Jak papierowe statki po kałużach ulic
Czy pamiętasz czasy, kiedy wyły psy?
Michael Jackson Biały. Rocky w telewizji.
Dom był tylko stacją. W kąt rzucony plecak.
Zupa obowiązkiem. I teleport w świat.
Dziś chciałbym tam wrócić.
Zszywaliśmy kieszenie swoich własnych kurtek,
żeby mieć odwagę trzymać się za ręce.
Byliśmy jak radia, mając tylko głosy.
Chciałem, by naszymi imionami zwali huragany.
Potem nadjechał pociąg.
Gdy graliśmy w wojnę, strzelając z patyków,
każdy przed kolejnym życiem liczył do dziesięciu.
Gdybym mógł ponownie wspomnienia odkopać,
przegrałbym świadomie, nie wzniecając liczb.
Dziś chciałbym tam być.
Innym razem dwójka pogrywała w tchórza.
Stanęli na torach. Słońce było z boku.
Ten, co przeżył, dostał takiej febry,
że płakały na nim nawet tatuaże.
Dziś chciałbym tam przegrać.
Teraz nawet utonąć trzeba umieć z klasą.
To nie takie łatwe, jak się widzi z brzegu.
Lecz kiedy się uda, kiedy nic już nie masz,
to i bose stopy nie poczują szkieł.
Nie chcę stać na brzegu.
Potem nadszedł czas, kiedy radość znajdywałem już jedynie w spaniu.
Przykry obowiązek wstania i straszna biel światła.
Kiedy dzień zaglądał przez dachowe okno
w odruchu wymiotnym przykrywałem twarz.
Komiksowe wilkołaki wyją do księżyca.
Te inne, prawdziwe, jedynie do słońca.
Jak ja wyglądałem?
Wyogromniały od padliny roztopionej świecy.
Zwyczajny telefon z baterią pięć procent.
Gdyby mi zostały trzy minuty życia, to bym nawet nie wstał.
Nie poszedł do kuchni.
Dziś nie uzurpuję sobie prawa do niczego poza zlepkiem myśli.
Nawet jeśli kiczem, to kiczem prywatnym.
Tkanym tymi dłońmi, rzyganym z tych myśli.
Czasem trzeba się odważyć zdmuchnąć własną świecę.
King kiedyś napisał, że człowiekowi najtrudniej jest oszukać siebie o trzeciej nad ranem
Więc następnym razem, kiedy będziesz lepić małe, żółte kartki.
Jedną, zamiast drzwi lodówki, ozdób moją twarz.
Napisz: Tylko martwe głosy dobrze się sprzedają.