TW#6 Wszystkie róże muszą spłonąć
Postać: Płonący człowiek
Zdarzenie: Wyschły oceany
Efekt: Osadź fabułę w świecie korporacji
— Pracownikiem roku zostaje… Anna Cielecka !
Zalewa mnie fala gorąca. Czy dobrze usłyszałam? Spojrzenia, które kierują się w moją stronę, zdecydowanie to potwierdzają. Ktoś popycha mnie w kierunku prowizorycznej sceny, ustawionej niedaleko recepcji.
Ściskam rękę prezesa, Andrzeja Popiela. Przeszywa mnie spojrzeniem i bardzo długo trzyma moją dłoń. Według mnie odrobinę za długo. Alicja, która pracuje w Popiel S.A. jako recepcjonistka, wręcza mi ogromny bukiet czerwonych róż.
— Ostrożnie, kolce — szepcze z uśmiechem, ale i tak ranię się boleśnie w palec.
Oszołomiona schodzę ze sceny. Po drodze odbieram słowa gratulacji od kolegów i koleżanek z pracy. Szukam wzrokiem Marty, która stała obok mnie, kiedy ogłosili wyniki konkursu na pracownika roku. Dostrzegam znajomą sylwetkę przy barze, który dziś rano postawiła w holu biura firma cateringowa. Idę w tamtą stronę. Wkładam palec do ust, próbując zatamować krwawienie.
— Marta! Zamówisz też dla mnie? Chyba musimy to opić — krzyczę koleżance do ucha. Przed chwilą znowu zaczęła grać kapela.
— Pewnie!
Marta obrzuca mnie spojrzeniem, po czym odwraca się w stronę baru. Patrzę na jej ciemnokasztanowe włosy, opadające na plecy i wiem, że coś jest nie tak. Znam ją zbyt długo i zbyt dobrze, by nie wyczuć, że jest zła. Dotykam jej ramienia i pytam, co się stało. Odbiera drinka z rąk barmana i mija mnie bez słowa.
Czuję się, jakbym dostała w twarz.
Nietknięty policzek płonie żywym ogniem, a kwiaty ciążą w rękach, kiedy idę za Martą. W niewielkim przedsionku, oddzielającym halę produkcyjną od części biurowej stoi teraz długi szwedzki stół wypełniony talerzami z zimnymi przekąsami i bemarami, wokół których kręci się trochę osób. Marta odstawia kolorowego drinka na wysoki barmański stół, obleczony białym materiałem. Obok kładę, a właściwie rzucam ciężki bukiet róż.
— Marta, co się dzieje?
— Nic się nie dzieje. Zachowuję się normalnie.
Gotuję się w środku. Mam przeczucie, że jej zachowanie związane jest z moją wygraną. Jest zazdrosna? Nie mogę w to uwierzyć. Biorę głęboki oddech.
— Przed ogłoszeniem wyników na pracownika roku stałaś obok mnie, śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy. Chwilę później ostentacyjnie mnie mijasz. Nawet mi nie pogratulowałaś!
Marta prycha, po czym zaciska usta w wąską linię. Patrzy na płomiennoczerwone płatki róż, spoczywające na białym obrusie. Odwraca ku mnie zmrużone oczy.
— To ja powinnam wygrać. Sprawdziłam po tobie całą dokumentację iso. Znalazłam błędy, które poprawiłaś i tylko dzięki temu dostaliśmy akredytację, na której zależało Popielowi. Zostałaś pracownikiem roku dlatego, że podpisałaś się pod projektem, w którym ci pomogłam!
Obserwuję, jak Marta wypija swojego drinka jednym haustem. Wcześniej zdjęła dekorację w postaci finezyjnie wyciętej cząstki ananasa i cisnęła nią w moje kwiaty.
— Słyszysz siebie, Marta? Owszem, pomogłaś mi, ale cały projekt od początku do końca był mój! Ja zgromadziłam wszystkie dane, które łaskawie sprawdziłaś! Zgadnij, ile błędów znalazłam, zanim ty je dostałaś! Twoja zazdrość jest irracjonalna!
Zapala mi się czerwona lampka ostrzegawcza. Postawa Marty się zmienia. Opuszcza ręce skrzyżowane wcześniej na piersi, jedną dłoń kładzie na biodrze, a na jej twarzy wykwita słodki uśmiech. Sekundę przed tym, jak obok mnie staje prezes, Andrzej Popiel, wyczuwam jego perfumy. Skórzana, klasyczna nuta.
— Anno, jeszcze raz gratuluję. Widzę, że już świętujesz swoje zwycięstwo. — Popiel zerka na Martę, która obdarza go szerokim uśmiechem, po czym odwraca się w moim kierunku.
Otwieram usta, by powiedzieć cokolwiek. Ubiega mnie Marta, co nie jest trudne, bo jestem całkowicie zbita z pantałyku.
— Oj, tak, zaraz zaczniemy świętowanie! Annie, jak nikomu innemu należała się ta nagroda. Wdrożona norma ułatwiła prace nam wszystkim.
