TW#5 - Mamuny i Bobaki
Postać: Jesienne dzieci
Zdarzenie: Rytuał
Efekt: Motywem przewodnim opowiadania niech będzie jedzenie.
*
Kobieta odsunęła się od biurka z monitorem. Na białym ekranie uporczywie migał kursor. Śmiał się lub niecierpliwił. Kiedy się znudzi zniknie, albo zastygnie w oczekiwaniu na pierwsze zdanie. Obłęd! Ślęczała tak już od kilku godzin i nie potrafi wykrzesać jednego zdania, by zapełnić biel opowieścią. Wydawnictwo chciało bestseller. Kolejny i kolejny, byle sprzedać i zarobić. Ona produkowała się, zarywała noce, zrywała kontakty z bliskimi, bo wydawnictwo jechało na głodzie i liczyło na fenomen kolejnej, rewelacyjnej powieści. Wstała ociężale od biurka. Gruby wełniany sweter wciągnięty na golf, był kilka numerów za duży. Spodnie luźne, ocieplane od środka meszkiem, wełniane skarpety do pół łydki i kapcie wykładane kożuchem. Zdjęła okulary i pierwszą myślą jaka jej przyszła do głowy była gorąca herbata z cytryną. Poczłapała ciężko do kuchni i wstawiła wodę. Kiedy kroiła cytrynę, usłyszała hałasy dobiegające z salonu. Wychyliła się zza ścianki kuchennej i spojrzała w stronę niepokojących dźwięków. Nie, nic tam nie było. Zdawało jej się. Zalała torebkę wrzątkiem, dodała kilka plastrów cytryny i wraz z półlitrowym kubkiem skierowała się w stronę gabinetu, by bezowocnie ślęczeć nad podrywającym ją kursorem. Żałosne, nawet on chwilami przestawał się interesować pisarką. Odstawiła kubek z gorącym napojem na blat biurka i miała znów zająć miejsce na krześle, gdy z salonu zaczęły dobiegać coraz głośniejsze stuki, trzaski, piski, jęki i cała seria bliżej nieokreślonych odgłosów. Wbiegła do salonu i nie poznała go. Miała wrażenie, że wszystko fruwa, wiruje i spada.
– Co tu się...?
– Sława ci Bogumiło! – Gromko krzyknęło kilkanaście małych gardeł. Każde było inne, jak i stworzenia, które chórem ją przywitały. Zapadło milczenie, podczas którego opadały na podłogę wirujące dotychczas czasopisma, książki, luźne kartki, pióra, ołówki i dzban z chińskiej porcelany, w ostatniej chwili złapany lewą kończyną jakiegoś obrośniętego gałązkami i wystającymi z czoła rogami jelenia, dziada. Popatrzyła na bandę stworów i z wrażenia usiadła w fotelu, który podsunął jej zielony, mokry stwór w kapeluszu i z błoną między wszystkimi palcami.
– Ja chyba zwariowałam?! – Z przerażeniem zauważyła kobieta.
– Nie Bogumiło. Nie postradałaś zmysłów. To mój błąd – siwy staruszek wysunął się na czoło zgrai, podpierając się sękatą laską.
– Widzisz, coś pomyliłem w miksturze, albo rytuale i wszyscy przeszli ze mną przez taflę stawu. Jestem już starym Wizunem i pamięć mnie zawodzi, ale następcy nie mam. Pomyłki się zdarzają.
– Naprawdę zwariowałam! Mam omamy wzrokowe i słuchowe. Do tego czuję... Czuję smród mułu i szlamu. Może już jestem w wariatkowie, tylko wizje nie pozwalają mi tego dostrzec?
Kobieta wstała i szybkim krokiem podeszła do barku. Nalała sobie sporą porcję brandy i całość wychyliła jednym haustem. Niestety, stworzenia nie zniknęły, tylko w milczeniu przyglądały się wszystkiemu. Kiedy nalała sobie drugą porcję, tym razem burbona, jej wzrok zahaczył o otwarte drzwi tarasowe. Firana uniesiona przez lekki podmuch wiatru, ukazała widok, który zmroził jej krew w żyłach. W ogrodzie, niczym galaretka na święta w przeźroczystej salaterce, unosił się lekko nad równo przystrzyżonym trawnikiem staw.. Widziała w nim ryby, rośliny wodne i zielone, nagie kobiety z błyszczącymi łuskami ogonami. Słyszała ich hipnotyzujące śmiechy i szepty. Bezwiednie ruszyła w tamtą stronę, a dziwne, małe stworzenia z radością i w podskokach otoczyły ją, niczym rozbrykane, kolorowe dzieci. Zadowolony Wizun pierwszy raz przyznał, że czasami dobrze się pomylić podczas rytuału i zamiast „wrum – brum –szyyy”, wypowiedzieć „wrum! brum –brum – brum – szyyy”. Uśmiechnął się do swoich myśli i pospieszył za całą gromadą, idącą w stronę wiszącego stawu, w którego wody zanurzał się jako ostatni, sprawdzając czy nie zostali z tyłu jacyś maruderzy.
