Kampania wrześniowa 1939 roku Klęska, czy bohaterska obrona? Czy tylko tyle mogliśmy zrobić? Czy nie była to bardziej porażka polityczna niż wojskowa?
Mamy koniec Października, kolejna rocznica klęski naszych wojsk w 1939 roku. Kolejny październik, kolejna rocznica, kolejne pytania, odpowiedzi. Dla jednych to była klęska, dla innych bohaterska walka z przeważającymi siłami przeciwnika. Dzisiaj postanowiłem podejść do tematu trochę inaczej i dlatego zaprosiłem do rozmowy dwóch moich gości. Pierwszy to pułkownik Jan Wolny, jeden z tych niewielu jeszcze żyjących, którzy walczyli we wrześniu, a drugim historyk Ozar.
- Na początek podam trzy cytaty. Proszę moich gości o ustosunkowanie się do nich.
„Chcą wojny z Niemcami i to nawet ci głupi, niedouczeni i leniwi generałowie.... Nic nie rozumieją … Gdzie mam te wojnę prowadzić?... Na placu Saskim?... Generałowie... nie uczą się, nie umieją nic, a wojny im się zachciewa”
Józef Piłsudski
"Czy dało się drożej sprzedać żołnierską krew?”
Kapitan Felicjan Majorkiewicz
„Kampania wrześniowa została przegrana nie na miarę sił zbrojnych państwa o trzydziestopięciomilionowej ludności, zwłaszcza jeśli idzie o charakter i rozmiar walk".
Pułkownik Marian Porwit
Pułkownik Wolny:
- Nasza sytuacja geopolityczna, podpisane sojusze z Francją i WB postawiły przed nami taki, a nie inny scenariusz obrony. Mieliśmy bronić granic, nawet za cenę rozciągnięcia naszych sił ponad miarę i czekać na atak naszych sojuszników na zachodzie Niemiec. Taki był zamiar, mało tego nawet przekonanie i nie mieliśmy innych możliwości, tylko związać walką jak najwięcej żołnierzy niemieckich, co miało ułatwić ofensywę naszych sojuszników. Podpisaliśmy umowę z Francją i Wielką Brytanią i musieliśmy dochować zobowiązań.
- Wiedziałem że pan to powie – wtrącił się Ozar – takie opinie niczym dogmat są przedstawiane opinii publicznej, a także uczniom i studentom, tylko jakoś nikt im nie tłumaczy, że takie rozstawianie wojsk dokładnie wzdłuż polskich granic było z punktu widzenia czysto militarnego koszmarnym błędem i nie trzeba było wielkiej wiedzy strategicznej, czy taktycznej, żeby to wykorzystać. Przy takim naszym podejściu do obrony, aż się prosiło o punktowe skoncentrowane uderzenia. Bo przecież jest oczywiste, że przykładowa polska dywizja piechoty licząca około 15 tys. ludzi broni odcinka obrony rzędu 30 km, to jej linie obrony są bardzo rozciągnięte. Wystarczy uderzyć na wąskim odcinku przeważającymi siłami i każda taka obrona pęknie jak bańka mydlana. Tak zresztą zrobili Niemcy swoimi dywizjami pancernymi.
- Panie Ozar, to prawda, ale powtarzam, mieliśmy przyjąć uderzenie, stawić opór i oczekiwać na ofensywę sojuszników. Taki był Plan zachodni marszałka Rydza-Śmigłego. Dowódcy armii znali go i starali się wprowadzić w życie.
- Tu muszę zaoponować stanowczo, bo mówi pan bzdury – Ozar aż się uniósł na krześle.
