TW#4 Głębokie strzyżenie
Postać: Diabeł siedzący przy oknie
Zdarzenie: Ból brzucha
Efekt: Niech historia dotyczy ucieczki z zakładu fryzjerskiego
Mamy czas maskokalipsy. Rozedrgane zombi biegają po ulicy, prychając i siorpiąc włochatymi nosami. Puste oczy nieruchomo wypatrują nowych ofiar. Bezmaseczkowych przetrwałych.
Na pobliskie osiedle rząd kładzie dywan bomb, przypiętych do podłoża minopinezkami. Rozgrywa się istny spektakl, ciała pękają niczym balon z wodą czy rozdeptany pomidor. Tegoroczny śmigus-dyngus jest bardzo mięsisty. Tym razem staruszkowie nie obrywają zgniłymi jajami, tylko granatami ręcznymi. Nie ma pewności czy są zarażeni, ale od wczoraj wchodzą nowe procedury profilaktyki geriatrycznej. Ekspresowe, niehumanitarne i idealne na ciężkie czasy przy zupełnym braku grabarzy.
Właściwie nie ma już niczego, poza piwnicą w ruinach zabytkowej kamienicy.
Co ciekawe nie zniszczył jej koniec świata, lecz eksplozja nieszczelnej instalacji gazowej, blisko pięć lat przed nadejściem pierwszych zombi. Ludzie płakali, bo taka była piękna, bo przedwojenna, bo zbudował ją przedsiębiorca Polak, a do tego katolik.
Od parteru do samego poddasza zamieszkała przez zachlane patusy. W zdewastowanej klatce schodowej dogorywał czar eleganckiej architektury, starannie otulony futerkiem z grzyba. Marmurowe stopnie przebijały się przez mocz, kał, wymiociny i krew różnej świeżości, ależ tam nieziemsko śmierdziało.
Przyczółkiem jako takiej normalności pozostawała piwnica, w której mieścił się ciasny zakład fryzjerski. Dwa zaśniedziałe lustra, tandetne plastikowe krzesło bez lewego podłokietnika z dawniej białą obdrapaną tapicerką i ławeczka dla oczekujących. Fryzjerskie przybory skrywały się gdzieś pośród papierosowego dymu. Właścicielka namiętnie kopciła ruskie bez filtra. Pani Barbara Krzesińska nie narzekała na nadmiar klientów. Na szczęście było kilku wytrwałych. Zapewne dlatego, że poza paleniem w trakcie strzyżenia, za dodatkową opłatą można było kosztować samogonu pani Basi. Kilka głębszych i każdy wychodził z zakładu zadowolony.
Po katastrofie budowlanej w kamienicy piwnica zachowała praktyczne zastosowanie. Jedno lustro zyskało długie pęknięcie, z sufitu odpadły resztki tynku. Pani Basia nieśpiesznie wszystko zamiotła, zapaliła szluga i czekała na spragnionego klienta, tych nie brakowało, tak samo, jak butelek na zapleczu. W całym zamieszaniu gdzieś się zapodział grzebień, ale kto by się przejmował takimi pierdołami.
Teraz w podziemiu trwa w najlepsze oaza dawnego życia.
— Pani Basiu błagam, niech mnie pani ratuje! — Płaszczy się gnijący blondyn. —Żona wciąż strzyże mnie od garnka, ja już tak dłużej nie mogę.
Staruszka zamyśla się głęboko, gładząc sumiastego wąsa, szykuje się do odpowiedzi, gdy nagle do środka wbiega zdyszany facet z dziwnym hełmem na głowie.
— Od garnka?! Toć to niebywały luksus! Mnie stara obcina od nocnika! — wrzeszczy, zerkając błagalnie na fryzjerkę — To cud, jeśli go opróżni przed umieszczeniem na głowie, co gorsza, to gówno utknęło. Nie chce zleźć i strasznie śmierdzi. Jeszcze ten ból brzucha. Pęcherz mi zaraz pęknie. Niech mnie pani ratuje.
— Hmmmm babrać się w takiej robocie, a co będę z tego miała?
— Mam tu wagon papierosów, będzie pani zachwycona.
— Ruskie? — mruczy.
— Ruskie, a jakby inaczej.
Pani Barbara spokojnie sięga po pudło fajek. Rozrywa folię i wyjmuje paczkę. Zamaszystym ruchem wydobywa papierosa i wkłada do ust.
— Ujdą — warczy wrogo. — Siadaj pan.
Przed rozpoczęciem idzie na zaplecze po nową skrzynkę i słoik wazeliny, kopcąc przy tym niemiłosiernie.
— Ej ty, dziadu przy oknie — Przerywa dopiero co rozpoczęte strzyżenie. — Kosę zostaw na zewnątrz.
— Jak sobie szanowna pani życzy — Odpowiada ponury typ, diabelskie oblicze okrasił kpiącym uśmiechem. — Czy flaszki można brać na wynos, jeszcze nie potrzebuję spotkania z nożyczkami.
— Picie tylko na miejscu do usługi, kosę zostawiasz na zewnątrz, inaczej wypierdalaj! — Kobieta strzela słowami niczym karabin maszynowy.
Cały zakład zamiera: kulawy, ślepy, bez oczu i łysy brodacz. Nawet okoliczne zombi przystają i nasłuchują przestraszone.
— Wszystko rozumiem, kosa na zewnątrz, picie w fotelu — potulnie odpowiada, zupełnie tracąc oblicze demona. — To ja przyjdę po robocie, miłego dzionka życzę.
Prędko wstaje z krzesła i kłaniając się w pas, wybiega z piwnicy.
Tak oto starowinka Barbara pierwszy raz przegnała Pana śmierci, zbijając go z pantałyku.