*
Wizun sprowadził wszystkich na brzeg. Staw był na swoim miejscu, czyli pośród trzcin i zarośli, w samym środku lasu. Wiły przywitały się z powracającymi do lasu ludkami. Ich ubrania przypominały jesienne liście – brązowe, żółte, czerwone, zielone. Ludki nie były większe od trzyletnich dzieci, śmiesznie kiwały się, kiedy szły i biegły za Wiłami. Spieszyły do domów, by pomagać ludziom przy pracy. Wdzięczni mieszkańcy osady zostawiali zapłatę w postaci ciastek, kawałków podpłomyków i placków jaglanych, które znikały niepostrzeżenie.
Bogumiła przyglądała się kolorowemu korowodowi dzieci, które zlewały się na tle jesiennych barw, jaskrawo skrzących się w promieniach słońca. Leszy górował nad nimi wzrostem. Nadal trzymał dzban z chińskiej porcelany. Podszedł do kobiety i ostrożnie podał naczynie, po czym zmienił się w wielkiego niedźwiedzia i powoli oddalił w głąb lasu. Wodnik pomachał łapką i zniknął w stawie wśród syren.
Kobieta i Wizun zostali sami. Mężczyzna westchnął i uśmiechnął się do swoich myśli. Zakładał trudności przy sprowadzaniu Bogumiły, ale Syreny zrobiły dobrą robotę. Wszyscy dobrze się sprawili. I pomyśleć, że przeprowadził ich ze sobą przez przypadek. A może nie? Może któryś z Bogów machnął od niechcenia palcem?
– Co ja tu robię? Skąd się tu wzięłam? Dlaczego nie jestem mokra, przecież wyszłam ze stawu? – Starego wyrwał z zamyślenia grad pytań.
– To portal, takie przejście. Cofnęliśmy się do przeszłości. Jesteśmy w świecie Słowian. W moim świecie.
– Po co? Po co mnie tu sprowadziłeś?
– Jesteś mi potrzebna. Z osady zniknęły dzieci. Wszystkie. Matki są zaczarowane, a mężczyzn nie ma, bo poszli przygotować nowe miejsce na osadę. Karczują las, wycinają drzewa i budują nowe domy. Tutejsze demony bardzo nam się dają we znaki, więc postanowiliśmy stąd odejść. Trzy noce temu zniknęły wszystkie dzieci, a na ich matki został rzucony obezwładniający czar. Starcy nie są w stanie iść w górę rzeki, by dotrzeć do siedliska, gdzie przebywają Mamuny. Podejrzewamy, że te boginki, nic z urodą nie mające wspólnego, uprowadziły nasze dzieci. Potrzebujemy cię do pomocy.
– Sama nie dam rady zgrai Mamun. Musiało być ich dużo – zamyśliła się Bogumiła.
– Dzieci było kilkanaścioro, w różnym wieku, od niemowląt po wiek postrzyżyn.
– Nie nadaliście niemowlętom imion ochronnych?
– Daliśmy, ale to nic nie pomogło. Myślę, że swój udział w uprowadzeniu miały Południce. To z nimi zadarli mieszkańcy osady, odkąd w upały zaczęli nosić na głowie słomkowe kapelusze i nie pracowali w polu podczas najgorętszych godzin w ciągu dnia. Samotne Południce wraz ze swoimi upiornymi psami, włóczyły się po okolicy, nadaremno wypatrując ofiar. Było ich tyle, że wchodziły sobie w drogę, kłóciły się, walczyły wyrywając kępki włosów i targając podarte sukienki, aż kości obleczone resztkami ciała zaczęły szpecić bardziej wrażliwych koneserów piękna. Do tego wszystkiego psy rozszarpywały się. Ich truchła leżały do wieczora, by znów się odrodzić następnego dnia. Sądzę, że demony postanowiły zemścić się na osadnikach. Ale za uprowadzenie dzieci odpowiedzialne są Mamuny. Tylko one pragną ludzkich dzieci – spokojnie wyjaśnił Wizun.