- Marszałek Rydz-Śmigły wprowadzając swój plan obrony, zachował tak dalece idącą tajemnice, że nawet dowódcy armii nie do końca wiedzieli, jakie są zamysły Wodza Naczelnego i co za tym idzie, nie mogli go wprowadzić w życie, nie znając szczegółów. A tych nie znał nawet Sztab Generalny. Żeby nie być gołosłownym przeczytam panu, jak o tym pisał w swoich wspomnieniach szef Oddziału III (Operacyjnego) Sztabu Głównego WP pułkownik Stanisław Kopański.
„Plan zachodni rodził się szybko, pod wpływem nagłych wydarzeń politycznych. Zawierał on właściwie jedynie: zadania dla poszczególnych armii, zwięzłe wskazówki wykonawcze, ogólne Orde de Bataille armii. Plan ten nie obejmował wówczas żadnych wytycznych użycia odwodów Naczelnego Wodza. Koncepcja dalszych działań wojennych, poza okresem wstępnym, ujętym w wytycznych dla dowódców armii, jeśli istniała w umyśle przyszłego Wodza Naczelnego i znana była jego najbliższym współpracownikom (szefowi Sztabu i jego zastępcy), to na pewno nie była ujawniona Oddziałowi Operacyjnemu. Nie była, więc przepracowana przez Sztab, ani też przygotowana w terenie”
- To nie prawda, takie założenia były znane wszystkim dowódcom polskich armii – pułkownik był wyraźnie zły.
Postanowiłem wtrącić się do dyskusji, która jak się mi wydawało, zmierzała do donikąd.
- Niestety jak wiemy, sojusznicy nas zawiedli. Może jednak wina leży po stronie polityki? Czy rządzący Polską w 1939 roku tercet Mościcki-Rydz-Beck postawili na złego konia?
- Wiem, do czego Pan zmierza – pierwszy zabrał głos oficer.
- Ma pan na myśli sojusz z Hitlerem?
- Tak, ale mogliśmy też zawrzeć sojusz z Czechami i Węgrami. Taka umowa chroniła nasze południowe skrzydło.
- Co do Czech to niestety nasze stosunki w latach 30. nie były zbyt dobre, choćby wisiała nad nami sprawa śląska cieszyńskiego. Dużo lepsze mieliśmy stosunki z Węgrami, ale proszę pamiętać, że ten kraj był pod rządami admirała floty austro-węgierskiej Miklósa Horthy. Horthy wprowadził ustrój autorytarny z silną władzą regenta. Jego priorytetami było odzyskanie ziem utraconych przez Węgry po I wojnie światowej. Swoją szansę widział w sojuszu z III Rzeszą, co jednak nie wpłynęło za bardzo dobrą postawę Węgrów w stosunku do Polaków podczas kampanii wrześniowej. Jeśli chodzi o pakt z Hitlerem, to oczywiście nie ma sensu nad tym dywagować, to był zbrodniarz i ludobójca.
Ozar
- Jeśli chodzi o Czechy i Węgry pełna zgoda, tu pole manewru było bardzo małe. Jednak co do Hitlera to pozwolę sobie mieć inne zdania niż pan pułkownik. W Polsce od wielu lat panuje powszechne przekonanie, że rządzący naszym krajem przedwojenni politycy dokonali jedynie słusznego wyboru, przeciwstawiając się Hitlerowi, a hasła typu „Nie oddamy ani guzika” były wyznacznikiem naszego ogólnonarodowego podejścia do żądań wodza III Rzeszy. Ta opinia przedstawiana niczym dogmat króluje od lat czy to w polityce, czy to w szeroko rozumianych mediach. Jednak jak się przyjrzeć bliżej naszej sytuacji w latach trzydziestych okazuje się, że to nie do końca prawda. Mieliśmy alternatywę – była nią współpraca z Niemcami, ale nasi politycy jakby nie dostrzegali korzyści, które mogły wyniknąć z takiego porozumienia. W artykule pokaże stanowiska przeciwstawne do ogólnie znanej wersji. Byli przed wojną Polacy, którzy starali się do takiego porozumienia doprowadzić, a także wskazywali na ich zdaniem całkowicie błędną politykę tercetu Rydz-Śmigły-Beck-Mościcki. Należeli do nich: Władysław Studnicki, Adolf Bocheński, Stanisław Mackiewicz, Stanisław Staniewicz i wielu innych, o których dziś nikt prawie nie pamięta.
