Filujących zza meblościanki:
Liczba użytkowników online w ciągu ostatnich 60 min.
1. Trening wyobraźni #1 Syn Gwiazd część: 22. TW#1 Syn Gwiazd część:13. Obieżyświat4. TW#7 Cztery jeźdźczynie Apokalipsy

1 / 4

TW#1 Syn Gwiazd część:1
>

Trening wyobraźni #1 Syn Gwiazd część: 2

Było już zbyt późno, żeby ją ostrzec. Aidan w całym tym szoku związanym z nagłym pojawieniem się brata, nie potrafił logicznie poskładać myśli w całość. Pojawił się, po tylu latach. Po tym, jak wszyscy myśleli, że zginął. Czarna owca rodziny. Przez ten cały czas nie postarzał się ani na trochę. Po buntowniczym spojrzeniu w jego oku Aidan rozpoznał, że również ich relacje nie uległy zmianie. Jego spojrzenie było aż nazbyt sugestywne. Starał się, chciał krzyknąć, aby nie otwierała podarku. Gdy w końcu z jego ust wybrzmiał ostrzegawczy ton, zapięcie plecaka zostało już rozluźnione. Z jego wnętrza dobył się krzyk, a Mercy z sykiem wypuściła dziwny przedmiot z rąk. Na światło dzienne wyskoczyło kilka mglistych sylwetek, które tak szybko, jak się pojawiły, zniknęły w świetle poranka.

– Zemsta bywa słodka mój braciszku – rozbrzmiał głos Dotherniusa – wreszcie to ja będę triumfować. Wiesz może, jak to jest żyć w czyimś cieniu? Kiedy każdy twój plan, wizja, marzenie – dostaje w kość. Słyszysz tyle razy przecież: liczy się królestwo, tron jest najważniejszy, nie wychylaj się, bądź jak twój brat. Za kogo Ty się masz, żeby każdy musiał być Twoją pierdoloną kopią? Ja na pewno nie będę. Dosyć. Pewnie chciałbyś, żebym uchylił rąbka tajemnicy, bo jak widzę krosna Morfeusza, już udało Ci się rozpleść. Wiem, że byłeś u Nauzyki, pewnie więc zachodzisz w głowę, czego tak pilnie strzegła.– mówiąc o Muzie Fantasy, przez jego twarz przebiegł niekontrolowany grymas, a może cień zawadiackiego uśmiechu – Prawda? Ciekawość Cię pożera, jest silniejsza, ale nie ważysz się zapytać. Przecież nie jesteś tępy, rusz głową, patent stary jak filary świata. Puszka Pandory, tego strzegła. A Mercy udało się właśnie niedanej jak chwilę temu wypuścić na świat jej nowych mieszkańców… Zwą się Jeźdźcami Apokalipsy.

Jest tyle rzeczy, które Aidan chciałby w tej chwili powiedzieć. Chciałby zapytać, o co mu chodzi, skąd ten żal, co takiego między nimi zaszło, iż był gotów posunąć się tak daleko. To prawda, nigdy się nie potrafili dogadać jako rodzeństwo, zawsze coś stało między nimi, rodziło konflikty, jątrzyło rany. Dom opuścił już tak dawno temu. Zbuntowany piętnastolatek ucieka, latami nie daje znaku życia, a potem nagle wraca i wywołuje koniec świata. Wizja tego, co zrobił ,rodziła w nim skrajne odczucia: od zmrożenia i paraliżu związanego z wypuszczeniem prastarych upiorów, po wściekłość i niepohamowaną furię. Najbardziej jednak nurtowało go, co z ową sprawą wspólnego ma Mercy. Jakby widząc to wszystko, Dothrenius wywrzaskuje:

– No, i oczywiście, pewnie nurtuje Cię, co przelało szalę goryczy? Czemu odrzucony braciszek sięgnął po najpotężniejsze źródło mocy? Czyż wypuszczenie Jeźdźców nie daje wszechpotęgi? I co wspólnego z tym ma Twoja Mercy? Ona nigdy nie była Twoja, to ja spadłem tutaj pierwszy. Gdy miałem dość Ciebie, dworu, wszystkiego, ona jedyna była przy mnie. A potem ty mi ją zabrałeś.

