Niewidzialna
Boję się, wiesz? Nie lubię się bać.
Przestałam widzieć półcienie, kolory, całą paletę barw. Dziś widzę tylko czerń i biel, kontrast wyostrza kontury, dziś widzę nie tylko to, co chcę. Piszę z brzegu, dopłynęłam do niego, było łatwiej niż dawniej. Być może krótszy dystans, być może pływam trochę szybciej.
Odległość oddala horyzont, rozszerza perspektywę, pokazuje całokształt, lecz z bliska widać szczegóły. Szczegół wydaje mi się teraz cholernie ważny.
Ja wydaję się teraz cholernie szczera. Całą prawdę usłyszysz w takie dni jak dziś.
Przyszła nocą i była niewidzialna.
A gdybyśmy zatrzymali tę chwilę. Przybliżyli tamten kadr. Przeanalizowali go, przemyśleli, przetrawili, przeżuli, wypluli. Poczuli tak mocno w głębi.
A potem obudzili się, udając, że nie przyszła. I że nie była niewidzialna.
Szybkie mruganie powiekami to najlepszy sposób, by nie zniszczyć makijażu. Przechyl głowę lekko w tył, wyrównaj oddech, ten tusz nie jest wodoodporny.
Ta ja nie jest wodoodporna.
Nie chcę tego zatrzymać, nie chcę usiąść i wypuścić myśli na żer. Boję się ich, ożywionych, agresywnych, narkotycznie wyniszczających, z mojej własnej produkcji, piwniczki pełnej win. Przewinień. Niewinności. Z piwniczki pełnej mnie.
Przyszła nocą, anonsując od kilku dni. Ugość, wszak się zapowiedziała.
Zapalmy, może w dymie dostrzeżemy rys, kształt lub przynajmniej zniekształcimy kadr.
Dym papierosowy, nieprzespana noc, czym jeszcze można się otępić? Otępić, ale nie wyłączyć. Włącz mi oszczędzanie baterii, nie naładuję, nie ma prądu. Jechałam nocą przez las. Bałam się pasażera. Bałam się, że jest niewidzialny.
Być może mam słaby wzrok.
Skóra jest tylko powłoką, wymaga solidnego nawodnienia, obiegu, pracy żył. Kolory przenikają się od różu po czerń, przez wszystkie odcienie fioletu, po biel.
Ktoś rzucił rybę na blat. Słyszałam wyraźny plask.
Ona już tu jest, tańczy wokół nas. Mały płomień tańczy razem z nią.
Ciepłe, pełne życia ręce łapiące za jedną, chłodną dłoń.
Ten jeden był wysoki, miał ze dwa metry, współczujący wzrok. Nie mogli się wkłuć, mówili, że pękają, kruszą się, łamią, delikatne meandry, kryształki, skruszone przez czas.
Tasuję te karty, na nich ludzkie twarze. Łapię się na zastanawianiu, jak wyglądałyby… Nie, odpędzę tę myśl. Nie mogę zamknąć oczu. Nie, póki powidok wciąż zaciska krtań.
Wciąż widzę talię ryb.
Zapalmy, który to już dziś?
Odpoczywam na brzegu, znów nabieram sił. Nie udaję, nie gdy widzę tylko czerń i biel.
Pewne miejsca stają się wyjątkowe, jak pokój z lustrem i kącik z zieloną lampką. Prezent, pamiętam tamten dzień. Jedno miejsce, do którego zawsze można było wstąpić, mniej. Zatrzymaj także ten moment, wytłum skrzypnięcie drzwi. Ich płaska, ciężka powierzchnia stopniowo i nieubłaganie skraca dystans dzielący ją od monolitu ściany. Szarpnij za klamkę. Uduś się pustką. Ona dusi najmocniej.
Po kilkunastu godzinach opada każdy pył. Kucasz, by go dotknąć. Wchodzisz do pokoju, czujesz jakąś moc. Obserwuj powietrze, być może lekko drży.
Przeskakuję wzrokiem pomiędzy kierunkiem jazdy a własnymi oczami w lusterku wstecznym. Wokół tylko las. Noc jest dziś przeciw mnie.
Długo o tym myślałam, w zasadzie kilka lat. Mam tylko jednego wroga, nie są nim smutek, złość, żal. Mam tylko jednego wroga i amunicję składowaną od lat.
Wiem, że nie mogę się bać.
Czuję ogrzewający promień słońca, czuję, jak mięśnie twarzy mimowolnie ciągnie grymas uśmiechu. Wystarczyło ustalić granicę – czas, do którego pozwolę sobie na strach.
Nie jestem wodoodporna, wiesz? Wcale nie muszę być.