TW#4 - Powrót wilka
Postać: Wilk
Zdarzenie: Podróż autostopem w głąb Rosji
Efekt: Motywem przewodnim opowiadania niech będzie jedzenie.
*
Odwróciła głowę, gdy szmer rozległ się ponownie. Nagie drzewa stały niewzruszone pośród śnieżnej ciszy. Nie zauważyła najmniejszego ruchu. Była czujna od czasu, kiedy ujrzała zakapturzonego jeźdźca. Jego bladopopielaty koń nie wydzielał zapachu, ani nie wydawał dźwięku, był trudny do wytropienia. Kobieta wiedziała, że odkąd wpadli na trop, kroczą jej śladami, węsząc niczym psy za zapachem postrzelonej zwierzyny. W leśnej głuszy trwała niczym niezmącona cisza. Ruszyła dalej, w stronę wierzchołka góry, skąd spodziewała się pomocy.
*
Obudziła się w ciepłej izbie. Leżała na podłodze, niedaleko palących się polan w kominku, owinięta w skóry niedźwiedzie. Drżała z zimna, ale wracała jej świadomość. Nie wiedziała skąd się tu wzięła, ale domyślała się kto ją tu przytaszczył. Udało jej się dotrzeć do celu. Przebyła kawał drogi na wschód, by dostać się na lesisty stok Góry Narodnaja. Z jej szczytu srebrzą się lodowce. W promieniach słońca, zalotnie mrugają do śmiałków, którzy pragną wspiąć się na wierzchołek i zejść z powrotem, by się chełpić tym wyczynem wśród zachodnioeuropejskich dziewcząt. Opowiadają o dziwach, które widzieli po drodze, leśnych ludach i śnieżnym człowieku, odzianym w skóry, który tam mieszka i ratuje ofiary spod śniegu i lodu.
– Odtajałaś Jago. Kolorki wracają na policzki. A już myślałem, że po tobie. I wiesz, w skrytości ducha – roześmiał się szczerze w głos – miałem taką nadzieję. Nie wiem po coś tu przyszła, ale na pewno powód nie jest błahy. Po naszym ostatnim starciu, nie właziłbym znów w to bagno.
Podał kobiecie gliniany kociołek wielkości kufla do piwa. Łapczywie chwyciła go w zmarznięte dłonie i przybliżyła usta do gorącego naparu z ziół.
– Zostaw bagna w spokoju, zostały daleko na zachodzie. Pamięć też tam zostaw. Chyba po to uciekłeś taki kawał drogi?
– Uciekłem od ciebie. Babo namolna. Miałem cię dość. Nie jesteś moją matką, a chciałaś mieć nade mną kontrolę. Odkąd zabrałaś mi moc wilka, pozostały mi czary leśnego dziada.
– Nie zrobiłam tego złośliwie, ale dla twojego dobra. Przegiąłeś i zacząłeś zmieniać się w złego. Bies z ciebie wyłaził, a tego nie chciałam. – Opuściła głowę na wspomnienie tamtych wydarzeń, kiedy za każdym razem po zmianie w wilka, mężczyzna dziczał coraz bardziej. Kochała go, wiedziała, że jeśli odbierze mu siłę i moc zwierzęcia, znienawidzi ją. Mimo to uratował od niechybnej śmierci z wychłodzenia. Przytaszczył do swojej chaty i ogrzał. – A jednak uratowałeś mnie.
– Nie drażnij mnie, bo wyrzucę za próg i oddam temu czarodziejowi na koniu, co się za tobą włóczy. Amant jakiś?
– Odkąd mnie obserwujesz? – Kobieta zmieniła temat.
– Kiedy przekroczyłaś granicę Rosji, dowiedziałem się o tym. Podesłałem ci rolnika z koniem i wozem, byś mogła się z nim zabrać. Wędrówka dosyć mocno dała ci w kość. Wiedziałem o zdartych do ran stopach. Musiałaś bardzo się spieszyć. Zatrzymałaś go na książeczkę autostopowicza. Trochę się zdziwiłem, że jeszcze ją miałaś. Woźnica jechał aż pod Moskwę. O jedzenie sama musiałaś się troszczyć. Podsyłałem ci drobiazg, ale to wystarczyło, by przeżyć.