Nie reaguję na słowa Marty. Popiel stoi do mnie frontem i nie spuszcza ze mnie wzroku. Podnosi niską szklankę z grubego szkła, jak do toastu, po czym upija łyk whisky i odchodzi. Razem z Martą odprowadzamy go wzrokiem.
Po chwili moja koleżanka z pracy także opuszcza mnie bez słowa. Patrzę na imponujący bukiet czerwonych róż, który właściwie mnie nie cieszy. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo chce mi się pić.
***
Od imprezy minął prawie miesiąc. Marta nie odzywa się do mnie słowem. Straciłam jedyną bliską koleżankę z pracy. Nie nazwałabym jej przyjaciółką. W pracy nie ma przyjaźni. Jest wyścig szczurów. Zawsze tak powtarzała i najwyraźniej takie były zasady gry. Robi jednak coś więcej niżeli ignorowanie mnie. Zraża do mnie inne osoby. Widzę te spojrzenia pracowników, z którymi spędza teraz przerwy obiadowe. Te drwiące uśmieszki, szepty, cisza, kiedy pojawiam się w pokoju. Nie prowadzę już luźnych rozmów przy recepcji, czy automacie do kawy. Nie mam z kim. W pracy zaczęłam się czuć jak ryba w wyschniętym oceanie. Bez wody i bez tlenu w postaci wsparcia drugiego człowieka, przyjaznej twarzy, uśmiechu.
Nie tylko zachowanie kolegów i koleżanek z pracy uległo zmianie. Do tej pory wydawało mi się, że Andrzej Popiel w ogóle mnie nie zauważał. Owszem, dyskutowaliśmy na tematy służbowe, jednak miałam wrażenie, że jestem dla niego przezroczysta. Prawie nigdy na mnie nie patrzył. Jeżeli zerkał w moją stronę, to i tak patrzył gdzieś ponad niezidentyfikowaną przestrzeń, daleki horyzont. Odpowiadało mi to. Dobrze znałam plotki, które krążyły w Popielu. Prezes miał dwójkę dzieci i żonę, z którą miał układ. Ona bez ograniczeń korzystała z karty kredytowej, a on robił, co chciał. Lubił kobiety. Z wzajemnością. W ogóle mnie to nie dziwiło. Andrzej Popiel był przystojnym, zadbanym mężczyzną. Wysoki brunet z lekką siwizną na skroniach. Garnitury skrojone na miarę i woda kolońska pachnąca skórą i wiosennymi kwiatami. Mnie też nie był tak całkowicie obojętny, dlatego zdecydowanie wolałam, aby nasze relacje zachowały charakter czysto zawodowy. A jednak coś się zmieniło.
Mijając mnie na korytarzu, lekko unosił kąciki ust w uśmiechu. Pisał do mnie na firmowym komunikatorze, aby zaprosić na rozmowę w swoim gabinecie. Wcześniej rezerwował czas w kalendarzu, a poczta automatycznie wysyłała mi powiadomienie. Podczas spotkań zachowywał się bardzo swobodnie, luzował krawat i rozpinał górny guzik koszuli. Śmiał się, żartował, próbując mnie rozbawić, a ja tłumiłam cichy głos w mojej głowie, który co rusz wysyłał mi ostrzegawcze komunikaty.
Pamiętam to długie spojrzenie, którym mnie obdarzył, gdy weszłam do jego gabinetu w obcisłej grafitowej sukience z dekoltem w karo. Nawet nie próbował się kryć. Dokładnie obejrzał moją sylwetkę. Nie spieszył się, a ja nie protestowałam. Od tamtej pory, szykując się rano do pracy, patrzę na ubrania oczami Popiela. Chcę poczuć na sobie to spojrzenie jeszcze raz.
Myślę o tym, kiedy dokładnie prezes zmienił swoje zachowanie wobec mnie. Wtedy przypomina mi się jeszcze jeden incydent, który miał miejsce jeszcze przed firmową imprezą. Czy to możliwe, że patrzy na mnie inaczej od kiedy dostałam ten anonim?
Kilka tygodni temu ktoś zostawił kopertę pod drzwiami domu, który wynajmuję tutaj w Żywcu. Dom nie jest ogrodzony, więc do drzwi może podejść każdy. Biała koperta leżała na wycieraczce na ganku. Otworzyłam ją i zamarłam.
„Popiel wyrzuca odpady do lasu. Zainteresuj się tym albo prasa się dowie”.
Anonim został wydrukowany na zwykłej kartce papieru. Nie miałam pojęcia, kto może być autorem. Zgłosiłam sprawę do prezesa. To wtedy po raz pierwszy na mnie spojrzał. Stał przez chwilę z anonimem w dłoni i wpatrywał się we mnie intensywnie, a przeze mnie przepływały fale rozmaitych uczuć i emocji. Czułam zażenowanie, strach, podniecenie… Płomień szybko jednak zniknął, kiedy do moich uszu doszły wycedzone przez zęby słowa.
— Nie zajmuj się tym. To nie twoja sprawa.
