Postać : Zbiorowy umysł
Zdarzenie :Rozpad komety
choć już mrok
otula cały świat
nie boję się
wiem że na mnie czekasz
podaj mi swą dłoń
pobiegnijmy razem na łąkę
— Dobry wieczór, dobry wieczór, Szanownemu Państwu!
Z kłębów kolorowego dymu wyłoniła się niezbyt wysoka, ubrana w zielony garnitur postać - Pan Tibothini! — Cieszymy się, że jesteście z nami! — mówił rozradowany, przechadzając się po dużej, podświetlanej scenie. — Czas rozpocząć kolejny odcinek! Witamy w… "Zbiorowym umyśle - Grze Tibothinego"! Witamy naszą najlepszą, niezastąpioną publiczność… taaaaaak niech usłyszy nas cały świat!
Płynnym ruchem ręki wskazał na siedzących na trybunach ludzi. Większość z nich ubrana była w dziwne i bardzo różnorodne stroje. Siedzący pomiędzy blondynką której usta pomalowane były granatową farbką a drugą kobietą ubraną jedynie w strój kąpielowy chłopak przebrany był za ociekającego ketchupem hamburgera. Obok niego siedziała nastolatka w sukience z czekolady i para otyłych, rudych bliźniaków w pomarańczowych dresach łapczywie spożywająca żelki.
— Jeeeeee (okrzyki z widowni).
— I o to chodzi! Brawa, brawa!
— Witamy również Państwa przed telewizorami, dajcie głośniej, bo… będzie się działo!
Rozbrzmiewał głos Pana Tibothiniego.
Na te słowa publiczność synchronicznie poderwała się z miejsc robiąc "fale".
— I przede wszystkim… gorąco witamy tych najważniejszych. — Wskazał na czworo ludzi stojących po prawej stronie sceny. — Bohaterów dzisiejszego odcinka! Oto oni… wspaniała czwórka! Przedstawcie się, moi drodzy, niech świat waaaaaaas pozna!
Oprószyło ich jaskrawo żółte światło.
— Yuchuuuuu — dopingowała publiczność.
— Może… zacznijmy od ciebie.
Pan Tibothini energicznym krokiem podszedł do chudziutkiej dziewczynki. Mogła mieć najwyżej jedenaście lat. Ubrana była w skromną, beżową tunikę. Miała malinowe usta, cerę tak jasną, jak mleko a włosy czarne jak węgiel. W jej ogromnych bursztynowych oczach malowało się przerażenie.
— Proszę, przedstaw się.
— Nazywam się Elzabi.
— Ach, Elzabi, witamy cię serdecznie. — Pocałował ją w policzek. Nie każdego uczestnika obdarowywał pocałunkami. Te zarezerwowane były tylko dla tych najbardziej… kruchych. Dla tych, dla których nie było już nadziei.
— Proszę, podejdź do misy.
Wskazał stojące na środku sceny naczynie wypełnione czarną smołą.
— Co mam zrobić?
— Zanurz się w niej.
Pan Tibothini uśmiechnął się szeroko.
Dziewczynka niepewnie zbliżyła się do kanciastego przedmiotu. Poczuła zapach zgnilizny.
— Jeszcze bliżej… Musisz wsadzić głowę.
— Enzabi! Enzabi! — dopingowała publiczność.
— Tak, dokładnie! Głośniej, głośniej!
— Mam coś znaleźć?
Błądziła wzrokiem po czarnej tafli. Chyba do końca nie była świadoma tego co się dzieje. Mocne, wręcz oślepiające światła, głośna, rozrywająca głowę muzyka i rozpraszające okrzyki dochodzące z widowni sprawiały, że czuła się jak… we śnie. We śnie, z którego jak najszybciej powinna się była obudzić.
— Znajdź swoje wybawienie bądź… — spojrzał na okupujące trybuny tłumy — bądź… zgubę.
Chuda jedenastolatka zanurzyła głowę w naczyniu.
Pstryk.
Pomarańczowa powierzchnia pod stopami. To było pierwsze co zobaczyła. Stała na środku boiska do koszykówki. Było zimno, bardzo zimno. Spojrzała w górę. Niebo było rozdarte. Ujrzała na nim kometę. Leciała w jej stronę. Dziewczynka próbowała biec. Otaczające ją budynki zaczęły się rozpadać. Bloki, sklepy, drzewa… wszystko niszczało. Nie zatrzymywała się. Biegła. Wiedziała, że musi biec…
Pstryk.
— No cóż, proszę Państwa. Minęło dziesięć minut a Enzabi nie wróciła. A więc… przepadła.
Na jego twarzy zagościł smutek, smutek, który w ciągu ułamka sekundy przeobraził się w szeroki uśmiech.
— To znaczy, że zostało ich już tylko trzech! Hahah, jak pięknie się nam ta gra rozkręca! Dobrze… w takim razie kto następny? Które z was — zwrócił się do stojących z boku uczestników — zechce jako kolejne zmierzyć się… ze swoimi lękami?
— Ja. — Mężczyzna w podeszłym wieku podniósł rękę do góry.
— Brawo! Jak się nazywasz? — rozradowany przystawił mu do ust wysadzany kryształami mikrofon — Przedstaw się, chcemy cię poznać.
— To była moja wnuczka… — głos mu zadrżał.
— Ona?
Wskazał na dryfujące w misie ciało.
— Moja Enzabi…
Starzec zacisnął powieki, nie chciał jej takiej oglądać. Nie mógł znieść… widoku martwej, oblepionej czarną mazią wnuczki.
— To może uda ci się ją ocalić. Czy chcecie, aby… nie przedstawił się pan.
— Nazywam się Gavro.
— Gavro! Mocne, męskie imię. Damy Gavro szansę na ocalenie wnuczki?
— Ratuj ją! Ratuj! — krzyczeli.
— Dobrze, zatem starcze, wkładaj głowę do misy, ratuuuuuj wnuczkę.
Pstryk.
Mężczyzna znalazł się w tej samej scenerii... był na boisku do koszykówki, otaczały go rozpadające się budynki. Na rozdartym niebie dostrzegł kometę. Zmierzała w jego stronę.
— Enzabi!
Był przerażony tym miejscem, ale jeszcze bardziej przerażał go fakt, że gdzieś tutaj jest jego wnuczka. Gdzieś tutaj, sama, bezbronna. Biegł. Krzyczał. Szybko tracił siły.
Dziewczynka siedziała na kamieniu. Jej ciało było oszronione. Wydawało się, że spędziła tutaj już kilka godzin. W ręku trzymała nóż. Co chwilę wbijała go sobie w udo.
— Co robisz, dziecko?!
Było dużo krwi.
— Nie mogę przestać — odrzekła.
— Daj!
Starzec próbował wyrwać jej nóż. Uchronić przed zgubą. Bezskutecznie. Dziewczynka trzymała go bardzo mocno.
— Wykrwawisz się.
— Nie mogę przestać — powtórzyła po raz kolejny raniąc się w nogę.
— Nie zostawię cię tutaj.
Robiło się coraz zimniej. Gavro usiadł obok. Objął wnuczkę najmocniej jak potrafił. Spojrzał w niebo…
Pstryk.