Spektakl Przyjaźni - (#cod) #8
Wybiegłem przed szereg. Poczułem, że to jest mój moment, chwila, w której mogę zabłysnąć. Nic innego się nie liczyło, tylko chwała. Ruszyliśmy pewnie, ponad setka rozjuszonych maturzystów. Wyobrażacie sobie? Większość przyniosła kuchenne noże albo siekiery, ale pojedynczy awangardowcy nacierali z tasakami, albo tłuczkami do schabowych. Utworzyliśmy zwarty szereg, zajmując całą szerokość ulicy. Oni zrobili podobnie. Ale to my mieliśmy inicjatywę i plan. Roztrzaskać ich głowy i zdeptać. Za nowy ład!
Chwyciłem jakąś blondynę. Nie znałem jej. Wyglądała całkiem, całkiem. Patrzyła na mnie oczami pełnymi wściekłości. Zatopiłem nóż w jej gardle. Krew trysnęła jak wzburzona oranżada. Zaczęła się nią dławić, rzygać. Upadła i już więcej nie wstała. Zdeptali ją kolejni. Ci, za którymi tu przyszła, którzy mieli ją osłaniać a ona wspierać ich. Gdzieś spomiędzy nóg wstawała rozłupana czaszka i płynące jak roztopiony rożek truskawkowy mózgowie. Pytacie dlaczego? Nie ma czasu na odpowiedzi. Siekam kolejne tętnice szyjne jak automat. Chyba poderżnąłem gardło chłopakowi mojej siostry. Oby nie było jej w tym tłumie. Na pewno nie ma. Ma dopiero siedemnaście lat. Za dwa lata sama przekona się co to Spektakl Przyjaźni. Dwie szkoły ścierające się ze sobą. Sami maturzyści. Kto umrze – okrywa się hańbą, zwycięscy – zdobywają całą pulę.
Coraz trudniej mi opisywać tę rzeź. Ciała leżą wszędzie. Większość zadeptana, zmasakrowana. Krew spływa studzienkami do ścieków. Wiosna tego roku ułatwia zadanie. Jest przyjemnie chłodno, lekki wiatr osusza pot i dodaje sił. Nie czuję nóż nic oprócz wściekłości. Nawet ten nóż w brzuchu, nawet brak lewej ręki. To tylko kolejny test. Muszę go przejść, muszę ujrzeć naszą wygraną. Jesteśmy już blisko. Kolejni padają jak muchy. Gdyby nie ta ciemność, rozmazane kadry przeplatające się z ostrymi obrazami. Mam już trzy, nie cztery. Jeden doszedł na plecach. Jak gwoźdź do trumny.