Codziennostrzał#14 - Kopciuszek małomiasteczkowy
Nad miasteczkiem unosiła się gęstniejąca powłoka smogu, blasku lamp i reflektorów. Ze starych ceglanych kominów wyłaniały się szare kłęby resztek plastikowych butelek i opakowań po serkach homogenizowanych. Gdzieś na przedmieściach nikle oświetloną ulicą biegła kobieta. Była ubrana w piękną srebrzystobiałą suknię ozdobioną łudząco imitującymi diamenty guzikami. Jej prawa noga z daleka wyglądała jakby była krótsza od lewej. To bardzo utrudniało utrzymanie tempa biegu, jakie sobie narzuciła. W rzeczywistości lewa stopa ukryta była w pantofelku o przezroczystej powierzchni. Minąwszy kolejne skrzyżowanie w końcu przystanęła. Przyjemny odór wieczornej aury miasta wypełnił płuca kobiety, a ta uśmiechnęła się, czując jak wszystkie cenne składniki smogu osadzają się w jej płucach. Cudo. To był chyba Kopciuszek. Z zakopconymi płucami. Ale godzina się nie zgadzała. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a w okolicy żadnego zamku księcia. Kobietę tknęła chyba jakaś myśl, piorun olśnienia. Zawróciła i wtedy ujrzałem na jej plechach kawał tektury przywieszony na szyi jak wisior, kiedy wbiegła pod jedną z niewielu latarni. KOPCIUSZEK FULL SERVICE.