Dymi
Stoją i się nie boją. Otępiałe. Białe piersi muskane autystycznym brzaskiem. Pięć kobiet - tapet.
Bladość wypełzła kiedyś z palety kolorów i pokryła śmierciolubnych, czyniąc lica marmurowe. Mur mar, chroniący prawdę czaszek i piszczeli.
Wdychać czarny dym kominów, nie pić mleka matki. Przyciągać dziurę w ziemi i piach.
Bladość zrywa firany kłamstw.
Matczyne wody, choćby tryskające w fontannim amoku, są po to tylko, by odżywione dziecko umiłowało życie.
Zapuszcza korzenie, wydaje owoce. Potem przychodzi drwal z ciężkim toporem. Jak ciężki jest twój topór - pyta wysuszony chłystek, którego skóra, złapana w sieć błękitnych żyłek i ciemnych plam ok, przypomina zużytą szatę Mojżesza i jego sandały. Ścina stare dziecko milczący drwal.
Po co zapuściłeś korzenie? - pytają trupie niewiasty. Konające drzewo-dziecko, leżące, ważące dwieście kilo.
Drwal widzi zaszkloną sól łzy, kiedy mizerykordia wchodzi miękko w ciacho tkanek. Niewiasty naprzeciwko.
Errata narratora: to ja nieprzerwanym ruchem ręki otworzyłem czereśnie, i wylały z doliny pięciu stawów, i zalały okoliczne wioski.
Zainicjowanie kontrastu: bosk woskich białogłów w tańcu z żywiołem, występującym czasem w żywotach świętych.
Padają jak muchy obok dziecka - starca, a smołą niech będzie las, a śmiercią niech będzie wór.
Czarne dymy kominów wyciągają swe łapska ku górze, w skardze bądź gniewie.
Siniak nieba zmienia barwę, granatowieje. Przesuwa się w stronę, gdzie czuwa zła godzina.