Spodziewając się tego, co może się wydarzyć Mercy zaczęła coś krzyczeć w jego stronę. Ten jednak wydawał się albo rzeczywiście nie słyszeć, albo puszczał jej słowa mimo uszu. Gwałtownie ruszył w stronę Aidana, jednocześnie zmieniając swój kształt. W miejsce szczupłego chłopca, ubranego w czarną skórę, pojawił się ogromny smok. Oprócz potężnego cielska i ostrych szponów, z jego skóry wyrastały ostre kolce. Był czarny jak noc. Wtenczas również w Aidanie coś pękło i zagryzając zęby, także transmutował. Jako smok jego umaszczenie było złotobiałe, wyróżniał go wielobarwny masywny ogon i ostre łuski, chroniące ciało przed obrażeniami. Na głowie dumnie połyskiwał biały róg. Oba smoki starły się w locie. Początkowo walka wyglądała nieco jak podchody. Smoki warczały i krążyły wkoło siebie. W końcu starły się w powietrzu, zasłaniając na chwilę sylwetkę słońca, które stało się jedynie teatrem ich walki. Same starcie przypominało kotłowaninę, był to spektakl wytrawnych ataków szponami. Domeną Aidana były prędkie ciosy z ogona i pchnięcia rogiem, zaś dominantą czarnego smoka były ostre szpony i ataki z góry. Walka była prędka i brutalna. Smoki walczyły bez skrupułów. W końcu wydarzyło się coś, czego nie dałoby się uchwycić z zewnątrz, jedynie patrząc z perspektywy pola bitwy. Aidan zadał szybki cios rogiem, który rozorał bok czarnego smoka. W niebo wzbił się gniewny okrzyk trafionego. Triumfator nie spodziewał się szybkiego kontrataku, więc kiedy Dothernius zadał mu cios w pierś był całkowicie zaskoczony. Rana nie była na tyle głęboka, by go zabić, ale wystarczająca, by wykluczyć go z walki. Runął na ziemię, próbując szczątkowo kontrolować tor lotu. Był zdany na wyroki czarnego smoka, który w locie poszarpał mu skrzydła, tak, iż w żadnym stopniu nie mógł bezpiecznie wylądować. Runął z hukiem na ziemię. Smocza postać natychmiast zniknęła. Powróciło ułomne ludzkie ciało, z którego uparcie, kropla po kropli wypływał życiodajny płyn. Kilka metrów dalej wylądował Dothernius, który również się przemienił na powrót. Jego rana również nie była poważna, było to jedynie płytkie zranienie. Uciążliwe, ale nie wpływające na wynik walki. Aidan wiedział co teraz nastąpi. Pojedynek magiczny. Wymienili serię zaklęć, które zdruzgotany Aidan, z ledwością potrafił blokować. Część jego energii pochłaniała wszak druga tarcza, którą ochronił Mercy na wypadek gdyby dostała rykoszetem, którymś z nich. Wolał nie ryzykować, choć obstawiał, że Dothernius nie zrobi jej krzywdy. W końcu ponoć byli przyjaciółmi. Widział, że szykuje się jego koniec, Dothernius wyszeptał z furią ostatnie zaklęcie, które zwiastowało tylko jedno – rychłą śmierć. Ostatkiem sił wzniósł ostatnią, najlichszą tarczę na jaką było go stać. Przed tym co miało nastąpić zebrał się w sobie, i tak jak w przypadku Muzy, wysłał ładunek swoich myśli. Miał nadzieję, że zrozumie. Dostał zaklęciem. Tarcza się rozpadła.

