Trupa cz. 2
Na podstawie zestawu TW:
Postać: Oprawca z wyobraźnią
Miejsce: Miejsce zbrodni o poranku
Zdarzenie: Zgaszone światło
Poprzednia część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
_______________________________
„Oh mother tell your children
Not to do what I have done”
*
Dobre historie zaczynają się od „Dawno, dawno, temu…”
Złe też.
*
— Gdzie moja kurtka?! — K'nife, jak przystało na dużego dzieciaka, emanował niesubordynacją i bezdyskusyjnie odrzucał tradycyjny strój żonglera. Żadne szelki i kapelusze. Żadne kolorowe, cyrkowe wdzianka. Tylko ta skórzana wycierucha.
— W dupie — padła odpowiedź. Klown ważył wówczas połowę Klowna mniej, jednak obcesowość pozostawała na tym samym poziomie. Szamał kurczaka, co jakiś czas oblizując świecące drobiowym tłuszczem paluchy. — Pyton nią — prowokacyjny rzut okiem w stronę kompana — ugasił wczorajsze ognisko, he, he, he, he.
— Chyba twoją matką — syknął Tony. Przysypiał, jednak mniej więcej ogarniał konwersację.
Przy małym biureczku w kącie Arlekin starannie wyrównywał kreskę. Jebany pedant. Aż mieliśmy ochotę zrobić przeciąg i obserwować jak odpala w kinolu funkcję turbo odkurzania przyczepy.
W tamtych czasach poza drobnymi kradzieżami, delikatnymi sprzeczkami po pijaku „lekko” zaburzającymi wystrój okolicznych knajp i prochami Arlekina, nie mieliśmy na sumieniu absolutnie niczego. Życie płynęło spokojnie i miło. Od występu do występu. Ciągle w drodze. Z plecakami wypchanymi beztroską.
K'nife żonglował, ja spacerowałem po linie, Tony tresował zwierzaki, Klown wiadomo, Arlekin był iluzjonista, Joker natomiast nakręcał całą robotę, samozwańczy „menago”. Tak, wtedy był z nami jeszcze Joker, sporo starszy, zgarnął nas z ulicy, to tu, to tam. Poznali się z Tonym, gdy jednemu jarało się kopyto, drugiemu twarz. Takie rzeczy łączą na długo. Nie miał połowy facjaty, miał natomiast piękną, kilkunastoletnią córkę, naprawdę bardzo urodziwą.
To było właśnie „Dawno, dawno temu…” W czasach, gdy jeszcze nie chciałem się z tego wymiksować.
— Jest, kurwa… — syknął K’nife, wygrzebując zabłąkaną kurtkę spod sterty innych szmat. Zarzucił ją ostentacyjnie na siebie, po czym, wymieniając spojrzenie z przyjacielem w lustrze, z należytą starannością przeczesał włosy długimi paluchami. Obserwujący strojącego się kompana Klown wycelował kurzą kością w stronę wiadra imitującego śmietnik, cmoknął i puścił oczko w sposób uznany przez siebie za zalotny. K’nife odpowiedział klasycznie – środkowym palcem. Można byłoby się nabrać, można byłoby pomyśleć, że wrzucona pomiędzy tych dwóch zapałka spowoduje „buuum” – nic bardziej mylnego. W duecie działali jak bijak i dzierżak, budowa cepa, jeden stabilizuje, drugi młóci. Podobne oprogramowanie, inna jedynie szata graficzna, obaj działali intuicyjnie.
Dźwięki „House of the Rising Sun” wypełniły wnętrze, w niemej dezaprobacie i chronicznym znudzeniu przewróciliśmy oczami. Arlekin wchodził w kolejną fazę, jak zawsze katując nas zapętlonymi Animals'ami. Wczuwał się, lekko bujał, wbijając wzrok w wyimaginowany punkt na podłodze i pozwalając myślom poszybować daleko poza cyrkową przyczepę.
K’nife wchodził pierwszy, z kilkoma piłeczkami i walizką wypolerowanych ostrzy, na które przerzucał się gdzieś w połowie numeru. Przechylił jeszcze po pół literatki z Klownem i wyszedł. Lubił to, scena była jego miejscem, lubił być w centrum, na widoku. Jako pięciolatek kradł cukierki, po czym w progu żonglował nimi na oczach ekspedientki i wiał. Jak madmaxowy trep krzyczący „Podziwiajcie mnie!”, tuż przed eksplozją własnej dyńki.
Kilka nudnych skeczy, dla kilku marnych dolców. Standardowy numer wieńczący wieczór, zakładał przepiłowanie kobiety na pół. Ludzie wstrzymywali oddech, my także, aktorsko. Powtarzany do znudzenia, za każdym razem powodował ten sam efekt: „Oooo!”. Bardzo dobry, oklepany numer, pełen napięcia i dramaturgii.
Nie wyszedł tylko ten jeden raz.
Tamta dziewczyna nie miała prawa zginąć. Skrzynia ma konstrukcję na dwie osoby, dwie kobiety. Jednej, po rzekomym „przepiłowaniu” widać jedynie głowę, drugiej – nogi. Reszta jest ukryta. Zamiana pozycji nastaje w trakcie, w momencie, gdy na sali panuje największe napięcie, one zamieniają się miejscami tak, by iluzja wyszła. Z jednej kobiety dwie.
Tak też się stało. Arlekin poczuł opór, ostrze wbiło się w brzuch, trysnęła krew, powietrze przeszył krzyk. Opóźniona reakcja, miał sporo siły, w głowie Eric Burdon wciąż śpiewał o domu w Nowym Orleanie. Iluzja. Przestał dopiero, gdy Tony popchnął go w bok. Światła zgasły, zgasiłem je ja, dając nam tym samym namiastkę czasu. I tu nastąpiła najprostsza z alternatyw – ucieczka, tamtego dnia solidnie weszła nam w krew. Drugiej kobiety nie było w skrzyni. Znalazła się pół mili dalej, zapłakana, idąc w świat w sukience ubabranej tłuszczem o zapachu kurczaka. Córka Jokera wykrwawiła się o poranku.
O poranku byliśmy już daleko stamtąd.
Kolejna część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php