– Ty różowy hultaju parzystokopytny! Karmiłeś mnie szczurami i wiewiórkami. Wciąż musiałam je zabijać, bo na krótko mi wystarczały. Bezustannie głodna, ciągle poszukująca jedzenia. Rozpalałam małe ogniska, by trzymać się jak najdalej od jeźdźca, ale on i tak wiedział gdzie jestem.
– Mogłaś jeść jagody i korzonki. Albo dzieci, które tak lubisz.
– Bajki dla niegrzecznych brzdąców. Wymyślili sobie! – Jaga wspomniała wieczór, gdy chłopi przyszli pod jej chatkę i chcieli ją spalić. Przywiązali do drewnianego pala, ułożyli wokół stos suchych gałęzi i podpalili. Gdyby nie Leszek w postaci wilka, źle by się to skończyło.
– Zasłużyłaś sobie. Zwabiałaś do siebie ich dzieci. A one później znikały.
– Jasne! Zwabiałam te śmierduchy w pieluchach! Same przychodziły! Wredne, zasmarkane, ryczące. Jak ja ich nie cierpię! Wciąż tylko „Ratuj Baba” i co miałam robić? Ratowałam.
– Do pieca na trzy zdrowaśki? – Mężczyzna wyraźnie rozbawiony słuchał dalszej opowieści.
– Zabierałam do domu, karmiłam. Nie piernikami, słodycze niszczą zęby, a szczerbatych nikt nie chce. Potem łaziłam po wsiach i nachodziłam rodziny, które nie miały dzieci, a bardzo chciały je mieć. Mieszkałam u nich i sprawdzałam jak się odnoszą do zwierząt i ludzi. Potem przyprowadzałam im „dzieci niespodzianki”. – Kobieta wytarła wierzchem dłoni kąciki oczu.
– Czekaj! Nie było na odwrót? Czy wiedźmy i wiedźmini nie zabierają „dzieci niespodzianek” za przysługę? – Leszek wyraźnie zaciekawiony, aż przysunął się bliżej Jagi.
– Bajka Sapkowskiego pogrążyła nas w odmętach tego absurdu. Przynajmniej wiedźmy. Wiedźmini mają swoje ścieżki, nie włazimy sobie w drogę – odpowiedziała wyraźnie zniesmaczona i zamilkła.
Zdumiony mężczyzna też zamilkł. Nie wiedział co o tym myśleć. Ratował Jagę, zawsze by ją uratował, ale wtedy jeszcze nie wiedział, co o niej mówili. Dopiero potem, kiedy odchodził z lasu po kłótni z wiedźmą, wmieszał się w tłum na targu i usłyszał od przekupek, co za ziółko w lesie mieszka. Nie przypuszczał, by prawda mogła być inna. Kobieta mogła teraz kłamać dla własnej korzyści, by się wybielić w jego oczach.
– Dlaczego te dzieci przychodziły do ciebie?
– Były bite i źle traktowane przez swoich rodziców. Głodzone, popychane, zaganiane do pracy ponad siły.
– I ja mam w to uwierzyć?
– Nie musisz. Ale zahaczyłeś o temat, więc ci naświetlam sprawę ze swojej strony, bo jak mniemam, zdanie chłopów poznałeś dokładnie? – Jaga splunęła na podłogę, jakby chciała odpędzić zły urok.