Nie umarł bynajmniej. Krwawił, ale żył. Zaklęcie musiało się najprawdopodobniej odbić i trafić we właściciela. Faktycznie, nie dalej niż krok od siebie zobaczył wypalającego się brata. Tak jedynie można nazwać ten stan. Użył zaklęcia pożogi, która trawi, wszystko, co znajdzie na swojej drodze. Umierał w strasznych męczarniach, krzyczał, twarz wypełniała maska bólu, chociaż nadpalony był dopiero do pasa. Aidan chciał mu pomóc, lecz wiedział, iż jest już stanowczo za późno. Zaklęcie już go zabiło, ogień się nie cofnie. Mimo to próbował, robił wszystko, co w jego mocy, by wstrzymać ogień, na marne. Jedyne, co mógł zrobić, to towarzyszyć mu w tej ostatniej chwili. Wziął go za rękę i spojrzał w oczy. Dotherenius nie był w stanie już nawet formułować słów. Aidan domyślał się, co chce powiedzieć. Przebacza mu. Przebacza sobie. Przeprasza. Dothernius wydaje ostatni oddech i umiera. Aidan zamyka mu oczy i wtedy na jego dłoni osiada pojedyncza kropla. Łza jednorożca.

Łzy zaprawdę mają silną moc, a jeszcze potężniejsze są, kiedy należą do jednorożca. Jeżeli jest to łza wylana ze szczerego serca pozbawionego egoizmu, ma prawo leczenia ran. I tak stało się również w tym przypadku. Ledwie dotknęła skóry Aidana, w jego ciele zaczął się przedziwny proces. Wbrew temu, co może się wydawać, owa niesamowita odnowa, uleczenie umierającego ciała, nie było jedynym, co stanowi o jego niezwykłości. Aidan coś wtedy zrozumiał. Od zawsze byli braćmi. To, że oboje byli obtłuczeni, zbrukani przez los wcale nie zmieniło tej prostej prawdy. Nie są pieprzoną porcelaną, nie tłuką się na zawsze i nieodwracalnie. Jakoś zawsze da się wszystko posklejać. Nie zdawał sobie sprawy, z jakim brzemieniem musiał się mierzyć Dothernius, jak wiele musiał poświęcić, a przede wszystkim jak trudno jest żyć w czyimś cieniu. Tyle chciał mu teraz powiedzieć, tyle mogli razem zdziałać. I tu przychodzi mur zwany powszechnie śmiercią. Jednak oczyszczająca była świadomość, iż gdzieś tam ma młodszego brata, a w chwili śmierci nie był sam. Że już nigdy nie będzie sam. Wydawało mu się, jakby cały świat pęknął, jakby w strukturze bytu nagle wyłamała się jakaś szczelina. Zrobiło się pusto. Było mu żal. Przecież to oni stworzyli w nim tego potwora, z którym się zmagał. Nie byli odpowiedzialni, choć smok za smoka powinien być. Pozwolili mu polec samemu. Wiedział że od teraz, gdy będzie patrzył w gwiazdy, zobaczy tam jego twarz. Byli jak dwie połówki księżyca, całkowicie różni, ale jednak spięci w jeden nawias.

Semantycznie byli braćmi. I tylko to się tutaj liczy. To ma największe znaczenie.

Nawet nie wiedział, kiedy zza jego pleców wyszła Mercy. Poznał ją tylko po cytrusowym aromacie i objęciach, którymi go otoczyła. Jego prywatny schron, domek z kart pod gniewnymi wieszczkami zrządzeń. Nigdy już nie nazwie ich gwiazdami. Straciły dla niego swój blask. Nic nie musiała mówić, ale powiedziała wszystko. Widział to dokładnie w jej załzawionych oczach. Po prostu była. Siedzieli i płakali, a nocne niebo zdawało się silić na równie gorący i zaangażowany lament spadających gwiazd. Chociaż tyle.

Wówczas zza ich pleców jak gdyby nigdy nic, wyszła Nauzykaa, nuciła:

– Niech duchy tych, co mieszkali tu, wezmą nas za ręce, podpowiedzą dokąd płynie świat. Przecież w ich spojrzeniu, widać cały świat, nic tu się nie zmienia od tysięcy już lat, zawsze bratu równy brat.

