S.T.A.L.K.E.R. Zdążyć przed Zoną cz. 2
Link do części 1: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=6204
Gdy w międzyczasie PDA zmartwychwstało, pierwszym co zrobił Pikov, było sprawdzenie swojej lokalizacji. Była to w zasadzie tylko formalność, ale chciał mieć potwierdzenie, że to, co widzi, nie jest efektem psionicznego oddziaływania czy innych nienaturalnych halucynacji.
Kiedy formalności stało się zadość, stalker przejrzał ostatnie komunikaty i znalazł wiadomość od zaniepokojonych towarzyszy z drużyny, którzy już trzeci raz ponawiali próbę kontaktu i domagali się informacji. Co jak co, ale nagłe zniknięcie Szefa (formalnie nie był ich przełożonym, zasłużył sobie na tę ksywkę i szacunek swoją rzetelną postawą oraz umiejętnością ogarnięcia siebie i innych w trudnej sytuacji) mogło wydawać się co najmniej niepokojące.
Odpisał w kilku słowach. Nie miał czasu ani ochoty na dłuższe pogawędki. Polecił zaniepokojonym kolegom pilnie skontaktować się z bazą i czekać w miejscu na instrukcję. Sam zamierzał odezwać się do przełożonych jak już uda mu się dotrzeć do bezpieczniejszej kryjówki.
Pikov wyłączył komputerek, żeby przypadkiem jeden z żołnierzy Monolitu lub ktokolwiek, kto mógł znajdować się w tej mocno nieprzyjaznej okolicy, nie namierzył jego sygnału. Jeśli oczywiście ten ktoś do tej pory tego nie zrobił…
Gwizdanie w uszach stopniowo cichło i do stalkera docierało coraz więcej dźwięków z otoczenia. Spróbował wstać, ale syknął boleśnie, przypominając sobie o bólu nogi – musiał skręcić ją przy upadku. Zaklął pod nosem, usztywnił prowizorycznie kostkę i ostrożnie zaczął wyczołgiwać się z krzaków.
Usłyszał niedalekie wycie, a następnie przeciągły, złowrogi ryk, od którego niejednemu doświadczonemu bywalcowi Zony mógłby popłynąć po plecach zimny pot. Pikov zidentyfikował mniej więcej, z której strony znajdowało się źródło, czy też sprawca hałasu, przeczekał chwilę, po czym utykając, ruszył z wolna w przeciwnym kierunku. Celem było oddalenie się od zrujnowanego Sarkofagu, potem będzie można planować bardziej przemyślaną trasę. Najważniejsze było teraz wydostanie się z centrum tego przeklętego miejsca. Po drodze stalker wyłączył dozymetr, żeby jego uporczywe trzeszczenie nie sprowadziło mu na głowę jeszcze większych problemów.
Tu, przy samej Elektrowni roiło się od przeróżnych anomalii. Dominowały pułapki elektryczne, sygnalizujące o swojej obecności trzaskaniem wyładowań i migającymi co jakiś czas niebieskawymi iskrami, a także grawitacyjne, nieujawniające się już tak ochoczo, przynajmniej dopóki się w nie nie wdepnie.
Co kilka metrów pikanie detektora zmuszało stalkera do kluczenia i zmiany kierunku. Obawiał się, że przy takiej gęstości anomalii nie mógł całkowicie ufać wykrywaczowi. W niepewne miejsca ciskał więc śruby, modląc się przy tym w duchu, żeby nie zabrakło mu żelastwa przed wydostaniem się z najbardziej niepewnych terenów. Przez cały czas miał też świadomość, że może natknąć się na patrol Monolitu lub na mutanty, które w tej części Zony czuły się jak u siebie w domu. I właściwie nie mijało się to z prawdą – Zona była ich naturalnym środowiskiem.
Starał się przemieszczać najciszej, najostrożniej, ale i zarazem najszybciej jak potrafił, czego niestety nie ułatwiała mu skręcona kostka. Mimo to Pikov sunął nieustępliwie do przodu. Pocieszał się, że na szczęście to wszystko wydarzyło się wieczorem. Czuł, że mimo jego nieciekawego położenia, zapadający już na dobre mrok zapewniał mu dodatkową osłonę.
Odwrócił się na chwilę, by jeszcze raz spojrzeć na Sarkofag i bijącą od niego nienaturalną błękitną poświatę, po czym kontynuował swoją wymuszoną przez złośliwe okoliczności przechadzkę.
