Rura w ziemi — część V
Link do części IV: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=5135
— To Allan wpadł na to, żeby go wsadzić do rury. I tak już przecież nie żył. To znaczy, tak nam się wówczas zdawało. Nikt mu nie mierzył pulsu, ale do kurwy nędzy, nie oddychał! Chcieliśmy, by to wyglądało na wypadek. Na głupi zakład czy coś. Wiesz, jakie są dzieciaki. Wszędzie gdzieś włażą. Zewsząd skaczą.
Nie mogliśmy go zostawić na brzegu, a nikt by się nie zmieścił, aby wepchnąć go głębiej. Zastanawialiśmy się nad tym i Allan wpadł w końcu na pewien pomysł. Było to wtedy, kiedy obserwował grubego z tym jego zniewieściałym pieseczkiem.
Więc przewiązaliśmy psa sznurkiem, od którego aż się roiło wokół. Służył do poziomowania gruntu czy innego wyrównywania. Nie wiem. Ważne, że było go pełno.
Przewiązaliśmy go w pasie, znaczy psa, i wsadziliśmy do tej jebanej rury. Gruby marudził, a i pies nie był tym zachwycony, ale mieliśmy martwe ciało do ukrycia i po podpaleniu mu sierści wbiegł do środka. W tym momencie zaczęło się już nieco uspokajać. Przynajmniej jeśli chodzi o wiatr. Deszcz dalej napieprzał, jakby to były ostatnie godziny świata.
Zastawiliśmy wejście gałęziami i poszliśmy szukać drugiej strony tunelu. Znaleźliśmy bez trudu, a kundel już na nas czekał. Dalej owinięty był sznurkiem, którego koniec został po drugiej stronie. Chyba wiesz, co było dalej, prawda?
Związaliśmy chłopaka i przeciągnęliśmy tak, mniej więcej, do połowy. Oba wejścia zasłoniliśmy gałęziami i do tej pory nie mam pojęcia, w jaki sposób udało wam się go znaleźć. Wiem, że z twojego punktu widzenia popełniliśmy straszliwy grzech i może tak było w istocie. Wiedz jednak, że towarzyszyły temu specjalne okoliczności. Cały zastęp piekielnych efektów specjalnych. I jeżeli to nie jest okoliczność łagodząca, to nie wiem już, co nią jest.
Więc tak to obmyślili – myślę. – Wiedzą, że zabezpieczone zostały ślady butów, odciski palców oraz kilka drobnych przedmiotów. Nie mają wątpliwości, że jest już po nich. Jedyne, o co mogą walczyć, to próba zamiany dożywocia na psychiatryk. A sądząc po tym, jak traktuje się sprawców takich zbrodni, mają o co się starać. Zresztą, zakładając, że będą wspierani przez całą armię prawników Robinsona, może im się to udać.
<<<<<<>>>>>>
— On nie umarł, Sonny. Przynajmniej nie wtedy, kiedy wam się wydawało, że nie żyje. Zapewne utrata przytomności, o której wspomniałeś, była czasowa. Świadczą o tym starte do krwi łokcie, kiedy dzieciak przeciskał się w ciemności, nie wiedząc nawet, gdzie się dokładnie znajduje.
Potrafisz sobie wyobrazić, co mógł czuć, kiedy otworzył oczy i obraz świata nie uległ żadnej zmianie? Jak sądzisz, o czym myślał, kiedy każda próba wstania hamowana była tonami zimnej ziemi? To jak obudzić się w trumnie, a nawet gorzej, bo daje ułudę nadziei poprzez możliwość poruszania się. To, że możesz się ruszać, powoduje, że walczysz o każde pół jarda. Jest to jednak walka z góry skazana na przegraną, Sonny. Nie ma szans z tego wyjść.
Był cały pościerany, wiedziałeś o tym? Plecy i brzuch miał całe starte do krwi. Tak bardzo, że sutki dosłownie przestały istnieć, a biel żeber była dobrze widoczna.
Wyobraź sobie, co czuł, kiedy zaczęła budzić się w nim panika, i nie zaprzeczaj, bo obaj wiemy, że w końcu nadeszła. Jak zdesperowany musiał być, skoro pchał przed siebie złamaną rękę i przesuwał się mozolnie do przodu? Jak wielką musiał mieć nadzieję, aby wierzyć, że za kolejnymi spazmami bólu w końcu pojawi się światło? Jak, Sonny? Jak?
Chłopak wzrusza ramionami i rozgląda się niepewnie na boki. Dzielący nas dystans się zmniejszył, ale znowu tego nie zauważył. To dobrze.