– W Moskwie zatrzymałam się na kilka dni. Odpoczęłam i chciałam ruszyć dalej. Wtedy podjechał pod motel TIR. Kierowca całkiem uprzejmie zgodził się podwieźć mnie do Karelii. W drodze zjadaliśmy konserwy, które wiózł do wsi rozrzuconych u brzegów Jeziora Oniego. Pięknie tam i niesamowicie. Samotnie mieszkająca gospodyni przyjęła mnie pod swój dach. Po wielu dniach tułaczki mogłam w końcu skorzystać z bani i kąpieli w jeziorze. Widziałam Wyspę Kiży i drewniane cerkwie. Zimno było, lód nachodził na jezioro. Kierowca ruszył w dalszą podróż, a mnie zaproponowano jazdę saniami na drugą stronę jeziora, gdzie zaprzęgi z psami czekały już na mnie. Saamowie przybyli z dalekiej północy ze swoimi białymi, puszystymi psami, by przebyć ze mną podróż aż do gór Ural. Mieli przy sobie solone i suszone mięso ryb. Było surowe! Było obrzydliwe. Kazałeś mi to jeść? Mściłeś się za utraconą moc wilka? Jeśli tak, wiedz, że udało ci się uprzykrzyć mi życie. Ale najtrudniej było samotnie dotrzeć do Góry Narodnaja. Nie wiem, jak się tu znalazłam.
Leszy spojrzał na Wiedźmę i zobaczył wycieńczoną podróżą kobietę. Wiedziała dokąd iść, by go znaleźć. Ale po co? Nadal nie wiedział i chyba nie chciał wiedzieć. Wyczuwał kłopoty. Pozbawiony mocy wilka nie mógł się dobrze bronić. Był leśnym dziadem i tylko las go słuchał, a on go chronił przed myśliwymi i drwalami.
– Jeździec z podziemi, przed nim uciekam.
Spojrzał na nią uważnie. Od wielu lat jeźdźcy nie opuszczali Nawii. Weles trzymał ich pod strażą, by nie niepokoić ludzi w Jawii. Zarazy, wojny i głód nie nawiedzały spokojnie żyjących ludów. Nagle pojawia się jeździec na bladopopielatym koniu. Czego chce wysłannik Welesa?
– Nie pomogę ci. Nie mam mocy. Mogłaś prosić innych leszych z lasu. Przecież ich tam mnóstwo.
– Leszku, już ich nie ma. Jeździec zabiera ze sobą nas wszystkich. Nie ma już rusałek, wodników, domowików, południc, leszych, wiedźm. Zgarnia nas do swojego worka, niczym kłusownik złapane w sidła zające. Oddam ci moc. Jutro pełnia.
– Obawiam się, że to za mało. Masz coś w zanadrzu, wiedźmo?
Jaga niespokojnie poruszyła się w niedźwiedzich skórach. Odpoczęła, ogrzała się przy ogniu i nabrała sił od ziół, które podał jej leszy. To co chciała zaproponować, mogło spotkać się z odmową. Nie dowie się, jeśli nie odpowie.
– Możemy spróbować przemiany. Będziesz, jakby to powiedzieć, więcej niż wilkiem, z większą mocą i siłą. Ale nie wiem, czy zgodzisz się na to?
– Więcej niż wilkiem, czyli niedźwiedziem? Nie wiem. Raczej w niczym nam to nie pomoże. Siła może być w tym wypadku zbyt ociężała – zawahał się leszy.
– Nie. Nie niedźwiedziem – Jaga powoli cedziła słowa, by jej słuchał uważnie – ale silniejszy. Poproszę o pomoc Chorsa, nigdy nie odmawia. Zwróciłabym się do samego Welesa, ale nie wiemy, czy to nie on wypuścił jeźdźca z Nawii. Może znów ma jakiś niecny plan? Dlatego Chors będzie lepszy. Jutro pełnia, odprawimy rytuał.
– Co ty znów kombinujesz babo? W co chcesz mnie zamienić?
– Sprawię, że staniesz się wilkołakiem. Będziesz szybszy, silniejszy, sprawniejszy i potężniejszy od wilka i niedźwiedzia. Musisz się tylko zgodzić.
– W czym tkwi haczyk?