Stalker minął stojącą nieopodal żółtą, nadgryzioną zębem czasu i rdzy porzuconą koparkę. Klucząc między anomaliami, przeszedł obok dwóch niewielkich, pozostawionych tu lata temu zniszczonych przyczep, które prawdopodobnie służyły kiedyś za minicentra dowodzenia koordynatorom akcji likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni. Pikov skierował swe nierówne kroki w dół niewielkiego wzniesienia z zamiarem przystanięcia na chwilę przy stosie betonowych, kilkumetrowych rur.
Żadnych pułapek tu nie było, musiał już widocznie wydostać się z do niedawna jeszcze bardzo gęstego pola anomalii. Niewiele brakowało, a skręciłby sobie drugą nogę, następując w ciemności na jakąś twardą bryłę.
Stalker przyjrzał się fragmentowi, który z początku wziął za fragment odłupanego betonu. Z przerażeniem stwierdził, że dalszą drogę niemal uniemożliwiła mu nadgnita, nadgryziona głowa jakiejś człekokształtnej istoty, która szczerząc zębiska, zdawała się natrząsać z jego beznadziejnej sytuacji.
Pikov słyszał pogłoski o tym, że Monolitowcy mieli w zwyczaju okaleczać zwłoki ubitych przez siebie nieproszonych gości i przyozdabiać nimi różne miejsca, a to wieszając w widocznym punkcie ich poturbowane ciała, a to wbijając na prowizoryczny pal oddzielone od korpusu fragmenty. Do niedawna nie dawał wiary takim historiom, ale teraz już chyba nic by go nie zdziwiło.
Ominął makabryczne znalezisko, przykucnął jeszcze na chwilę, uważnie badając wzrokiem znajdującą się na wprost niego, na wpół pozbawioną dachu i całkiem pozbawioną ścian konstrukcję składającą się z metalowych rur i betonowych filarów. Nie dostrzegł nic alarmującego, zaczął więc znów posuwać się do przodu. Po ostrożnym pokonaniu jeszcze kilku metrów dotarł do upatrzonych wcześniej betonowych kręgów.
Jego uwagę przykuło blade, złotawe światło dochodzące z dolnej części stosu. Sięgnął po detektor. Nic, sprzęt milczał uparcie. Pikov dyskretnie zajrzał do rury. W połowie jej długości dostrzegł niewielki, lecz wyraźnie połyskujący obiekt. Anomalia? Nie, to nie to. Czyżby artefakt?
Przedmiot nie przypominał żadnego z do tej pory odkrytych i opisanych „owoców Zony”. Pikov przez chwilę wahał się, czy w obecnej sytuacji nie lepiej machnąć ręką i spieprzać stąd jak najszybciej w cholerę ignorując dziwne zjawisko, czy może jednak warto poświęcić chwilę na obejrzenie mrugającego do niego dyskretnie obiektu. Czas naglił, ale z drugiej strony to coś znajdowało się tylko parę kroków od niego...
Naukowa ciekawość zwyciężyła. Stalker wpełzł do liczącej około metra średnicy rury, przezornie ciskając do niej uprzednio metalową nakrętkę i powoli zbliżył się do znaleziska. Twór był mniej więcej rozmiarów pięści człowieka, przypominał niewielką czaszę z kilkoma wypustkami na krawędziach. Był żółtawego koloru, a jego gładką, w miarę jednolitą powierzchnię przecinały gdzieniegdzie złotawe wstawki. Nie było możliwości, aby w tej chwili obiekt odbijał promienie świetlne z zewnątrz – była już niemal noc. Artefakt zdawał się wytwarzać własne, delikatne światło.
Pikov zawahał się, po czym postanowił na chwilę włączyć dozymetr, żeby sprawdzić, czy artefakt wytwarza niebezpieczne promieniowanie. Sprzęt nie zareagował. Po kilku nieudanych próbach stalker uznał, iż urządzenie zwyczajnie padło. Kilkakrotnie przejechał nad dziwnym połyskującym przedmiotem swoim detektorem i nic – cisza.
Postanowił zaryzykować – był przekonany, że raczej niewiele ma już do stracenia. Ostrożnie, przez wzmocnioną rękawicę ochronną podniósł obiekt. Ten, mimo że był twardy jak metal, sprawiał dziwne wrażenie bardzo plastycznego. Podczas dłuższego przyglądania się znalezisku można było odnieść wrażenie, że wypustki pulsowały i zmieniały swoje położenie. Pikov był już niemal pewny – dokonał nowego odkrycia. Teraz pytanie brzmiało: czy uda mu się z kimkolwiek tą doniosłą chwilą podzielić?