- To same bzdury! Jak można brać coś takiego poważnie – wtrącił Wolny.
- Można panie pułkowniku. Kiedy spojrzymy chłodnym okiem na to, co mówił i co głosił Hitler jeszcze jako szef NSDAP i później, kiedy został kanclerzem, możemy zauważyć, że nie uważał Polski za wroga. A do tego, dopóki żył marszałek Piłsudski, którego Hitler bardzo cenił, stosunki między obu państwami poprawiły się bardzo. Dla Hitlera największym wrogiem była Francja, na której chciał się zemścić na klęskę w I wojnie światowej. Drugim wrogiem była sowiecka, czy inaczej mówiąc bolszewicka Rosja, którą chciał podbić w celu powiększenia przestrzeni życiowej dla Niemców (słynne: Lebensraum). O wojnie z Polską nie mówiło się wcale aż do początku 1939 roku, kiedy to stało się jasne, że Polska wybierze sojusz z Francją i WB. Wtedy Hitler zrozumiał, że nie będzie porozumienia z Polską. Wódz III Rzeszy zdał sobie sprawę, że nim ruszy na Francję musi sobie zabezpieczyć tyły, żeby nie walczyć na dwa fronty. Miał bardzo dobre rozeznanie polityczne i wiedział, że w razie konfliktu z Francją, Polacy dochowają umów sojuszniczych i uderzą na Niemcy. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji było wyeliminowanie Polski przy jednoczesnym zawarciu układu o nieagresji z bolszewicką Rosją. Kiedy podpisano pakt Ribbentrop- Mołotow los Polski był już przesądzony. Hitler był przekonany, że w razie takiego konfliktu ani Francja, ani Wielka Brytania nie pomoże Polsce w sensie militarnym. Droga do podbicia naszego kraju stanęła otworem. Temat jest bardzo szeroki, więc nie chce tu przytaczać szczegółów, ograniczę się do pokazania tych opinii, czy nawet proroczych słów Polaków, którzy byli przeciwni stanowisku naszych władz i którzy starali się w taki czy inny sposób wpłynąć na zmianę tej według nich szkodliwej dla Polski polityki.
„Z perspektywy historycznej jest oczywiste, że lepiej było wtedy uderzyć na ZSRR w sojuszu z Niemcami, niż doczekać się w końcu wspólnego uderzenia na Polskę Niemiec i ZSRR. Jest prawdopodobne, że w sytuacji roku 1939 lub 1940 uderzenie niemiecko-polskie (i z drugiej strony japońskie na Związek Sowiecki) zdruzgotałoby kompletnie imperium Józefa Stalina. Wystarczy przypomnieć pochód wojsk niemieckich w głąb Rosji latem i jesienią 1941 roku, miliony jeńców sowieckich, zagarniane z łatwością przez Wehrmacht, całkowity niemal rozkład władzy sowieckiej, w pierwszych miesiącach wojny. Polskie 40 dywizji i brygad niewiele znaczyło w konfrontacji z Wehrmachtem. Dozbrojone przez przemysł niemiecki mogłyby jednak znaczyć sporo przy uderzeniu na ZSRR”
Profesor Jerzy Łojek
„Polska nie uratowała cywilizacji zachodniej, a sowiecką Rosję. Zważmy nadto, o czym się często zapomina, że w perspektywie wiosny 1939 roku dla ogółu Polaków wrogiem numer jeden była sowiecka Rosja, co potwierdzały wydarzenia całego XX-lecia, od wojny polsko-bolszewickiej począwszy, a na działalności KPP skończywszy. Niemcy tymczasem, przynajmniej dla grupy rządzącej wywodzącej się z obozu legionowego, byli przymusowym, ale jednak sojusznikiem”
Profesor Paweł Wieczorkiewicz
