Czwarte piętro (cod#1)
Beata popatrzyła na zegarek. Czekała na windę już od pięciu minut. Niby to tylko cztery piętra, ale była tak wykończona, że wchodzenie po schodach jawiło się jej jako wysiłek wręcz tytaniczny. Marzyła tylko o tym, by zalec na kanapie z lampką wina i zapomnieć o bożym świecie.
Poczuła ogromną ulgę, gdy usłyszała odgłos zbliżającej się windy. Zadzwonił malutki dzwoneczek, a kobieta już po chwili była w środku. Wcisnęła guzik z czwórką, oparła plecy o ścianę kabiny i tępo obserwowała zamykające się wolno drzwi. Nagle w szczelinie pojawiła się dłoń i winda ponownie stanęła otworem.
– Ojej, mało brakowało – powiedziała nieznajoma i sapiąc ciężko, wtoczyła się do wnętrza. Miała zdecydowaną nadwagę, zajęła więc dużą powierzchnię windy. Beata uśmiechnęła się z przymusem. Czuła się niekomfortowo wśród obcych, zwłaszcza na małych przestrzeniach. Dodatkowo zrobiło się jej niedobrze – nieznajoma roztaczała wokół dziwny, mdły zapach.
– Przepraszam panią, czy mogłaby mi pani w czymś pomóc? – zagaiła kobieta, a Beata westchnęła ciężko. Tego jej jeszcze brakowało pod koniec dnia. Pogaduszek w windzie i rozwiązywania cudzych problemów.
– O co chodzi?
– Proszę zerknąć, chyba coś tu jest nie w porządku – rzekła nieznajoma i zaczęła zadzierać długą czarną sukienkę.
Gdy odsłoniła brzuch, Beacie zrobiło się słabo. Myślała, że zaraz zemdleje albo zwymiotuje. Albo i to, i to. Brzuch kobiety miał poprzeczne rozcięcie na dwadzieścia-trzydzieści centymetrów. Z rany wręcz wylewały się wnętrzności. Splot jelit rozwinął się i sięgnął prawie do podłogi.
– Widzi pani, to chyba tak nie powinno wypadać, prawda? Co pani myśli?
– Jasna cholera… – słabym głosem powiedziała Beata. Starała się nie patrzeć. Desperacko naciskała na przycisk otwarcia drzwi, ale mechanizm nie zadziałał. Wyglądało to tak, jakby coś się zacięło. Winda również stała, zamiast przemieszczać się w szybie.
– Proszę pani, może to pani potrzymać? – nieznajoma w usmarowanych krwią rękach trzymała zwój jelit i usiłowała podać je kobiecie.
– Nie! Nie, proszę! – krzyczała Beata. Wkleiła się w kąt i myśląc, że to zły sen, próbowała się obudzić. Bezskutecznie.
Poczuła coś wilgotnego na kostkach, a potem na łydkach. Przełamała opór i spojrzała w dół. Okazało się, że wnętrzności dziwnej kobiety nieprzerwanym strumieniem wylewały się jej z brzucha i zalewały całą podłogę windy.
– Ale się tego nazbierało no, szkoda, że nie wzięłam więcej siatek… – mamrotała do siebie grubaska, niezgrabnie próbując łapać wypadające organy, które wyślizgiwały się jej z rąk i tworzyły kolejne warstwy mięsnego dywanu.
Smród był niewyobrażalny. Beata traciła nad sobą kontrolę. Ogarnęła ją panika. Nie wiedziała już, gdzie się znajduje, co tu robi i dlaczego. Zaczęła tracić oddech. Czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi i dołączy do obrzydliwej, śmierdzącej, oślizgłej masy na podłodze.
Koszmarna baba mamrotała coś pod nosem. Jarzeniówka na suficie mrugała i przygasała, jakby widok w dole przerażał także i ją. Jelita tymczasem sięgały już szyi Beaty. Czuła na policzku ich wilgotny, ciepły dotyk. Pogodziła się z myślą, że umrze. Utopi się we wnętrznościach nieznajomej grubaski. Było jej już wszystko jedno, byle ten koszmar się skończył.
Nagle rozległ się dźwięk dzwoneczka. Kobieta otworzyła oczy i zobaczyła, że jest sama w windzie, a za otwartymi drzwiami widnieje namalowana na ścianie czwórka. Popatrzyła na dłonie, skontrolowała ubranie i poczuła, że do oczu napływają jej łzy ulgi. „Boże, to wszystko był tylko cholerny sen! Musiałam przysnąć w windzie”.
Już rozbudzona przekroczyła próg kabiny i znalazła się na korytarzu. Powlokła się do drzwi mieszkania i starała się wygrzebać z torebki pęk kluczy. Nagle usłyszała kroki za plecami. Poczuła nieprzyjemny, mdły zapach i usłyszała dziwnie znajomy głos. Rozbrzmiało obrzydliwe plaśnięcie.
– Przepraszam panią… czy mogłaby pani tu zerknąć? Chyba coś jest nie w porządku…