– No dobrze, ale z tego co się orientuję, Mamuny podrzucają swoje Bobaki – Bogumiła zdawała się nieco znać świat dziwnych stworzeń i w tym momencie zrozumiała swoją rolę w całym zamieszaniu.
– Nie było żadnego odmieńca. Mamuny niczego nie podrzuciły. To mnie właśnie niepokoi. Zwykle następuje wymiana, tutaj doszło do porwania. Gdyby podmieniono dzieci, wystarczyłoby położyć odmieńca na gnoju i bijąc rózgami zmusić go do płaczu. Wtedy Mamuna dobrowolnie oddaje porwane dziecko i zabiera swojego Bobaka, by go nie bito. Ściemnia się. Chodźmy do osady.
*
Weszli do jednej z chat. Podszedł do nich pies machając ogonem. Przyjaźnie przywitał mężczyznę i uważnie obwąchał kobietę, po czym położył się w kącie. Na środku izby znajdowało się palenisko. W jednym z przeciwległych kątów, na drewnianej pryczy leżały dwie kobiety. Patrzyły niewidzącymi oczami na przybyszów.
– Widzisz Bogumiło? Zaczarowane. Wszystkie, w całej osadzie.
– Sporządzimy napar. Przygotuj z pozostałymi starcami największą balię, jaką uda wam się znaleźć. Potrzebuję kociołek, wodę i zioła: czarcie żebro, piołun, szałwię, pokrzywę i dziurawiec. Balię napełnijcie do połowy letnią wodą. Do niej wlejemy kociołek naparu i wykąpiemy wszystkie kobiety, będące pod działaniem uroku.
Wizun dostarczył wszysko, co było potrzebne. Nim słońce zaszło za horyzont czar odrętwienia został zdjęty ziołową kąpielą. Mojmira podeszła do Wizuna i opowiedziała o wizjach doznanych podczas odrętwienia.
– Trzymają dzieci w jaskini, niedaleko źródła rzeki. Starsze są więzione, bo próbowały uciekać, a młodsze leżą niedaleko Mamun, wprost na kamienistym brzegu, tylko mocno spraną szmatką owinięte. Zamarzną, gdy przyjdą chłodniejsze noce.
– A Bobaki? Czy są z nimi? – Wizun nie mógł się nadziwić zmianą postępowania Mamun.
– Są. Młodszymi muszą się opiekować więzione dzieci. Te starsze siedzą przy rzece i tępo gapią się na Mamuny piorące szmaty.
Bogumiła wzięła się za sporządzanie z ziół amuletów chroniących przed demonami. Uszykowała małe zawiniątka z wiązką piołunu, ruty, tarniny, tojadu i dziurawca. Wręczyła każdej matce i nakazała bezwzględnie nie rozstawać się z nimi, zwłaszcza podczas spotkania z Mamuną, Południcą lub innym demonem.
*
Ruszyły o zmierzchu. Wiedząc, że boginki będą zajęte praniem w rzece starych szmat, liczyły na powodzenie próby odzyskania dzieci. Kiedy zapadły ciemności, zza chmury wyjrzał dopełniający rogal księżyca. Świecił na tyle jasno, że noc kobietom nie przeszkadzała w odnalezieniu drogi do źródła rzeki. Szły dość długo i zmęczenie niektórym zaczęło doskwierać, jednak Bogumiła nie zwalniała marszu. Mojmira wskazywała drogę, a reszta posłusznie i bez słowa skargi sunęła za przewodniczką aż dotarły do źródła rzeki, gdzie Mamuny prały mocno przetarte lniane kawałki materiału. Rzeka nie była głęboka w tym miejscu, dlatego boginki wchodziły w sam środek nurtu. Małe zawiniątka leżały na kamienistym brzegu, a starsze dzieci zapędzone do niewielkiej jaskini siedziały grzecznie. Bogumiła sięgnęła do lnianego woreczka i wyjęła na dłoni odrobinę siwego pyłu. Dmuchnęła w stronę piorących i dzieci leżących na kamieniach. Spodziewała się, że wśród dzieci leżą również Bobaki.
– Co robisz? – Mojmira gotowa była posądzić kobietę o magię i związki z Babą Jagą.