<<<<<<>>>>>>
— Czy wiedziałeś, że ochrypł od krzyczenia? Połamał paznokcie od drapania w beton? Wiedziałeś o tym, Sonny? Nie sądzę. A wiesz czemu?
Nie mogłeś o tym wiedzieć dlatego, że kiedy on tam się ścierał na proch, kiedy umierał zjadany przez własne lęki, byłeś zupełnie gdzie indziej. Paliłeś, chlałeś, może się śmiałeś, oglądając jakiś głupkowaty serial, nieważne. Ważne natomiast jest to, że w ogóle o tym nie rozmyślałeś. Odhaczyłeś całą sprawę jako załatwioną. Jako przeszły, nieistotny temat. Coś, czym nie należy zawracać już sobie dupy.
A on tam tymczasem umierał. Zostawił pieprzone ślady, niczym podeszczowy ślimak nie do końca rozjechany przez rower. Wiesz, jak długa musiała się wydawać tam godzina? Czy potrafisz zdać sobie sprawę z tego, przez co ten biedny dzieciak musiał przejść? Jak kurczył mu się oddech, kiedy demony paniki coraz bardziej zacieśniały mu gardło?
Powiem ci coś. Jest to potwierdzone przez ekipę, która go wydobyła. Myślę, że powinno się to spodobać takiemu sadyście, jak ty.
Spogląda na mnie, próbując zaprotestować, ale nie daję mu teraz dojść do głosu. Jestem tak zdenerwowany, tak przekurewsko wściekły, że... Może mi rzucić jeszcze sto argumentów. Nieistote. Jest już, kurwa, po nim.
<<<<<<>>>>>>
— Mniej więcej na dwóch trzecich długości rura łączy się sekwencją wsporników i grubych, ostrych spawów. Zwęża to w znacznym stopniu tunel na odcinku około dwóch jardów. Oczywiście nie zwęża na tyle, by nie zdołał się przedostać mały psiak, ale dla dziecka? Hmm. Ujmę to tak: Jeżeli nie jesteś synem Houdiniego, raczej nie próbuj tych sztuczek.
To właśnie do tego miejsca dotarł Kevin.
Co gorsza, w dzień prawdopodobnie widać stamtąd światło. I jeżeli nie zakryliście otworu wystarczająco, a wiem, że nie, ponieważ śmiecie waszego pokroju są zbyt leniwi, żeby zrobić coś dobrze, nawet kiedy zależy od tego ich życie, to chłopak prawdopodobnie widział wyjście.
Tu dochodzimy do najlepszego, Sonny. Do tego, jak długo musiał rozmyślać, zanim zdecydował się na próbę przeciśnięcia. Nie wiem tego na pewno, ale stawiam sałatkę przeciwko trzem hamburgerom, że zdobył się na to dopiero wtedy, kiedy już nie miał siły krzyczeć, a łzy już nie chciały dalej płynąć.
Jak wielki musiał toczyć ze sobą bój, nim zdecydował się przymierzyć głowę do szerokości zwężenia? Godzinę? Dwie? Próbował się odwrócić? Walczyć z niedoskonałościami ciała, żałując, że nie jest synem wędrownego chińskiego cyrkowca? Nie mam pojęcia. Możliwe.
W którymś momencie postanowił jednak spróbować. Zagrać za wszystkie swoje żetony, jak zwykli to mówić w Las Vegas. Postawił wszystko i wiedział o tym w momencie, w którym ostry spaw nieomal nie urwał mu podbródka.
Głowa jakoś przeszła, wiesz. Chociaż krew z czoła zalała oczy, to jakoś przeszła. Nie mógł jej nawet otrzeć, ponieważ ręce zostały po drugiej stronie. Myślę, że kiedy dodarło do niego, że się nie uda, że jest po prostu za duży... było już za późno na cokolwiek. Sadzę, że wtedy panika zaatakowała z tak potworną siłą, że po prostu oszalał.
Wyłamał sobie bark, odpychając się desperacko nogami, ale nie zdołał się przecisnąć choćby o cal. Umierał z widokiem na światło wschodzącego dnia. Powoli. Zakleszczony.
Nie żyje tylko dlatego, że czterech cholernych gówniarzy przyćpało coś, od czego popierdolił im się świat.
— To nieprawda, mówiłem panu…
— Żadnych zwierząt, Sonny. Żadnych świeżutkich ciał. Tylko kości.
Teraz dopiero chłopak łapie się na tym, że dzielą nas ledwie dwa kroki. W pierwszej chwili chce rzucić się do ucieczki, ale potrząsam głową i ani drgnie. Słychać pociąg i obaj koncentrujemy się na nim.
