Trupa cz. 1
Na podstawie zestawu TW:
Postać: Sadystyczny arystokrata
Miejsce: Pustynia śmierci
Zdarzenie: Cyrk pełen morderców
_______________________________
Jak długo trzeba wsłuchiwać się w ciszę, by usłyszeć jej szmer?
*
Wygrał tamtą kobietę.
Czy własność definiuje poczucie posiadania, czy poczucie przynależności? Czy jednoczesne obydwa uczucia po obu stronach naraz?
A może dowód? Nie miał kwitów, jedynie słuszność po swojej stronie.
Po swojej stronie miał nas.
*
Arlekin był najbardziej milczący. Arlekin-myśliciel. Arlekin-pantomima. Nie mówił prawie nic. Dopóki nie zaczął się spektakl. Wówczas wplatał monologi słów pomiędzy „tresurę”. Lubił znęcać się właśnie w ten sposób. Mówił, że brakuje wśród nas wielu ról. Połykacz ognia to jedna z bardziej spektakularnych, chciał jej nauczyć kilku „ochotników”. Raz wydmuszkę wieźliśmy trzysta mil, a potem K’nife zrobił z niej stracha na wróble. Śmialiśmy się zbyt głośno, taki śmiech słychać zbyt daleko, zbyt wysoko, za bardzo w głąb. Taki śmiech odbija się rykoszetem, echem zemsty zza gór. Ostatnio unikaliśmy miast.
Jak wspomniałem, jednym z nas był K'nife, świetnie żonglował. Pomylił się tylko raz, na szczęście lewą ręką. Ostrze uczy skutecznie. Był też Tony, delikatniejszy zamiennik określenia Pyton, kiedyś, dawno temu, wyczołgał się z pożaru i z wystającą piszczelą dopełzł do cywilizacji, gdzie ową kość wepchnęli mu z powrotem do środka. Od tej pory kulał, co Bozia wynagrodziła mu bochenkami chleba zamiast łap. Dusił, zaciskając na raz.
Ostatni to Klown, był gruby, sporo pił, nos pulsował czerwienią niczym neon taniego, przydrożnego burdeliku. Klauny są zwykle ulubieńcami dzieci. Ten nasz nie był. Miał celne oko, jednak gorzej ukierunkowane poczucie moralności. Chcieliśmy się go kiedyś pozbyć, tylko raz, gdy spał. Wyhamowało nas coś na kształt wyrzutów sumienia i nigdy więcej nie wróciliśmy do tematu.
Wiem, że wrócimy, Klown przyciągał tarapaty.
Byłem jeszcze ja, Scapio. Matka wypchnęła mnie siłą bolesnych parć dwie minuty po Arlekinie. Sukinsyn zawsze musiał być pierwszy. Psa nazwaliśmy Foka, pomimo że to amstaf. Wypełniał etat na zwierzę w naszej wędrownej trupie. Oblubiliśmy noc, a odgrywana commedia dell’arte opierała się głównie na improwizacji. Zawsze mieliśmy co jeść.
Arlekin miał kobietę. Wygrał ją, nie wiem dokładnie jak. Mówił, że była bita, uniesiona przypadkiem dłoń sprawiała, że odruchowo kuliła się niczym pamiętliwy pies. Miała jakieś imię, ale wszyscy mówiliśmy na nią lalka, choć być może z większym szacunkiem – Lalka.
Zabiłby dla niej każdego z nas.
Na pustyni najzimniejsze są noce, choć być może to tylko różnica temperatur. Być może nie odczułby straty, gdyby różnica z nią i bez niej, nie była aż tak obszerna. Po Lalce został tylko koc i cyrkowa maska. Nie nasza, nie jej.
K’nife ruszył butem truchło Foki. Tony kucnął, mówiąc, że może tylko śpi.
*
Jak długo trzeba wpatrywać się w ciemność, by dostrzec jej kształt?
Nie wiedział, ale lubił rozwiązywać świat i gdyby akurat się nudził, pokusiłby się o przeprowadzenie obliczeń, jednak… akurat się nie nudził. Czas mierzony od wydarzeń do wydarzeń właśnie przekręcał kartkę kalendarza naszej podróży. Ostatni etap w postaci kilku sekund szczelnie wypełniło zawieszenie. Oczekiwanie na reakcję Arlekina, na decyzję, na ruch. Zaczął starannie zwijać tytoń, jak zwykle nie mówiąc nic.
Zaraz potem ruszyliśmy za poszlaką kół.
Kolejna część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php