Ciekawość wzięła jednak górę. Zagadnęłam Maćka Domaradzkiego, który w firmie odpowiada za procesy utylizacji. Miał zebrać dla mnie dane z ostatnich miesięcy. Teraz przypominam sobie, że nic od niego nie dostałam. Tyle się ostatnio działo. Nagroda pracownika roku, zachowanie Marty i jej skuteczna próba zniechęcenia do mnie jak największej ilości osób oraz Andrzej Popiel i jego zainteresowanie moją osobą… Zupełnie zapomniałam o anonimie.
Wstaję od biurka, decydując się od razu załatwić sprawę. Idę do pokoju, gdzie siedzi dział logistyki oraz obsługi klienta. Kiedy otwieram drzwi, czuję na sobie liczne spojrzenia. Marta odrywa wzrok od komputera, krzyżuje ręce na piersi i opiera głowę o zagłówek fotela. Patrzy na mnie z drwiącym uśmieszkiem na ustach. Wzdrygam się i zamykam za sobą drzwi. Mówię głośno „cześć”, ale nikt mi nie odpowiada. Połykam gorzką pigułkę żalu i idę prosto do Maćka.
Maciek jest postawnym facetem o smutnym wyrazie twarzy, co jest bardzo mylące, bo obdarzony jest nieprzeciętnym poczuciem humoru. Uśmiecham się do niego, próbując przebić się przez pochmurną skorupę.
— Cześć, Maćku. Jakiś czas temu prosiłam cię o zestawienie dotyczące utylizacji. Chodzi mi o dane dotyczące ilości produktów, które w ostatnim czasie zutylizowaliśmy.
— Chciałaś wiedzieć, czy na przerób poszło więcej kabanosów, czy konserwowej? — Maciek chichocze, a jego barczyste ramiona poruszają się to w górę to w dół.
— Tak! — Niemal wykrzykuję, szczęśliwa z faktu, że w firmie jest jeszcze osoba, której Marcie nie udało się nastawić przeciwko mnie. — Przeszukałam skrzynkę i nie mogłam znaleźć tego zestawienia. Wysłałeś mi to?
— Kochana, chciałem ci to wysłać, ale „Spalony” zabronił. A ja nie będę z wysłannikiem ciemności dyskutował.
Przez chwilę patrzę na chichoczącego Maćka, starając się zrozumieć, o kim właściwie mówi
— Popiel powiedział, żebyś nie przesyłał mi danych o utylizacji?
Maciek wzruszył ramionami i zatopił przygnębiony wzrok w ekranie komputera. Przybita idę w kierunku wyjścia. Kiedy chwytam za klamkę, zatrzymuje mnie głos Marty.
— Ach, ta nasza Anulka. Najlepiej, żeby wszyscy przygotowywali i sprawdzali dla niej dane, a jak nie dostaje tego, czego chce, to jest niepocieszona. — Marta wykrzywia usta w podkówkę.
Wychodzę, trzaskając drzwiami. Zaczyna we mnie rosnąć złość. Niczym tocząca się kula śnieżna zwiększa swoją objętość w moim brzuchu. Zaciskam pięści i idę przed siebie, stukając głośno obcasami. Moje nogi prowadzą mnie prosto do gabinetu Popiela. Stoję przed drzwiami. Oddycham głęboko. Dotykam klatki piersiowej. Czuję pod palcami bicie serca. Śniegowa kula, która dotarła w okolicę serca, roztapia się i złość rozlewa się po całym ciele. Pukam do drzwi mocno i zdecydowanie, szarpię za klamkę i wchodzę do środka.
Popiel patrzy na mnie zdziwiony. Wiem, że moją wściekłość widać jak na dłoni. Może powinnam przyjść później, najpierw się uspokoić, ochłonąć nieco. Jednak zdaję sobie sprawę, że chcę, żeby mnie taką zobaczył. Obnażoną z wszelkich fasad czy pozorów.
Wstaje z fotela, obchodzi biurko i staje naprzeciwko mnie. Nie odrywa wzroku. Świdruje mnie spojrzeniem. Pełnym ciekawości, niepewności, zainteresowania.
— Anno, czy coś się stało?
Streszczam mu rozmowę z Maćkiem i pytam, dlaczego nie chciał, żebym otrzymała dane. Podnoszę dumnie podbródek do góry i prostuję plecy. Zbieram się na odwagę.
— Czy anonimowe oskarżenia, które dostałam, są prawdziwe? To dlatego nie chcesz dopuścić mnie do informacji?
Przez chwilę panuje między nami cisza. Robię wszystko, by wytrzymać na sobie wzrok Popiela. Po chwili on robi coś zaskakującego. Podchodzi krok bliżej i zanurza dłoń w moich włosach. Szorstkie opuszki palców dotykają szyi i karku. Ciężki skórzany zapach perfum wypełnia moje nozdrza.
Staram się opanować drżenie nóg, wstrzymuję oddech i patrzę na mojego szefa, bojąc się choćby mrugnąć. Widzę długie ciemne rzęsy, delikatną skórę wokół oczu, poprzecinaną liniami zmarszczek, wreszcie dostrzegam ciemnozielone oczy.
— To niestosowne — szepczę i łapię krótki oddech.
— Przecież tego chcesz. Chcesz?
Lekko kiwam głową. W środku płonę.