Autentycznie dosyć szybko, jakby i ją samą zaskoczyła treść nuconego utworu, natychmiast umilkła. Stanęła niedaleko, wysławszy nieśmiały uśmiech w stronę zapłakanych. Płakać właściwie już nie było po co. Ciało się spopieliło, wylały się już wszystkie potoki łez.

– Tak zawsze chciałem go pożegnać – zaczął Aidan nieśmiało, ale Nauzykaa, albo niczego nie dosłyszała, albo z rozmysłem weszła mu w zdanie:

– Pewnie chciałbyś wiedzieć, jak było? Jak było naprawdę? Wiesz, czasami warto spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy… Osobiście polecam tip Ariadny, od nitki do kłębka… No więc tak… Właśnie się obudziłam, po zajebistym śnie z Twoim bratem w roli głównej i spieszę Ci z odpowiedziami. Nurtuje Cię, jak mnie udało mu się mnie zwieść? Bo to, że to ja strzegłam tej przeklętej puszki, to już Ci powiedział, prawda? Dobra. I dla mnie utkał marzenie senne, wystarczająco silne, by mnie powalić. Tutaj trzeba tutaj pewną rzecz naświetlić. Muzy nie da się pokonać ułudą, półprawdą, ściemą. Jedynym, co może uciszyć głos mojego aulos, to prawda. Kiedyś mówili na to czyste serce. I tak się stało tutaj, uczucie, które wplótł w krosna, było szczere. On naprawdę mnie kocha. – powiedziała z rozmarzeniem. I, mimo że ta istota ma z jakiś ni mniej, ni więcej milion lat stażu w sercowych sprawach, dałoby się głowę uciąć, za to, że na jej twarzy zagościł rumieniec.

– Sam pojedynek też Cię nieco zdziwi – ciągnie dalej Nauzykaa – Twoja tarcza z dźwięku była zbyt słaba, za nic nie udałoby się jej przeciwstawić magii Jeźdźców Zagłady. Nie oceniaj sprawy jednoznacznie, chociaż serce Twego brata opanował gniew, nigdy nie planował zrobić Ci krzywdy. Dlatego wtedy, kiedy zorientował się jakie zaklęcie rzucił, zasłonić Cię sobą. Zapłacił za swój błąd. Poświęcił życie. Obetrzyj łzy… on żyje. Taka postawa zachwiała filarami świata. Została dana mu druga szansa i wyzwanie. Chyba spodziewasz się, że ktoś musi przeszkodzić mieszkańcom czarnego plecaka przed zniszczeniem tej planety. Wiec Twój brat został predestynowany do naprawienia szkód, które wyrządził. Oczywiście w tym wszystkim nie będzie sam. Pomogę mu. Niestety nie będziesz mógł go zobaczyć, gdyż w celach służebnych misji, będzie chwilowo poza zasięgiem, ale może uda mi się kiedyś zorganizować Wam jakieś spotkanie? Kto wie?

Nic z tego nie potrafił zrozumieć. Nauzykaa jak zwykle wpadła w słowotok (jak to zdarza się artystom) i przesadziła z natłokiem zdarzeń, sytuacji, koneksji. Najważniejsze: jego brat gdzieś tam wciąż żył i miał się dobrze. Znalazł miłość. Ktoś się nim zaopiekuje. Nie będzie sam. Wciąż ogromnie bolał go fakt, że jeszcze długo będzie musiał poczekać na ich ponowne spotkanie i rozmowę, która oczyści ich relacje. Przynajmniej jest jakiś cień szansy. Zmarszczka w materii. Uśmiech losu. Zrządzenie gwiazd.

Równie szybko, jak się pojawiła, odchodzi. Rzucając na odchodne:

– To jasne, że już wyruszać czas… Nad głową mieć słońce lub pełno gwiazd, by zrozumieć, że życie ma smak. Kocham Disneya – wykrzykuje, znikając.

Patrzy teraz w gwiazdy. Choć od tych wydarzeń minęły dziesiątki lat, wciąż wspomnienia są tak świeże, jakby wydarzyły się nie dalej temu, jak wczoraj. A może to rzeczywiście było wczoraj? On – 90-letni starszy Pan, patrzy przez astrolabium z gabinetu pełnego jego ulubionych książek; ona – dwa lata młodsza, wciąż równie piękna, jak kiedyś. Jej twarz doprawiły teraz tylko dumne zmarszczki, które dodają tylko uroku jej szerokiemu uśmiechowi. Dopisuje ostatnie zdanie, próbuje zamknąć jakoś sensownie całą opowieść. Na skórze dłoni starca wciąż znajdują się, chociaż już przyblakłe i zatarte symbole. Powiadają, że zostały spisane we wszystkich językach świata.

Już nie boi się patrzeć w gwiazdy. Ufa im i ufa sobie. Nie musi się rzucać z motyką na słońce. Czyta je. To wszystko gdzieś w nim jest. Per aspera ad astra. Przez ciernie do gwiazd. Płynie w każdej kropli krwi, zawarte każdym mitochondrium, wysuwa się na pierwszy plan we wdechu i wydechu. Przyczyna myśli i cel. Sens. Powtarza w kółko, starą wyliczankę świata: amore, sympathy, Freundlichkeit, l' amitié, altruizm. Jest jej częścią. To jest prawdziwa magia. Tylko tak możemy sięgnąć gwiazd. Każdy może obudzić smoka, trzeba tylko odważyć się rozprostować skrzydła i zaryczeć. Wzlecieć. Bo podróż do gwiazd rozpoczyna się właśnie na ziemi. Uśmiecha się do nich i idzie zaparzyć kawę. Chyba ma jakieś zwidy, gdyż w oczach każdego napotkanego człowieka, widzi odbicie nocnego nieba. W oczach błyszczą gwiazdy. Jest wesół!

13701 zzs

Liczba ocen: 0
50%
0%
25%
50%
75%
100%
© Copyright - wszystkie prawa zastrzeżone.
Autor: ~xentis
Dodano: 2021-03-14 14:00:14
Kategoria: trening-wyobrazni
Liczba wejść:

    Komentarzy: 5

  • *TreningWyobrazni
    3 lata temu
    Witamy nowy tekst TW  Przypominamy o wrzuceniu linku do wątku https://t3kstura.eu/Forum/nowy_w.php?id_watku=18 
  • ~Agnieszka
    3 lata temu
    Ok, doczytałam, bo ciekawiło mnie zakończenie. Tekst chwilami był dla mnie kompletnie nieczytelny. 
    
    Koniec natomiast bardzo mi się podoba. Jest jak klamra (z nauką, morałem),  która domknęła opowieść.
     
    "To jest prawdziwa magia. Tylko tak możemy sięgnąć gwiazd. Każdy może obudzić smoka, trzeba tylko odważyć się rozprostować skrzydła i zaryczeć. Wzlecieć. Bo podróż do gwiazd rozpoczyna się właśnie na ziemi. Uśmiecha się do nich i idzie zaparzyć kawę. Chyba ma jakieś zwidy, gdyż w oczach każdego napotkanego człowieka, widzi odbicie nocnego nieba. W oczach błyszczą gwiazdy. Jest wesół!"... 
    
    Super zakończenie. 
    Pozdrowionka  
  • ~xentis
    3 lata temu
    Agnieszka Dziękuję, bardzo mi miło  Jeśli mógłbym dopytać, w jakim sensie nieczytelny? Zabrakło czegoś w narracji, czy chodzi o ten sam początek? 
  • ~Agnieszka
    3 lata temu
    xentis Miałam wrażenie, jakby narracja chwilami galopowała na łeb na szyję, gubiąc wątek  
    Ale nie bierz tego za bardzo do siebie, bo może to ja mam zaburzony odbiór  
  • ~xentis
    3 lata temu
    Luzik, dziękuję za ten głos. Przyda się przy następnych opowiadaniach.
Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.