Tak czy inaczej, głupio byłoby takie coś po prostu tu zostawić.
Stalker wyciągnął wzmocniony ołowianym płaszczem pojemnik na artefakty i delikatnie wsunął do niego złotawy twór. Zakręcił puszkę i umieścił ją w plecaku. W tym momencie dozymetr, który Pikov uznał za spalony, wydał z siebie trzask i ponownie zaczął informować o podwyższonym grubo ponad normę promieniowaniu. Jego działanie było jednak nieregularne, a wyświetlacz wariował. Podobnie było z detektorem anomalii, który za pomocą świecącej zielonej diody powiadamiał o swoim powrocie do życia. Ale z nim też było coś nie tak – lampka, świecąca zwykle ciągłym światłem, tym razem jakby ledwie się jarzyła, a co jakiś czas przygasała zupełnie.
Dziwne – pomyślał Pikov. Wszystkie sprzęty zaczęły nawalać w jednym momencie?
Miał ochotę uruchomić PDA i upewnić się, że chociaż ono działa bez zarzutu, ale nie mógł ryzykować wykrycia, więc wybił sobie na razie z głowy ten pomysł.
Stalker nie miał jednakże wielu możliwości – trzeba było ruszać dalej. Im dłużej tkwił w rurze, tym większe było prawdopodobieństwo, że coś lub ktoś go w końcu namierzy i zrobi to najpewniej ze skutkiem, dla niego – kulawego intruza, śmiertelnym.
Wykorzystując fakt, że przez moment był ukryty przed ciekawskimi ślepiami potencjalnych, wrogo nastawionych istot, stalker sprawdził, czy wszystkie elementy wyposażenia są na swoim miejscu. Poprawił opatrunek na kostce, zażył drugą porcję tabletek anty-radowych, zdecydował się też łyknąć Herkulesa. Nie przepadał za takimi środkami, ale akurat w obecnej sytuacji zażycie stymulantu wydało mu się uzasadnionym krokiem. Był zmęczony fizycznie i wyczerpany psychicznie, o spaniu mógł zapomnieć, więc wzmożona koncentracja i kop energetyczny były w tym momencie nie do przecenienia.
Stalker zapiął plecak, sprawdził broń. Herkules działał szybko – Pikov już po chwili zaczął odczuwać pobudzenie i przypływ energii. Wykorzystując ten stan, zaczął wyczołgiwać się z betonowego ukrycia. Włączył noktowizor, który podobnie jak inne sprzęty elektroniczne nie działał tak, jak powinien – obraz regularnie przygasał. Nie było jednak rady – musiał zaryzykować. Wystawił głowę, rozejrzał się uważnie – czysto. Pora ruszać.
Pikov, mimo przepełniającego go lęku posuwał się do przodu ostrożnie i pewnie, nieustannie klucząc i omijając podejrzane miejsca. Był cały napięty i gotowy na konfrontację, która mogła wyniknąć w każdym momencie. Na razie z jakichś powodów było stosunkowo spokojnie, pomijając dalekie (jednak nie wystarczająco dalekie, by czuć się bezpiecznie), niezidentyfikowane porykiwanie i wycie. Podróżowanie bez PDA po Zonie, szczególnie w jej centralnej części było igraniem ze śmiercią. W sumie to nawet nie igraniem, a jawnym pluciem jej w twarz. Pikov starał się o tym nie myśleć i skupiać na postawionym sobie celu.
Stalkera denerwowało powolne, wymuszone niejako przez niefortunną kontuzję nogi tempo marszu. Wiedział, że pośpiech to zły doradca, a kluczem do przetrwania w Strefie były spokój, dokładność i przemyślane decyzje, jednak bardzo chciał już znaleźć się w bezpiecznym miejscu, poza terenem nieczynnej Elektrowni. Marzył o tym, żeby spokojnie, na ile to oczywiście możliwe, przysiąść i odpocząć w jakiejś opuszczonej stróżówce czy choćby zrujnowanej chatce z czterema ścianami i w miarę kompletnym dachem nad głową.
Na razie jednak się na to nie zanosiło, na domiar złego zaczęło się zbierać na deszcz.
Link do części 3: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php?id_txt=6307