„Sojusz z Polską jest dla Niemiec jedynym realnym sposobem dostania się do Rosji Sowieckiej. Trudno sobie wyobrazić, aby powtórzyła się wojna krymska i aby armia niemiecka miała desantować od północy, wobec beznadziejnego zamknięcia cieśnin i stanowiska Wielkiej Brytanii. Gdy opinia publiczna w Polsce jest nastrojona bezwzględnie wrogo do wszelkich możliwości wielkiej, gdy tzn. sojuszu polsko-niemieckiego, szanse powodzenia przeciwrosyjskich planów Rzeszy maleją prawie do zera. Wtedy zjawia się na scenie dziejowej widmo nowego Rapallo”
Adolf Bocheński
„Stawiają często pytania zwłaszcza Niemcy w rozmowach z Polakami, czy gdyby żył Piłsudski, dopuściłby do wojny z Niemcami w 1939 roku? Na to pytanie muszę dać odpowiedź negatywną – nie dopuściłby, bo przed wojną nikłość naszego lotnictwa i motoryki była już znana. Piłsudski znał i rozumiał potęgę Niemiec. Wolałby mieć ich jako sprzymierzeńców, nie zaś jako przeciwników. Sugestie niemieckie o wspólnej wojnie przeciw Sowietom byłyby przez Piłsudskiego przyjęte. Myśli tej zawsze bliski był Piłsudski, doceniając niebezpieczeństwo rosyjskie”
Władysław Studnicki
„Warto zastanowić się w tym miejscu, czy w ówczesnej sytuacji było jakiekolwiek inne wyjście. Przyjęcie żądań Führera doprowadziłoby co prawda do stopniowej wasalizacji Polski, niemniej oszczędziłoby krajowi IV rozbioru, wrześniowej klęski i wreszcie okrucieństw obu okupacji. Tak
zasadniczy reorientacja polityki wymagała wszakże wsparcia jej autorytetem, jakim nie dysponował ani Beck, ani Rydz-Śmigły, ani Mościcki.
Profesor Paweł Wieczorkiewicz
„Jednym z braków kardynalnych polskiego myślenia politycznego jest ocenianie sytuacji politycznych nie na podstawie analizy otaczającej nas rzeczywistości, ale pod imperatywnym naporem uczuć i pragnień. Widzimy nie to, co jest, ale to, co pragniemy widzieć”
Józef Feldman
„Niestety w Polsce przełomu 1938 i 1939 roku nie było ani w sferach rządowych, ani w obrębie opozycji żadnego autorytetu politycznego, który świadom powagi sytuacji i rzeczywistej groźby – mógłby spowodować taką właśnie radykalną reorientację polskiej polityki zagranicznej.
Profesor Jerzy Łojek
„Ale jak mógł Beck, jako Polak na ministerialnym stanowisku, nie dostrzec niebezpieczeństwa rosyjskiego. Przecież jako oficer i jako człowiek rzekomo inteligentny musiał zdawać sobie sprawę, że wojna Polski z Niemcami to zajęcie całego terytorium polskiego w niedługim czasie, a na to Stalin zgodzić się nie mógł, bo to zanadto zbliżało mu granicę niemiecka. Stalin miał więc dwa wyjścia: 1. albo bronić Polski przed Niemcami, na co był za słaby, armia sowiecka nie może się zmierzyć z armią niemiecką. 2. albo uczestniczyć z Niemcami w naszym rozbiorze. Oczywiście wybrał to drugie wyjście, które załatwiało mu sprawę polską i jednocześnie rozpalało pożar w Europie, do którego dążył”
Stanisław Mackiewicz
„Byłem zawsze zwolennikiem szukania porozumienia z Niemcami, niezależnie od ustroju, jaki tam panował. Było również dla mnie zawsze rzeczą jasna, że jeżeli dojdzie do wojny z Niemcami hitlerowskimi, będzie to wojna bardzo bezwzględna. W czasie moich przedwojennych wyjazdów do Niemiec wyrobiłem sobie podgląd, że hitlerowska polityka wahała się pomiędzy dwoma skrajnymi koncepcjami w sprawie Polski: sojuszu lub eksterminacji”
Stanisław Staniewicz
- Czy to nie wystarczy? Czy ci wszyscy ludzie, stanowiący co by nie powiedzieć elitę II RP się mylili?