— Wiesz, dlaczego przyprowadziłem cię tutaj? Dlaczego akurat w to miejsce?
Kiwa przecząco głową, ale nawet gdyby się nie poruszył, to i tak powiedziałbym mu dlaczego.
— Otóż powód, dla którego przywlokłem cię tutaj, jest taki, że jakieś sto jardów od tego miejsca zginął mój syn. W zasadzie zginął przeze mnie, przynajmniej po części. Do dziś nie wiadomo, czy potrącił go pociąg, czy po prostu spadł z mostu do wody. Gdyby nie to, że obaj trochę biegliśmy, pokazałbym ci kwiaty, które zawsze tu dla niego przynoszę.
Nie udawaj zdziwionego. Sam przecież mówiłeś, że dzieciaki ciągle gdzieś włażą i skaczą. Miałeś rację.
Teraz pewnie zaczynasz się zastanawiać, czy traktuję całą sprawę osobiście, a jeśli tak, co to dla ciebie oznacza. Jeżeli zaczynasz się denerwować, to jest to jak najbardziej zrozumiałe, bo powinieneś odczuwać zdenerwowanie. Zapewne będzie to tylko namiastka paniki, jaka ogarnęła małego Kevina, ale musimy przecież od czegoś zacząć.
— Nie wierzę, że pan to zrobi — mówi Sonny, a wtedy cios spada na jego krocze. Upada na kolana, rzężąc jak wieprz. Uderzam jeszcze dwukrotnie. W szyję i klatkę piersiową. Wystarczy. Jest ugotowany. Na wpół zemdlony. Kwiczy i pluje krwią.
Podnoszę go za fraki, słysząc zbliżające się monstrum. Jestem pewien, że pomimo bólu i dławień Sonny zdaje sobie sprawę z tego, co zaraz się stanie. To dobrze. Mam nadzieje, że czuje choć cząstkę tego, na co skazali dzieciaka.
Pociąg okazuje się ekspresem rozwożącym ludzi po krańcach kraju. Nie zatrzymuje się w takich dziurach jak ta, więc prędkość ma odpowiednią.
— Gdzie się podziało twoje poczucie humoru? — pytam, czując w powietrzu gęsty zapach moczu. — Gdzie się podziały te wszystkie kawały o żydach, murzynach i martwych dzieciach? Gdzie?
Kolos nadjeżdża, a wtedy wypycham go naprzód. Seria metalicznych dźwięków przeszywa noc, degradując Sonny'ego do stanu nic nieznaczącej kupy mięsa. Obryzguje mnie krew. Kiedy wszystko cichnie, okazuje się, że ekspres nawet nie zwolnił.
Przechadzam się po torach, znajdując tylko kawałek jego ręki. Resztę pewnie rozrzuciło na pobocza. Po dokładniejszych oględzinach dostrzegam kawał korpusu oraz prawie idealnie odciętą głowę. To mi przypomina dawny żart.
W pewnym domu urodziła się sama główka.
Żyła jednak wychowywana przez domowników niczym normalne dziecko. Którejś wigilii główka skończyła wsuwać zupkę i poturlała się pod choinkę. Tam ząbkami odwiązała prezent i patrzy.
Po chwili słychać na cały dom.
— Kurwa. Znowu czapka.
Nie wiem, czemu mi się to przypomniało, ale tak nieraz jest. Kiedy od wieków nieużywana szuflada w twoim umyśle się wysuwa, nie zawsze masz na to wpływ.
Czy czuję się podle?
Nie bardzo. Sonny był bardzo zabawnym gościem, więc wydaje mi się sprawiedliwe, że został pożegnany przez żart.
Ogarnia mnie spokój ducha, co dziwne, bo właśnie zamordowałem człowieka. Nie wiem, w którym momencie zdecydowałem się wcielić w rolę Boga, ale teraz nie mogę się już zatrzymać. Nie mogę się już wycofać i nie chcę.
Powrót do samochodu upływa na rozmyślaniach. Na szczęście nie odwracam się ani razu, więc nie dostrzegam machającej mi na pożegnanie postaci. To dobrze. Jest i tak dosyć szaleństwa wokół.
Strzelbę znajduję bez najmniejszego kłopotu. Samochód także. Okazuje się, że zostawiłem w nim komórkę, która jakimś cudem jeszcze nie zdechła. Poczta głosowa oraz smsy informują mnie, że jestem poszukiwany przez pół miasta – co nie ma teraz najmniejszego znaczenia.
Kiedy jadę do tej jebanej rury, niebo nade mną niemalże tonie w gwiazdach.
Link do części VI: