Rankor — część 14
Poprzednia część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
Rano Jackie usłyszał całą historię, bez tajemnic i ściem dowiedział się, co zdarzyło się w Mound, co zdarzyło się Ellie, z jakimi ludźmi miał do czynienia Charles i że popełnił jeden, jak się okazało kluczowy, błąd – puścił wolno jeńca. Prawo Murphy’iego głosi, że jeśli coś może pójść źle, to źle pójdzie. Tym samym mężczyźni skończyli „wesołe” pogawędki, wrzucili do wozu niemalże całą posiadaną broń i pojechali wyjaśnić z Philem kilka spraw.
Nie minęła godzina, odkąd samochód opuścił podjazd posesji Sophii Johnson, gdy gospodyni przywitała niezapowiedzianych gości. Odwiedziły ją kobiety ze wspólnoty, mówiąc, że mieszka u niej za dużo ludzi i nikt nie będzie narażał życia na polowaniach, zdobywając żywność dla niej, podczas gdy ma w domu rosłych mężczyzn i młode, zdrowe kobiety. Oznajmiły, że wspólnota chce od Sophii zapłaty za wcześniejsze mięso. Ta wysłuchała, kiwając z pełnym zrozumieniem głową, po czym zaproponowała, że może oddać im jedną z dziewczyn, w zamian za dalszą współpracę.
Ubiły interes, finalizując go kwadrans później, kiedy zamiast nich do domu kobiety przybył jeden z męskich przedstawicieli wspólnoty. Powiedział, że przyszedł po odbiór. Nie dodał „czego”, oboje wiedzieli. Sophia zawołała Abigail, wypchnęła ją za próg i zatrzasnęła drzwi, przez które do przestrzeni korytarza wpadały dziewczęce krzyki i odgłosy szamotaniny.
– Co się dzieje? – Głos Ellie, mroźny jak styczniowy poranek, wyartykułował wątpliwość, która zawisła nad nimi, niczym komórka burzowa na horyzoncie. – Co się dzieje?! – ponowiła krzykiem.
– Nic, nie interesuj się, moja droga panno. Te sprawy kompletnie cię nie dotyczą. Jesteś tutaj tylko chwilowym gościem.
– Słyszałam Abigail, ona też jest tutaj tylko chwilowym gościem – stwierdziła dobitnie i z pełnym przekonaniem, po czym omijając kobietę, pchnęła drzwi i zniknęła w cieple wiosennego popołudnia.
Z oddali dostrzegła dokładnie to, co przed momentem podpowiedziała jej intuicja. Rzuciła się pędem. Z każdym krokiem tenisówki rzęziły w żwirowym podjeździe. Samochód ruszył, dziewczyna jednak nie odpuściła, zwiększając prędkość. Serce przybrało szaleńczy rytm, w płucach pojawiło się pieczenie, a w stopach pulsujący ból. Szybka kalkulacja szans – nawet wypluwając z siebie cały, nagromadzony przez lata szał nie miała szans dogonić samochodu, biegnąc. Mieli trzy wozy: jeden Sophii, do którego dziewczyna nie posiadała kluczyków, drugi Jackiego, skradziony w Tulsie pod domem Isabelli i Abigail, który panowie zabrali dziś rano do Mound i trzeci, którym Ellie przyjechała z Charlesem. Kluczyki kazał jej trzymać przy sobie.
W schowku jest colt Jackiego, Ellie. Chciał, żebyście miały wóz i broń. Ja też tego chcę.
Na szczęście posłuchała, nie rozstając się z nimi, więc niemalże w locie wskoczyła do środka, odpaliła i pognała za odjeżdżającą furgonetką.
Wciskała pedał gazu w podłogę z całych sił, do momentu, aż jej oczom ukazał się tył poszukiwanego wozu, a gdy tylko go zobaczyła, wdusiła gaz jeszcze mocniej. Adrenalina eksplodowała w jej żyłach, w jej umyśle, sprawiając, że poczuła się bardziej wolna niż przez ostatnie, parszywe miesiące, podczas których tkwiła w środku własnego, prywatnego piekła. Być może w tym właśnie pełnym niepewności, a zarazem naładowanym jej decyzyjnością i jej działaniem momencie, czuła się bardziej wolna, niezależna i szczęśliwa niż przez całe swoje dotychczasowe, pieprzone życie.
Przód pojazdu uderzył w tylny zderzak furgonetki. Nie wierzyła, że to robi, ale tak właśnie było, to się działo, tu i teraz. Nacisnęła gaz i uderzyła ponownie. Uciekinier skręcił w boczną uliczkę, podążyła więc w ślad za nim, minimalnie zmniejszając prędkość jedynie na łuk zakrętu.
