Spalona kiełbasa (cod#7)
Woda, woda, kap kap plusk. Głupia rzeka, głupi deszcz. Po co tyle wody? Buty całe mokre, ślisko. Chlupie. Nie lubię, jak chlupie.
Za oknem ludzie. Krzyczą, pływają. Ulicą dryfują śmieci. Kartony. O, dziecięcy wózek. Ciekawe czy pusty. Macham mu. Jak w środku jest dziecko, to pewnie się ucieszy, że macham. Dzieci lubią machanie.
Denerwuję się. Wolę jak jest sucho. Za dużo wody. Wszystko mokre, śmierdzące. Wszystko brudne. Muszę coś zrobić. Zatrzymać powódź. Jak bohater.
Podpałka do grilla i zapałki. Wszystko mam, zostało z sezonu letniego. Lubię grilla. Kiełbaski. Takie dobre, soczyste. I kaszankę. Ale grill nie pali się w wodzie. Do roboty.
Podpałka sika z butelki. Śmiesznie pachnie. Drażni w nos, ale za to fajnie wsiąka w kanapę. I w fotel też. Ciekawe czy wsiąknie w dywan. Ha, wsiąka! U mnie już dobrze. Idę do sąsiada. Wiem, że chowa kluczyk w doniczce obok drzwi. Widziałem kiedyś przez judasza, jak go tam wkładał. Sąsiad wyjechał na wakacje, na pewno nie wróci przed sobotą. To jeszcze całe dwa dni. Na pewno się nie pogniewa, że wpadłem z wizytą.
Otwieram drzwi. Dużo kwiatów ma sąsiad. I łóżko spore. Trzeba będzie nalać dużo podpałki. Trochę na pościel, trochę na szafę. O, jaki ładny dywan! Napiszę mu podpałką „cześć”, będzie miał niespodziankę! Ciekawe, czy zgadnie od kogo to wiadomość?
Patrzę na butelkę. Niedobrze, kończy się płyn. A zostało mi jeszcze pierwsze piętro i parter. No trudno, może następnym razem. Woda nadal płynie, trzeba działać szybko!
Podpalam zapałkę i rzucam na łóżko sąsiada. Jak pięknie buchnęły płomienie! Nie mogę ustać w miejscu, podskakuję z ekscytacji. O-gień, o-gień! Klaszczę w dłonie. Następna zapałka i pali się dywan. Nie widać już mojego napisu. No nic, najwyżej powiem sąsiadowi, jak wróci, że mu coś napisałem.
Wracam do siebie. Trzask i zapałka płonie. Lubię ten dźwięk. Fajnie brzmi. Trzask! Trzask! Rozrzucam zapałki. Jak pięknie ogień tańcuje! Mnie też chce się tańczyć!
Robi się gorąco. Drapie w gardle. Nie lubię. Fu, śmierdzi. Wychodzę. Wrócę, jak już zgaśnie.
Plan się udał. Woda nie lubi ognia, więc niedługo odpłynie. Albo wyparuje, jak tylko płomienie się powiększą. To logiczne – duży ogień przepłoszy dużą wodę!
Po-żar! Ża-por! Śmieję się w głos. Biegam po schodach z góry na dół. Nie schodzę poniżej parteru, bo tam już wdarła się woda. Ale się zdziwi, jak zobaczy, że na górze czeka jej odwieczny wróg! Ucieknie w popłochu! Ha!
Walę w drzwi sąsiadów. Patrzcie, ogień płoszy wodę! Chodźcie, patrzcie! Nikt nie otwiera. Pewnie śpią.
Dużo dymu. W mieszkaniu i na klatce. Dobrze. Pożar puszcza znaki dymne. Jak Indianie. Mówi wodzie, żeby się wyniosła. Lubię Indian. Przykładam dłoń do ust i krzyczę po indiańsku.
O nie! Kiełbasa na grilla! Zostawiłem w lodówce! Dureń ze mnie! Upiecze się za wcześnie! Nie lubię spalonej! Uratuję ją!
Wbiegam do przedpokoju. Gorąco. Nic nie widzę. Głupi dym mnie gryzie. Jakby miał zęby. Ogień szaleje. Go-rą-co! Parzy! Pali mi się ręka. Dmucham, ale to nie działa. Mój ulubiony sweter rozpada się na mnie! Tak go lubiłem. Lubiłem też swoją skórę, a teraz jest zbyt czerwona. A może się przyzwyczaję?
Dopadam do lodówki. Gorąco mi, ale jestem głodny. Może kiełbasę upiekę od razu? Jest prawie jak na grillu! Tylko ogień huczy bardziej, a mnie wszystko boli. Szczypie, piecze. Źle się czuję.
Siadam na podłodze w kuchni. Poczekam tu na sąsiada. To dobry kolega. Jak wróci, to zawiezie mnie do lekarza. Do jutra cała woda powinna się przestraszyć i odpłynąć. Ale lepiej, żeby się pospieszył. Inaczej cała kiełbasa zrobi się czarna i gorzka. Nikt nie lubi spalonej kiełbasy.