Nowe szaty cesarza (Stefan)
— Nie macie lepszego lustra? Pozłacane ramy miały być! Rzeźbione, zdobione, i przede wszystkim duże! Gdzie jest Stefan?! Wołać mi tu Stefana!
— Jestem szefie, eee, w czym problem?
— Pisz wypowiedzenie!
— Dlaczego? — Stefan nerwowo poprawił okulary i wlepił wzrok w reżysera.
— Co to ma być, lustro jak w przebieralni w szmateksie? Tu się twój ryj nie zmieści, a co dopiero dupa cesarza! Zejdź mi z oczu! Widzę tu porządne lustro za kwadrans, choćbyś spod ziemi miał wydrzeć, won! — Łyknął kawy, rzucił okiem na stos papierów i zapytał. — Kto to napisał: "koszula w kolorach kwiecistej łąki, skąpanej w świetle wschodzącego słońca, która w ciepły lipcowy dzień tonie w morzu polnych kwiatów..."? Eee, jaka?
— No kolorowa — wtrąciła makijażystka.
— Ale ma być przecież nagi! Pieprzeni scenarzyści...
— Nie może być nagi, bo widz wyjdzie na idiotę — wyjaśniła.
— Ale chodziło o to, że król jest idiotą, dlatego nie widzi szaty.
— On się nie przyznał, żeby wyjść na mądrego.
— Nie przyznał się, że jej nie widzi, pomimo że inni też jej nie widzieli?
— Bo jej nie było.
— To, kto jest idiotą? Król? Lud? Andersen?
— Nie zgadzam się na sceny rozbierane. — Facet siedzący smętnie w kącie ponuro pokiwał głową.
— A ty kto? — ryknął reżyser.
— To król — szepnęła makijażystka.
— Nie czytałeś scenariusza? To są "Nowe szaty cesarza", będziesz goły i tyle.
— Czytałem, mam założyć koszulę w kolorach kwiecistej łąki...
— Szefie, jest! — W drzwiach pojawił się facet biegnący z ogromnym lustrem, a sekundę później wyrżnął o leżące na ziemi berło, tłukąc zwierciadło w drobny mak.
Zapadła cisza.
— Stefan... mam dla ciebie świetne wieści — rzekł spokojnym głosem reżyser. — Awansowałeś. Będziesz aktorem, baa, będziesz królem! I będziesz udawał, że nie jesteś idiotą... A ty wstydliwy tam — krzyknął w stronę faceta mierzącego kwiecistą koszulę — zasuwaj pod salę sto pięć, tam grają "Królewnę śnieżkę", wiesz, ta cipa od "lustereczko powiedz przecie", zapierdziel lustro, muszą mieć na stanie. He, he.