Jedną ręką po omacku sięgnęła do schowka, wygrzebała z niej broń, odbezpieczyła, następnie opuściła boczną szybę, wycelowała i oddała strzał. Odrzut wbił ją w fotel i na moment straciła panowanie nad wozem.
Pudło. Oszczędzaj kule, Ellie.
Kolejne uderzenie w zderzak, kolejny zakręt i kolejny strzał. Lewa, tylna opona rozerwana.
– Dzięki Billy, sukinsynu! – wykrzyknęła w geście triumfu.
Billy nauczył ją strzelać, choć nigdy nie pozwolił, żeby miała pod ręką broń. Dlaczego nigdy nie spróbowała mu jej odebrać? Dlaczego nie wykorzystała okazji, właśnie w tych momentach, gdy miał ochotę ją podszkolić i dlaczego nie zmieniła celu, stawiając w trajektorii lotu kuli jego pusty dzban?
Dlaczego nigdy nie rzuciłaś się do ucieczki? Dlaczego pozwoliłaś sobie tak trwać? W ten sposób, w tak marnej imitacji życia, w jednej z wegetacyjnych form?
Te i wiele innych pytań zdążyło przebiec przez jej głowę podczas tego pościgu. Symetrycznie jednak wychwyciła drugie tyle odpowiedzi. Bo by ją dorwali, nim zdążyłaby opuścić stan. Bo lęk, upokorzenie, ból i cały szereg innych uczuć, emocji oraz fizycznych doznań stłamsiły ją do formy człowieka-manekina, kobiety-lalki, z teatralną rolą przy drodze, z obowiązkami do odhaczenia, gdy zapadał zmrok, do kogoś z decyzyjnością w larwalnym stadium. Do kogoś, kogo określić można by mianem: nikt. Ona, Ellie-nikt, być może miotana podręcznikowym syndromem sztokholmskim, dzięki Charlesowi stała się Ellie-kimś i odzyskała władzę nad własnym życiem. W tym momencie strzeliła drugi raz.
Furgonetka obróciła się w poprzek jezdni i stanęła, kobieta również zatrzymała wóz, wysiadła i podbiegła do kierowcy, który właśnie uchylał drzwi. Nim zdążyła jednak zlustrować go wnikliwie lub chociażby obrzucić pobieżnym spojrzeniem, wystrzeliła prosto w jego głowę.
Za Billa.
A potem kolejny.
Za Willa.
I jeszcze raz.
Za Phila.
Kabina kierowcy spłynęła krwią i kawałkami mózgu, chrząstek, kości. Wokół furgonetki lśniło tysiące drobinek roztrzaskanej szyby. Ellie wskoczyła do środka od strony pasażera i otworzyła tylne, zablokowane drzwi. Abi wydostała się na zewnątrz. Jej twarz, włosy, dekolt i ramiona również spływały krwią oraz tym, co zostało z mężczyzny – bezkształtną mazią.
– Moja ostatnia przyjaciółka okazała się świrem – szepnęła na granicy słyszalności Abigail. – Jackie uznałby to za dobrą puentę.
– Co?
– To, że mamy duże szanse na przyjaźń.
Ellie tępo wpatrywała się w twarz drugiej kobiety. Następnie spojrzała na swoje ręce, podniosła je na wysokość wzroku, drżały, coraz mocniej, colt wypadł i z hukiem uderzył o asfalt, po chwili trzęsła się już cała Ellie.
– On cię chciał skrzywdzić, prawda? – zapytała. – Słyszałam krzyki pod domem.
– Podobno miałam odpracować mięso, które brała od nich ostatnio Sophia w ich wspólnocie. Ona mnie wypchnęła za drzwi, a on złapał i wrzucił do wozu. Więc się szarpałam.
– Odpracować… jak?
Pytanie zawisło na kilka długich sekund.
– Nie wiem, czy nie kłamał. Porwał mnie!
– Co powiedział? – naciskała.
– Że prace polegają na patroszeniu i porcjowaniu mięsa oraz sprzątaniu noclegowni przy wjeździe. Dobrze zrobiłaś, porwał mnie. Był starszy, ale wysoki i silny.
– Miał broń?
Cisza.
– Abi, powiedz swojej nowej przyjaciółce, wariatce Ellie, czy stary pryk miał broń?
– Nie widziałam broni. Powiedział, że wspólnota zrzesza starsze osoby pomagające sobie nawzajem przetrwać i tydzień pomocy młodszej, pełnej sił dziewczyny to dla nich wręcz zbawienie.
– Mógł zapytać…
– Chyba nie praktykują konwenansów z obawy przed odmową. Nie zadręczaj się, porwał mnie.
– Porwał cię… – Podniosła colta i wróciła do samochodu. – Idziesz?
Odjechały, zostawiając za sobą bezgłowe zwłoki oraz umazaną szczątkami furgonetkę.
Porwał ją.
Kolejna część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php