- Panie Ozar nie widzę dalszego sensu kontynuacji rozważań tego rodzaju. Jest pan skrajnie prawicowym historykiem i dlatego kończmy ten wątek. Dla mnie to, co zrobiono w 1939 roku, było jedyną możliwą opcją. Niestety nasi sojusznicy nie dotrzymali swoich obietnic i dlatego musieliśmy ponieść klęskę.
Ponieważ obaj adwersarze stali przy swoich stanowiskach postanowiłem zadać kolejne pytanie:
- Może jednak warto było nie wierzyć do końca w umowy sojusznicze i cofnąć wojska, tak aby zmniejszyć linie obrony i tym samym mieć możliwość większego nasycenia wojsk na danym terenie. Pozwolę sobie tu przytoczyć słowa jednego z największych polskich dowódców generała Kazimierza Sosnkowskiego, który bardzo dobrze opisał nasze zmagania we wrześniu 1939 roku:
„Słabe fronty polskie pod naciskiem zmasowanych uderzeń niemieckich szybko rozpadły się na szereg izolowanych grup wojska, oddalonych od siebie i prawie pozbawionych łączności wzajemnej. Występuje charakterystyczne zjawisko fragmentaryzacji pola walki. Nad wyraz niekorzystne ukształtowanie polskiego teatru wojny powoduje wszędzie rażące dysproporcje między użytymi siłami a bronioną przestrzenią i ułatwia znakomicie grę przeciwnikowi, posiadającemu w swym ręku inicjatywę, rozporządzającemu na domiar od początku dwukrotną przewagą liczebną i absolutną przewagą uzbrojenia w nowoczesne środki walki. W tych warunkach Niemcy przerywali nasze „fronty” z łatwością na wybranych przez siebie kierunkach. Z chwilą tą dowódcy polscy, zagrożeni od czoła, z boków i od tyłu, instynktownie porzucali fikcję linearnych frontów i szukali skupienia sił w rozsądnej proporcji do przestrzeni, stosując często taktykę obrony na „jeża”. Drogi były przecięte, komunikacje drutowe pozrywane, radio funkcjonowało z trudem i tylko do czasu skompromitowania szyfrów. W podobnych okolicznościach kierowanie operacjami z głębi stawało się niemożliwe; naprawdę dowodzone były tylko te wojska, gdzie dowódca przebywał wśród oddziałów lub w ich bezpośrednim pobliżu. Na najwyższych szczeblach dowodzenia głównym, jeśli nie jedynym, środkiem łączności stały się samoloty łącznikowe, których zresztą było niewiele. Dokonywały one cudów dzielności, snując się przez przestworza niby bezbronne gołębie pocztowe wśród rojowiska drapieżców. Pomimo ofiarnej pracy naszych lotników i ta droga często zawodziła”
Pułkownik Jan Wolny:
- To, co napisał generał, było smutne, ale prawdziwe. Niestety taki był wrzesień 1939 roku. Zostaliśmy zdradzeni przez sojuszników i pozostawieni samym sobie. Jednak kto mógł przypuszczać, że tak będzie. Mieliśmy nadzieję, że nasi ówcześni sojusznicy zaatakują i dadzą nam szansę na uporządkowanie frontów i ruszenie do kontrofensywy.