– Nie na darmo odebrałam ci moc wilka. Stawałeś się dziki. Nie dlatego, że zbyt często zamieniałeś się w zwierzę, ale dlatego, że to tkwi głęboko w tobie i z każdą przemianą czyniło cię niebezpieczniejszym. Tylko ty dasz radę oddać Nawii to, co do niej należy.
Nic więcej nie powiedziała. Zapatrzyła się w ogień i zamyśliła. Nie chciała powiedzieć wszystkiego. Nie mogła, bo ryzyko, że Leszek się wycofa było zbyt duże. Wiedziała jaką ofiarę musi ponieść, by móc ratować świat duchów słowiańskich. Jeśli zawiodą, wszystko przepadnie na zawsze.
– Nie mówisz mi wszystkiego babo! Gadaj!
– Może już się nie odmienisz – szepnęła.
Leszy bezdźwięcznie zmełł przekleństwa cisnące się na usta. Czuł jednak pewne podniecenie na samą myśl, że znów będzie wilkiem. No prawie. Będzie wilkołakiem. To nie to samo, ale też nie zupełnie coś innego. Chciał poczuć wolność, satysfakcję z polowań i moc nie do pokonania. Wiedział, że stanie się jak Jaga przeklęty i ścigany, w końcu unicestwiony. Ale dawno nie było słychać o Van Helsingu, więc trochę sobie pożyje. Może znajdzie sposób na to, by niezbyt dokuczać ludziom i wtedy będzie miał możliwie spokojne życie wilkołaka cieszącego się wolnością? Warto zaryzykować?
– Zróbmy to.
*
Słońce wstawało, różowiąc nachodzące mgłą niebo. Ośnieżone wierzchołki gór mieniły się blaskiem poranka. Cisza pełzła wzdłuż zboczy gór, opadając ku dolinom, okrytym puszystym śniegiem. Drzewa na stokach pod białymi czapami trwały cicho i niewzruszenie. Między konarami poruszał się cień, ledwie widoczny dla niewprawnego oka. Nie pozostawiał za sobą żadnych śladów, szedł w kierunku chaty leszego, jakby za zapachem wspaniałej potrawy, spełnienia obietnicy dla głodnego. Kiedy dotarł na miejsce, zastał na progu chaty kobietę. Za nią szedł. Poznał po zapachu. Mierzyli się wzrokiem przez chwilę bez słowa, jakby obcy liczył na to, że baba dobrowolnie się podda. Nagle poczuł coś znajomego. Ruszył konia w jej stronę, nachylił się nad postacią i dojrzał nieruchomo wpatrzone przed siebie oczy. W dal, jakby za kimś odchodzącym. Spóźnił się, nie zdążył. Ten jeden jedyny raz popełnił błąd, pozwalając się ostatniej wiedźmie prowadzić do ostatniego z leszych. Ona wymknęła się tylnymi drzwiami, dokonując wyboru. Za plecami wyczuł delikatny ruch. Nie zdążył się odwrócić, gdy wielki i silny zwierz dopadł szyi konia i błyskawicznie złamał jego kręgi. Teraz nie ma jak wrócić do Nawii. Zdążył o tym pomyśleć, gdy znalazł się w silnym uścisku wilkołaka. Poczuł ogromne zęby na klatce piersiowej i już pędzili w dół, ku dolinie, gdzie głęboka jaskinia, przywalona ogromnym głazem miała stać się dla jeźdźca więzieniem na wieki.
Wilk wrócił do swojej chaty. Nie mógł już stać się leszym. Ale Jaga sprawiła, że mógł wybierać między wilkołakiem, a wilkiem. Podszedł do kobiety i trącił ją nosem, jakby chciał powiedzieć „Już po wszystkim”. Wtedy pojął, że to była jej cena, poświęcenie. Inaczej nie potrafiła.
Przeciągłe wycie rozległo się wśród rozległych pasm górskich i słychać je było przez wiele dni i nocy na tym bezkresnym pustkowiu.