Śmietnikowe porachunki (cod#6)
– No i co teraz, chujku? Mówiłem, że cię dojadę.
Odwróciłem się. Koleś, z którym wdałem się wczoraj w niepotrzebną pyskówkę na przystanku autobusowym, zastawił mi wyjście ze śmietnikowej wiaty. Zamarłem, gdy zobaczyłem, że w dłoni trzyma nóż.
– Hej, tylko spokojnie – powiedziałem drżącym głosem.
– Co, kurwa, spokojnie? Co spokojnie? Spokojny będziesz, jak już cię potnę!
Zrobił krok do przodu. Dzieliło nas nie więcej niż półtora metra.
– Uspokój się, człowieku. Pomyśl, tylko narobisz sobie problemów.
Bandzior przechylił głowę i wytrzeszczył oczy. Chyba źle zinterpretował moje słowa.
– Jeszcze mi, kurwa, grozisz? Zajebię cię! – zawołał i zrobił zdecydowany krok do przodu, jednocześnie wykonując ostrzem zamach od dołu.
Przez głowę przeleciało mi z tysiąc myśli. W ułamku sekundy rozważyłem mnóstwo scenariuszy. Przypomniały mi się gównoburze toczone na forach o samoobronie. „Przed nożem nie da się obronić”. „Żadna sztuka walki ci nie pomoże, lepiej zainwestuj w dobre buty i trenuj bieganie”. „Tylko ucieczka, biegnij ile sił”. Pierdolenie. Może to i dobre na otwartej przestrzeni, ale tu? Zamknięta z każdej strony, ciasna osiedlowa wiata na śmietniki, której jedyne drzwi zastawia uzbrojony agresor. Ucieczka, tak? Pewnie, że się uda. O ile jesteś duchem i potrafisz przenikać przez ściany.
Nie był to jednak moment na przemyślenia i analizy. Tylko błyskawiczna reakcja mogła mnie wyciągnąć z tarapatów. Szanse były mikroskopijne, ale liczyłem na to, że odruchy wyrobione podczas długoletnich treningów mnie nie zawiodą.
Instynktownie pochyliłem się, cofając biodra i uderzeniowo wyrzuciłem zgiętą w łokciu rękę do przodu, celując nadgarstkiem w nadgarstek napastnika. Druga ręka jednocześnie zacisnęła się w pięść i wystrzeliła to przodu, trafiając go w okolice szyi. Mogło być lepiej, ale to nie czas na narzekanie.
Bandzior był wyraźnie zaskoczony, więc błyskawicznie wykorzystałem sytuację. Cofnąłem się o pół kroku, by zrobić sobie miejsce i kopnąłem go, celując w krocze. Nie trafiłem dobrze i kopniak trafił w udo. Drugi był lepszy, bo wszedł idealnie. Koleś stęknął i zgiął się w pół, poprawiłem więc jeszcze jednym trafieniem, tym razem w podbrzusze.
– Ty kurrwo... – jęknął agresor i zaczął na oślep machać nożem, licząc na to, że przy którejś próbie uda mu się dosięgnąć celu. Wyczekałem na odpowiedni moment i po jednym z chybionych cięć, chwyciłem rękę napastnika, uniosłem ją wysoko nad głowę i naparłem na niego całym ciałem, dociskając do śmietnika. Sprzedałem mu jeszcze dwa kopniaki kolanem w brzuch, całą uwagę skupiając na tym, by utrzymać jego przedramię w miejscu. Zrobiłem krok w lewo, dzięki czemu to ja miałem teraz za plecami wyjście z wiaty.
W oczach napastnika zobaczyłem ból, nienawiść i przerażanie zarazem. Postanowiłem zamknąć temat i przydzwoniłem mu czołem w nos, po czym popchnąłem go w leżącą pod przeciwległą ścianą stertę śmieci z przepełnionego pojemnika. Odwróciłem się na pięcie i wybiegłem na otwartą przestrzeń. Oddaliłem się od miejsca akcji i przystanąłem za rogiem pobliskiego bloku.
Krew w żyłach pulsowała mi tak głośno, że słyszałem tylko jednostajny huk. Dłonie i nogi trzęsły mi się tak, jak jeszcze nigdy. Przysiadłem pod ścianą i starałem się złapać głębszy oddech. Opuściłem głowę i zobaczyłem na bluzie podłużne rozcięcie, biegnące w poprzek brzucha. Ubranie było przesiąknięte krwią. Musiał mnie chuj którymś cięciem dosięgnąć. Czyli to prawda, że w sytuacjach ekstremalnych nie czuje się bólu.
Rozedrganymi rękami wysupłałem z kieszeni telefon i wybrałem numer na pogotowie, mając nadzieję, że nie wykrwawię się przed przyjazdem karetki.