- Czy nie uważa pan pułkownik, że lepiej było jednak założyć, że zostaniemy sami i wg takiego założenia rozwinąć nasze wojska.
Jan Wolny:
- To nie takie proste. Teraz kiedy wiemy już, jak się to skończyło łatwo wyciągać wnioski. W tamte wrześniowe dni nikt takiej wiedzy nie miał. Dowódcy i żołnierze walczyli tak, jak mogli, wielu z nich zginęło, wykonując niemożliwy do wykonania rozkaz. Moim zdaniem to nie myśmy zawiedli, to, że tak szybko przegraliśmy, jest winą sojuszników, a także ataku w nasze plecy oddziałów Armii Czerwonej 17 września. W tym momencie już nie było szans na nic. Z dwoma takimi przeciwnikami nie mieliśmy żadnych szans.
Ozar
- Tu znowu mija się pan z prawdą. Problem w tym, że już 3 czy 4 września było wiadomo, że bitwa obronna wzdłuż naszych granic była przegrana. Armię rozbite cofały się chaotycznie, a do tego całkowicie urwała się łączność ze sztabem generalnym i naczelnym wodzem. To już nie była strategiczna obrona, to były pojedyncze wojny każdej armii z osobna. Wariant, który przyjął Marszałek Rydz-Śmigły praktycznie skazał na porażkę polskie armie, których dywizje piechoty i brygady kawalerii były bardzo rozciągnięte, a to powodowało, że Niemcy atakując w konkretnych miejscach, zyskiwali ogromną przewagę.
- To był panie pułkowniku koszmar. Nasze armie walczyły same, nie było jednolitego frontu, mało tego armia Poznań już od 1 września cofała się, a jej dowódca generał Kutrzeba nie wiedział, co ma robić. Łączność była szczątkowa, co chwile przerywana. Moim zdaniem, gdyby Kutrzeba uderzył powiedzmy 2 albo 3 września na tyły Niemców, którzy już go wyprzedzili w drodze na Warszawę, mogło to zmienić losy wojny. Mógł uratować armię Łódź albo armię Pomorze. Mało tego wielu dowódców załamało się już w pierwszych dniach wojny i w zasadzie albo kiepsko dowodzili, Na pewno wielu przerosło to, z czym przyszło im się zmierzyć w te smutne wrześniowe dni. Niektórzy załamywali się, inni uciekali, opuszczając swoje oddziały. Inni wreszcie nie potrafili się odnaleźć w tej nowej wojnie, w której prym wiodły samoloty i czołgi.
- Właśnie o to chciałem zapytać. Czy tzw. blitzkrieg, czyli nieznana dotąd forma ataku głównie sił pancernych połączonych z atakami lotniczymi nie był jednym z głównych powodów naszej klęski?
Pułkownik Wolny
- Tak, to był nowy sposób prowadzenia wojny, taki którego do tej pory nikt nie stosował. Nasi dowódcy zostali zaskoczeni taką formą ataku.
Ozar
- A czego to dowodzi? Tego, że zarówno nasz wywiad, jak i sztab generalny, dowódcy armii, a także dowódcy SGO (Samodzielnych Grup Operacyjnych) mówiąc kolokwialnie, nie odrobili zadania domowego. Ten sposób walki wprowadził już w I wonie światowej generał Alfred von Schlieffen a dopracował go generał Heinz Guderian, który przedstawił swoje przemyślenia w wydanej w 1937 roku książce pt. Achtung – Panzer! (Uwaga Czołgi) roku. Wystarczyło ją przeczytać i dokładnie przestudiować a wtedy nie byłoby zaskoczenia we wrześniu.
- To oszczerstwo, nasi dowódcy znali metody blitzkriegu, ale jak pan wie, czołgi są szybsze od koni, czy idącej piechoty – pułkownik krzyknął, nie mogąc się powstrzymać.
