fabryka piasku — westchnął Samuel. — Niezła robota. Mieli dobrą stołówkę i przystępny wybór mrożonych klopsików.
To była ta chwila. Lekkie wspominki, nieuwaga, choć broń w pogotowiu. Edgar był jednak szybszy. Zdążył wybiec z wagonu, zanim Samuel puścił w jego stronę kolejną serię.
— Ludzieee, morderca w pociągu!! Wiać!!!
Spokojny sielski klimat przerodził się w totalny popłoch. Panika udzieliła się aż za mocno. Ludzie biegali po peronie jak ślepe gęsi szukając schronienia albo dla zasady. Przynajmniej dwoje spośród zebranych miało spory ubaw. Spychali powolnych emerytów z peronu, patrząc jak głucho uderzają o torowisko. No mówię wam, śmiechom nie było końca. Samuel zdążył już wykrzyczeć, że zabije wszystkich po kolei. Ot, tak, bo mu wolno. Nie zdecydował się jednak na strzał, bo jego oczom ukazała się dziwnie świecąca grudka leżąca obok jakiegoś faceta stratowanego przez panikarzy najwyższego stopnia. Zainteresowany niczym hiena pożywną padliną podszedł bliżej. O szlag! To piasek. Ale nie byle jaki. Piasek Thomasa. Od pół rogu szła plotka, że ich kochany Thomas produkuję szlachetny piasek, który odkładał się w kopalniach fabryki niedaleko której się znajdowali. Owa grudka miała wagę solidnie spasionego kocura. Takiego samego, jakiego miał Samuel w dzieciństwie. Ale była więcej warta od tego sierściucha, który zamiast umilać życie Samuela swym mruczeniem, rzucił się pod pociąg. Zdeprawowany samobójca.
Podniósł skarb i z powrotem skierował się do pociągu. Teraz czas na zajezdnię, a potem z powrotem, na jakiś większy dworzec. Komplikacje się pojawiły, kiedy Samuel poczuł, że na jego plecach pojawił się nieproszony gość. Obaj wylądowali na twardej płycie peronu. Gruda piasku wyślizgnęła się w trakcie i upadła tuż na skraju. Milimetry dzieliły ją od przepaści w torowisko. Jak zwykle. Edgar zaczął mozolnie okładać twarz Samuela, korzystając ze swojego całkowitego braku doświadczenia w bójkach.
— Podzielimy się zyskami — usłyszał, ale nie przestał.
— Czego? Kawałka piasku?
— Szlachetnego, idioto. Thomas podobno produkuje takie grudki od jakiegoś czasu. Są warte więcej niż nasze życie.
— Twoje na pewno.
Karabinek ponownie wystrzelił. Samuel już się nie ruszał. Był zbyt martwy. Kilkoro gapiów rozeszło się w momencie. Jeden z nich był jednak bardziej odważny.
— Dobrze pan zrobił, ale piasku szkoda — powiedział facet. Miał raczej posępną minę. Choć Edgar nie wiedział dokładnie dlaczego.
— Trochę śmiecia, nic więcej.
— Weź chłopie nie cymbal takich pierdół. To szlachetny piasek, warty sporo, oj sporo. Ale tylko idealnie czysty nadaje się do wycenienia. Krew tego ćwoka zbyt mocno go przyozdobiła. Teraz to faktycznie, kupa śmiecia — Mężczyzna odszedł dostojnym krokiem. Gdzieś tam w duszy radował się jak dzieciak na widok prezentu, wiedząc, że gruda piasku to teraz tylko nic niewarty odpadek. O jedną nieprzespaną z zazdrości noc mniej. Uff.