– To sproszkowany piołun. Sprawia, że demony nas nie zobaczą. Ale musimy działać szybko. Niech każda z kobiet weźmie z amuletu piołun i rozetrze go w dłoniach, posypując swoje dziecko. Boginki wtedy nie zauważą, że zabieramy dzieci.
Jak poleciła, tak wszystkie matki zrobiły. Każda próbowała odnaleźć swoje dziecko, ale nie szło to zbyt szybko. Niektóre dzieci zaczęły niespokojnie popłakiwać, co zdenerwowało Mamuny. Jedna z nich ruszyła w stronę dziecka, nachyliła się nad nim i zabrała w stronę wielkiego kamienia. Usiadła i zaczęła karmić dziecko. Zrozpaczona matka stała bezradnie i przyglądała się, jak obcy potwór karmi własną piersią ludzkie dziecko. Bogumiła podeszła do kobiety i cicho szepnęła, by wytrzymała jeszcze chwilę, że zaraz odzyska dziecko. W tym czasie inne matki zaczęły wyprowadzać starsze dzieci z jaskini. Posypały je piołunowym proszkiem i zaczęły oddalać się w stronę wioski. Niektóre niemowlęta nadal leżały na ziemi, wśród nich chodziły niezdecydowane matki.
– Nie czas teraz na wahania. Każda posypie piołunem, weźmie dziecko na ręce i ucieka do osady najszybciej jak potrafi. Za dnia rozpoznacie dzieci, oddacie matkom. Teraz bierzcie te, co leżą i biegnijcie.
Mamuna w końcu nakarmiła niemowlę i położyła na ziemi, po czym dołączyła do piorących. Matka wzięła dziecko na ręce i już miała odejść, gdy boginki podniosły alarm.
– Baaa! No-daaa! – Zaczęły niezdarnie wychodzić z wody i kierować się w stronę wystraszonej kobiety z dzieckiem na rękach. Bogumiła domyśliła się, że zapomniała użyć piołunu. Podbiegła szybko i sypnęła w nich proszkiem. To zdezorientowało demony. Zaczęły chodzić w kółko i podnosić kamienie. W końcu odeszły na tyle daleko, że matka z dzieckiem była już bezpieczna i mogła zacząć uciekać do osady. Mamuny nadal chodziły pomiędzy zawiniątkami i wściekle bełkotały do siebie, wymachując długimi, chudymi rękoma. Bogumiła zaczekała chwilę i podeszła do jednego z leżących Baboków, chwyciła go mocno i zaczęła uciekać. Mamuny nie mogły jej dojrzeć, ale widziały zawiniątko unoszące się w powietrzu, bowiem piołun nie działał na demony w ten sam sposób, jak na ludzi. Boginki zaczęły rzucać kamieniami w stronę uciekającej, jednak była już na tyle daleko, ze żaden z nich nie dosięgnął jej.
Pędziła ile sił w nogach i kiedy dobiegała do osady, zaczynało wschodzić słońce. Wszystkie matki miały już swoje dzieci, więc zdziwiły się na widok zielarki niosącej w ramionach zawiniątko. Kiedy je odwinięto, ujrzano dziecko z dużą głową z rzadkimi, twardymi włosami i wzrokiem skierowanym w jeden punkt. Jedna ze starych kobiet wzięła wierzbową rózgę i zaczęła nią chłostać Bobaka, aż ten zaczął krzyczeć. Zza rogu chaty wyjrzała Mamuna. Podeszła do bijącej rózgą i błagalnym gestem prosiła o oddanie jej odmieńca. Starucha nakrzyczała na boginkę i zagroziła, że jeśli jeszcze raz ich banda zbliży się do osady, wszystkie oberwą kijami i piołunem.
– Dziękujemy Bogumiło za twą pomoc. Byłaś dzielna i niezwykle skuteczna. Masz dużą wiedzę tajemną i tylko ty mogłaś zaradzić temu nieszczęściu, jakie nas spotkało – Wizun uśmiechał się przyjaźnie. – Bywaj i wypatruj w kolorowych liściach jesiennych dzieci. Może znów będziemy cię potrzebować...
*
Obudziła się z głową na biurku. Była już noc. Herbata w kubku wystygła. Spojrzała w monitor i zmrużyła oczy z niedowierzaniem. Powieść była gotowa. Nie wie w jaki sposób, ale napisała. Kursor mrugał do niej zalotnie na końcu tekstu. Spojrzała w okno i zdawało jej się, że krzak dzikiego głogu nabrał przez chwilę kolorów... Nie, zdawało jej się.