- Ma pan bardzo słabe pojęcie o taktycznej stronie walk i głosi pan same slogany, takie czysto propagandowe. Przecież nasi żołnierze i oficerowie potrafili się bronić choćby: Warszawa, Modlin, Hel, czy Westerplatte.
- Tak, to prawda, ale dlaczego tam, a nie w polu? - Wolny uśmiechnął się.
- Bo byliśmy zbyt słabi. Tak to opisuje w swoich wspomnieniach generał Kutrzeba:
„Wszelkie przegrupowania, planowe odwroty, zwroty manewrowe, rekoncentracje były dla nas-prymitywnie uzbrojonych-za trudne. Tam, gdzie operowaliśmy prymitywnie, jak np. w obronie przygotowanej, albo nawet tylko zaimprowizowanej, rozmieszczonej w masywnych osiedlach, jak Warszawa, Modlin, Hel, czy Westerplatte, podołaliśmy zadaniu mimo ognia, którego w innych warunkach nie potrafiliśmy znieść przez czas dłuższy.”
A ten ogień, o którym pisze dowódca armii Poznań, to w głównej mierze skutki blitzkriegu, czyli zmasowany atak czołgów plus atakujące samoloty.
Po raz kolejny musiałem przerwać dyskusję.
- Jak widzę, po raz kolejny obaj panowie bronią swoich poglądów, jednak jak wytłumaczyć fakt, że atak sowietów 17 września tak bardzo zaskoczył wszystkich?
Ozar.
- Bardzo dobre pytanie. Zostaliśmy zaskoczeni, mimo tego, że jak zapewniano, akurat Rosjan mieliśmy podobno bardzo dobrze rozpracowanych, o wiele lepiej niż Niemców. Mógłbym o tym mówić długo, ale żeby pan pułkownik nie posądził mnie o wyrażanie własnych poglądów, pozwolę sobie przytoczyć słowa podpułkownika Janusza Rodnego, oficera sztabu generalnego:
„Atak bolszewików zaskoczył wszystkich. Zaskoczył!!! Ja się pytam, jak to było możliwe? Gdzie nasz „wspaniały” II Oddział Sztabu Generalnego (wywiad i kontrwywiad), którego oficerowie twierdzili cały czas, że kierunek wschodni mają w małym palcu. Jakoś nie zauważyli, mając podobno tylu agentów, podsłuchy itd., że Armia Czerwona zgromadziła setki tysięcy żołnierzy, czołgi, samoloty i uderzyła, powodując panikę w sztabie generalnym. A do tego ten nieszczęśliwy, a nawet karygodny rozkaz „Z sowietami nie walczyć”.
Pułkownik Wolny
- Tutaj akurat się z panem zgodzę, choć nie do końca tak było. Oficerowie dwójki donosili o ruchach wojsk radzieckich, ale nikt nie podejrzewał, że to przygotowania do ataku. To, że nasz wywiad nie wiedział nic konkretnego, niestety daje bardzo złą opinię naszym służbom.
Musiałem niestety zmierzać do końca naszej dyskusji. Temat jest bardzo szeroki, ale nasz czas dobiega końca.
- Na koniec proszę o krótkie wypowiedzi, takie jednozdaniowe podsumowanie.
Jan Wolny
- Jak już mówiłem nasi przywódcy w 1939 roku podjęli jedyną możliwą decyzję, wchodząc w sojusz z Francją i WB. Niestety nasi sojusznicy nas opuścili, co musiało się skończyć klęską.
Ireneusz Ozar
- Nasi jak pan to powiedział przywódcy popełnili błąd, idąc na ślepo w jednym tylko kierunku. A dowódcy na czele z marszałkiem Rydzem-Śmigłym popełnili jeszcze większy błąd rozstawiając tak, a nie inaczej nasze wojska, co bardzo ułatwiło Niemcom rozbicie naszych armii. Tej wojny nie mogliśmy wygrać.