#(Cod) — Butch (II)
Link do części I: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=4293
Zamówiłem drinki, płacąc za nie pogniecioną piątką. Podając banknot, przysłoniłem dłonią, by chłop nie dostrzegł balonowej gumy, której resztek nie umiałem zdrapać. Tego piątaka dał mi dzieciak w parku, szczerząc przy tym w głupi sposób twarz. Może chciał mnie ośmieszyć lub upodlić. Nie wiem. Nie nadążam za swym własnym pokoleniem, a co dopiero za szczenięcym miotem. W każdym razie barman nie wyczaił i szast-prast, stare deski szynku wytłumiły stukot stawianego byle jako szkła.
— To klasycznie miłe — skwitowała Eve, sylabizując z kokieterią każde słowo. Następnie z gracją kotki okręciła się na taborecie: tyłem do barmana, bokiem do mnie. Podwinęła nogi, chowając stopy pod pupę i byłem pewien, że lada moment zleci. Nic z tego. Siedziała wyprostowana na tej malutkiej planecie obszytego skórą taboretu i nawet się nie chwiała.
Ja na podobne ewolucje się nie odważyłem. Jestem bardzo uważnym mechanikiem, jeśli idzie o samochód własnego organizmu i dobrze wiem, co mogę, a czego nie. Głównie czego nie. Poza tym wszystkim jestem też leniwy. Matulko. Jestem tak leniwy, że nawet gdybym płonął, pewnie zacząłbym gasić się od jutra. Przerażają mnie te wszystkie czynności, które trzeba wykonywać, żeby zwyczajnie żyć. Naprawdę. Gdybym nie nienawidził ludzi, pewnie podziwiałbym ich za to, że umieją o to wszystko zadbać. O spanie, paliwo w baku czy jedzenie dla swego kanarka. Podziwiałbym ich za to, że wieczorami patrzą na pogodę i kiedy pada, większość ma przy sobie parasole. Ja nie mam nigdy parasola. Ja nawet nie wiem, że padało, kiedy wysycham po pieprzonym deszczu.
Widocznie niektóre z przemyśleń musiałem powiedzieć głośno, bo jej następne słowa zawierały pytanie. Szlag.
— Zaczekaj — wtrąciła z uśmiechem — powiedziałeś, że nienawidzisz ludzi?
Boże, jakie ona miała bystre oczy. Jak wyławiała sens. Siedziała z na wpół zgniłym dziadem, zupełnie się tym faktem nie przejmując. Nie mając pietra, że ten dziad dostanie zaraz zawału i będzie zmuszona patrzeć, jak sinieje.
Nie chciałem kłamać.
— Nienawidzę. Zgadza się. Z całego serca nienawidzę ludzi. Nie znam wielu, ale tych, których poznałem, prędzej czy później szczerze znienawidziłem. Czasami od razu, czasem trochę później. Nigdy nie musiałem szczególnie długo rozmyślać nad powodem. Zawsze pojawiał się powód do nienawiści.
Upiła łyk. Obserwowałem jej ruchy w napięciu, nie wiedząc nawet, co owo napięcie powoduje. Było, że tak powiem, instynktowe.
— A mnie?
Również uniosłem szklankę. Przechyliłem do samego dna. Bez udawania, że jestem wymuskanym dżentelmenem. Nierozpuszczone kostki lodu zgruchotałem zębami. Zawsze miałem szczękę tyranozaura, imadłową twarz pełną popsutych nikotyną zębów, krzaczaste brwi i rozpołowiony, kulfoniasty nochal. Pod oczami niemal zawsze kwitły sine balkony, powstałe z notorycznego chlania. Wielkie, obwisłe, a zarazem jędrne i obfite. Do tego stopnia, że gdyby kiedyś oczy chciały wypaść, mogłyby się po tych balkonach zsunąć i nie roztrzaskać, a jakaś dobra dusza, mogłaby umieścić je z powrotem. Tyle że ja nie miewałem nigdy wytrzeszczu oczu. Nie było po co. Świat dawno zrozumiał, że nie ma mnie czym zaskoczyć.
— Co ciebie? — odparłem, nie zdejmując nogi z pedału gazu gburowatości w głosie. — Co ciebie, skarbie?
— Czy mnie także mógłbyś znienawidzić?
Podrapałem brodę, kątem oka rejestrując, że barman musiał się znudzić. Przepadł. Nie było go. Lepiej, gorzej, nie. Wszystko jedno.
— Tak — odparłem, starając się, by to zabrzmiało pewnie, choć mówiąc szczerze, pewności wcale nie czułem. Obrałem jednak drogę instynktownie i zamierzałem nią zabrnąć, jak najdalej.
— Naprawdę? — dopytała, spoglądając w sufit. Miała cholernie erotyczną szyję. Nie znam się na wampirach. Wiem tylko, że cierpią przy bardzo silnym świetle czy może Słońcu, co czyni nas podobnymi. W każdym razie kiedy zadarła głowę, całym sobą zapragnąłem zostać jednym z nich, rzucić się na nią i pożreć. Wyssać do ostatniej kropli krwi. Nawet za cenę późniejszego podziurawienia przez wieśniacze widły i wywleczenia za chabety na przepiekielny skwar. Kurwa mać. Zorientowałem się, że ona nadal oczekuje odpowiedzi. Niby nie patrzy, lecz czeka. Postanowiłem grać.
— Nieprędko, ale też nie po latach. Myślę, że znienawidziłbym cię po jednej, dwóch, góra trzech porach roku. Oczywiście nie od razu, skarbie. To tak nie działa. Najpierw, przez jakiś czas, czułbym tylko z twego powodu irytację. Potem zobojętnienie. Na samym końcu znienawidziłbym jedynie puste ściany.
Z radością obserwowałem jej nagłe zaciekawienie. Rybka złapała haczyk. Teraz wystarczy jedynie łagodnie podciąć...
— Dlaczego jedynie ściany?
... i spokojnie holować do brzegu.
Pieprzony świat. Wszyscy zostaliśmy skazani parciem do nieistniejącego przodu i produkujemy o wiele więcej żałości, niż kiedykolwiek będziemy w stanie zużyć.
Eve dopiła drinka.
Link do części III: