Codziennostrzał#11 - Droubble - Rewanż
Znacie Rajmunda Motykę? Pewnie, że znacie, a jak nie to wielki wstyd. Przewaliłem dwie dychy, godząc się na rozegranie z nim partii szachów. Upokorzenie, jakie spłynęło po moim czole, zasłaniając widok na rzeczywistość sprawiło, że na jakiś czas zniknąłem. Zaszyłem się w pokoju, unikałem ludzi, szczególnie jego. Był stałym bywalcem ławeczki pod sklepem, a więc tamten teren był dla mnie wyłączony z użytku. Ale tamtej pięknej, czarnej jak smoła nocy złamałem swoje lęki i przygnębienia. Następnego dnia rano wyzwałem go na rewanż. Zgodził się.
— Ja tobie cherlawy kmiotku po stokroć mogę utrzeć nosa. Zasiadaj przede mną. — Poczęstował mnie wiśniówką wzmocnioną denaturatem. Grzecznie odmówiłem i zacząłem.
Pierwsza połowa przebiegała raczej podręcznikowo. Teoria debiutów nie miała przede mną tajemnic ani przed tym pijaczyną.
— Nie trudź się kmiotku — wypalił nagle, pociągając przy tym dwa łyki wiśniowej mikstury.
— To czysta przyjemność — odpowiedziałem łagodnie.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. W skupieniu formowaliśmy dogodne ustawienia, nieustannie próbując przechytrzyć przeciwnika.
— Parszywy kmiotku, twe lico będzie sążnie klepane, nim ci króla ubije! — ryknął, wstając na równe nogi.
Odskoczyłem, a właściwie odepchnąłem się i przekoziołkowałem. Szachownica upadła.
— Poddałeś partie, wygrałem — rzekłem uradowany.
— Masz snopki między zębami i brud za uszami — odpowiedział nim budzik na mojej szafce nocnej wybił ósmą.