Informacja zwrotna cz. 5 (cod #4)
Poprzednia część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
Na stole w sali przesłuchań leżało kilka fotografii. Lewy profil denatki. Prawy profil denatki. Denatka en face.
– Czy znasz tę kobietę, Kate?
– Nie, panie komisarzu.
– Jak długo pracujesz w 24 open?
Patrzyła podkrążonymi oczami kobiety, która nie odespała nocnej zmiany, bo musiała przyjść na komisariat.
– W grudniu będzie rok.
– Rok to sporo. Przyjrzyj się dobrze. Willow Baker mieszkała w kamienicy tuż obok twojego miejsca pracy. Jeżeli chciała kupić alkohol, najbliżej miała do sklepu, w którym pracujesz. Statystycznie mało prawdopodobne, żeby była abstynentką.
– Mogłaby… – Kate rzuciła to w przestrzeń, zastanawiając się nad czymś przez moment. – Gdyby na przykład karmiła piersią…
– Była bezdzietna. Przyjrzyj się dobrze.
– Nie. Znam. Jej! – Niemalże krzyknęła.
Mason potarł skronie.
– Dobrze. Obejrzałem nagrania z waszego monitoringu z ubiegłej nocy. Nie ma tego wiele. Raptem cztery osoby. Jeden facet po dwudziestej drugiej, jeszcze przed twoją zmianą. Dwóch koło północy. I jeden niedopity nad ranem, już po mojej wizycie. Mam rację?
– Tak jest.
– Co to za ludzie?
Wzruszyła ramionami.
– Indianapolis to duże miasto – bąknęła.
– Owszem. Ale osiedlowe monopole miewają stałych bywalców.
– To byli jacyś obcy ludzie, komisarzu.
– Nie polubimy się, Kate. Wiesz, że musisz mówić prawdę? Wiesz, że właśnie składasz zeznania w charakterze świadka w sprawie zabójstwa? To nie pogawędka przy ladzie.
– Nie byłam świadkiem tego zabójstwa.
– O dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt sześć do sklepu 24 open wszedł bezdomny Steve. To zarejestrowała kamera. Steve twierdzi, że w poprzednim miesiącu wyrzuciłaś go trzykrotnie ze sklepu, ponieważ śmierdział. Czy to prawda?
– A to przestępstwo? – Drżały jej dłonie.
– Nie, Kate. To nie jest przestępstwo. Próbuję ustalić, kto kłamie.
– Ja nie kłamię. Tak, wyrzuciłam go. Był namolny. Nie znam go, to obcy facet.
– Ale znasz go z widzenia, więc nie całkiem obcy. Willow Baker też może znałaś z widzenia. Chcę wiedzieć, z kim kupowała alkohol, z kim przychodziła, kto się koło niej kręcił, jak żyła. Skup się, Kate. Czego chciał Steve?
– Kupił małpkę i wyszedł. Chyba się nagrało?
– Tak, nagrało się. Był zdenerwowany?
– Normalny był.
– Jacy ludzie przychodzą do tego sklepu? Sami tacy jak Steve? Jakaś okoliczna młodzież?
– Normalni ludzie, różni, lumpy, menele, faceci, którzy kupują alkohol, bo chcą się po prostu napić, kobiety, podlotki, co to dopiero dowód odebrały, różni ludzie, Boże, nie wiem.
– Golfista jakiś? Zapamiętałabyś golfistę, co, Kate?
– Golfistę?
– Golfistę.
– Ale że co…
– Golfista taki. Torba z kijami, biała czapeczka, rękawiczki może, sportowe obuwie.
– Hm. Czasem przyjeżdżają jacyś kolaże latem. Mamy też colę i izotoniki, czasem wpadnie jakiś biegacz, ale golfista to chyba nie. Z kijami nie. Czemu golfista?
– Ja zadaję pytania. Koło północy było dwóch klientów. Jednym był Steve. Opowiedz o drugim.
Znów wzruszyła ramionami.
– Normalny facet był. Bojówki miał, kurtkę, krótko ścięty, kupił wódkę, papierosy Malrboro, czerwone, płacił gotówką.
– Dziękuję. Jesteś wolna.
– Już? – Wyglądała na zaskoczoną. Być może nawet rozczarowaną.
– Tak, już.
•
Po jedenastej zjawił się Bloom. Rzucił kurtkę na oparcie krzesła, a plastikowy kubek po kawie w stronę śmietnika aktorsko-koszykarskim ruchem.
– Wszyscy się śmieją z morsowania, Mason. Ja jebię. Musiałam usunąć fotę z facebooka, żeby uciąć w zarodku gównoburzę. Co tam mamy?
– Trupa w koszu na śmieci mamy.
Duarte rzucił na biurko kolegi teczkę. Wysypały się z niej zdjęcia.
– No fajna. Nie widzę ran.
– Ktoś jej wepchnął w przełyk piłeczkę golfową japońskiej marki Mizuno. Owen mówi, że ma lekkie ślady walki. Pęknięte kąciki ust, wyłamany paznokieć. Raczej gość zrobił to szybko. Może zaszedł ją od tyłu. Tam. Pod śmietnikiem. Ubiór sugerował, że wyszła tylko na moment, dresy, tenisówki. Padało wczoraj. Klucze od mieszkania leżały obok. Torebki brak, więc albo nie miała, albo skradziono. Znalazł ją bezdomny, niby nie wie nic. Babka z całodobowego obok też nie wie nic. Jest dużo roboty, Bloom. Trzeba przejrzeć nagrania z monitoringu z całego tygodnia. Trzeba jechać do mieszkania. Gdy ustaliliśmy tożsamość i adres, pojechali tam techniczni. Ponoć świeciło się światło. Zameldowana sama, współlokatorów brak. Starzy mieszkają na przedmieściach, powiadomieni, matka dostała histerii. Więc wstępną wizję mam taką, że Willow wyszła wyrzucić śmieci i ktoś ją zaatakował na miejscu. Bo nie zakładam, żeby taszczył zwłoki pomiędzy kamienicami do kontenera.
– No to jedźmy do tego mieszkania.
Kolejna część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php