Heban — część 3
link do części II: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
— Cześć — zaczyna ten wymizerowany, wystylizowany na emo alfons nieco mnie wybijając z pantałyku. Oceniłem typa na półalfabetyczny margines śmiało koszący zbiory pięćset plus, tymczasem nie słyszę żadnego młodzieżowego "siema" czy hip-hopowego "elo". Nie. Nic z tych rzeczy. Edward Żyletkoręki umie utrzymać fason. Może to kwestia zbyt drogiego auta, w którym siedzimy, może alfonsiego przeczucia. Nie wiem. Nie chcę i nie muszę tego wiedzieć. Przynajmniej jeszcze.
— No cześć — odpowiada Cerebro, pożółkując wesolutko głową. Idąc rozkładówką tandetnego kryminału z tylnej szyby kiosku, drab powinien teraz spytać o panienki. Poniekąd pyta.
— Homosie?
Milczymy. Z odtwarzacza leci "Urke". Kawałek, za który obaliłbym z Gawlińskim litra rudej. Noga sama chodzi w takt melodii, twarz rozszerza promienisty uśmiech, a serce... serce drży.
— Spoksik, ziomeczki. Nie peszta się tak — zachęca rozweselony alfonsina. — Mamy dwudziesty drugi wiek, nie? Anglicy opuścili Amerykę.
Sądząc po tym, co właśnie pierdzieli, oceniłem go stanowczo nazbyt szczodrze. Z wyziewu może i czuć, że gość lekko zrobiony, ale nie na tyle, żeby gadać takie dyrdymały. Źrenice w normie.
— Chłopcze... — Mój serowy partner ściąga groźnie brew, lecz nagły impuls powoduje, że wchodzę mu w zdanie.
— Tyle w życiu się zmienia — powtarzam za melodyjnym głosem radyjnego Roberta — zaufaj przeznaczeniu. Pijemy za lepszy czas, za każdy dzień, który w życiu trwa. Za każde wspomnienie, co żyje w nas. Niech żyje jeszczeee przez chwileee.
Alfons na sekundę traci rozeznanie, ale zaraz gęba w pełen uśmiech. Kiwa do taktu głową, stukając dłonią o dach. Jest przecież mistrzem podwórkowej adaptacji i usilnie chce pokazać, że wszystko jest w porządeczku, że luz-blues i w ogóle czill. A jednak cwane oczka prześwietlają wnętrze samochodu, chętne zderzyć się z czymś niepożądanym. Wyłapać policyjną blachę, wystającą skądś krótkofalówkę lub źle przykitranego koguta. Nieszczerze mu patrzy z zalesionej rudym włosem gęby. W ogóle typ przywodzi na myśl knującą kurewkę, łasą na piterek babci z jej ostatnimi dwudziestoma złotymi w środku. Taki rodzaj kiepa, który potrafi się wybielić, używa rozważnych słów, każdemu dobrze życzy i wszyscy są jego serdecznymi przyjaciółmi.
Wskazuje paluchem radio.
— Staszewski?
— Alpine — burczy Cerebro, korygując ustawienie wstecznego lusterka. — Pora na ciebie, pimpku.
— Pora?
— Jak na telesfora.
Jedna z zasad wyznawanych przez Cerebro głosi, że wszystko, co tylko można zrymować, od progu jest śmieszne. Nie podzielam tego za cholerę, ale również mam grzechy, na które przymyka oko. Sztuka negocjacji. Obszar, w którym nawet Cuba Libre może się dogadać ze szklanicą gazowanej wody.
— A jak nie, to co? — Lokalny bandziorek po chwilowym szoku łapie drugi dech, desperacko usiłując pozbierać okruchy honoru. — Co mi pedałku zrobisz?
Odpowiedzią jest kciuk wycelowany w coś za samochodem. Spoglądamy obaj. Zarówno chudy gostek od dziwek ubrany w dresy jak z wiosennego katalogu Pepco oraz ja, fan wpadających w ucho hitów, przemielonych przez wszyściutkie stacje. Ja, który jeszcze czternaście miesięcy temu miałem rokujący stosunek walk sześć-zero-zero na zawodowych ringach MMA, a teraz łykam majamil na ból kolan, wykładając musztardy na półki w wielobranżowym molochu osiedlowym. Kurwa mać. Modelowy przykład upadku z rowerka zwanego życiem.
Alfons znika bez słowa, ale za to wzrasta siła deszczu. Umarło złe, lecz obradza gorszym. W gardle zbiera mi się kulka śliny. W piersi nie wiedzieć czemu wzrasta tętno. Cerebro kładzie spluwę na kolanach i przykrywa bluzą.
— Cokolwiek zobaczysz, masz trzymać ciśnienie — szepcze, czym potęguje tylko we mnie strach. — Nie śmieszkuj, nie wyskakuj z grypserki i przede wszystkim nie waż się pyskować. Nawet na nich długo nie spoglądaj. Przywitaj się grzecznie i siedź. Myśl o hajsie. Jak wrócimy, dorzucę pięć stów.
W odwecie na tę kawalkadę przestróg wydobywam jedynie wykoślawione przez panikę "co?" Szumi mi w skroniach, jakbym zlał sześć Red Bulli do dzbanka i walnął na hejnał. Do tego nie mam pewności, czy w ostatnim zdaniu usłyszałem "jak", czy "jeśli". A jakby wilków w bajce było mało, pieprzony deszcz wrzuca trzeci bieg.
Spoglądam ostrożnie przez rykoszet bocznego lusterka, lecz na razie są pod parasolem. Chyba trójka. Dwie kobiety po bokach mężczyzny. Dziesięć metrów. Osiem.
— Po chuj my tu w ogóle przyjechaliśmy? — wypieprzam pytanie z maksymalną złością prosto przez kotary z terkoczących zębów. Nadmiar stresu objawia się nagłym parciem na cewkę moczową. Pięknie, Brutusie-chujusie. I ty też?
— Dwa i pół klocka, Heban, ale przycisz ryj! Pamiętaj. Cwaniak gorszy od frajera. Dostaniesz dwa i pół koła.
Filuję spode łba. Idą wolno, bo na tym wypizdowie muldy, jakby budowali tor dla moto-crossa. Na domiar... chyba dobrego deszcz dopierdziela z furią, więc, chcąc nie chcąc, drałują zygzakiem. Cerebro też jakoś nagle dziwnie spurpurowiał, przez co żółta cera przypomina odcień musztardy sarepskiej. Chyba że to lampka tak odbija skórę albo już mi się pierdoli od tych musztard z Tesco. Tamci są mniej więcej pięć metrów od fury.
— Kurwa, Cer! — warczę przez wytłumiający kołnierz kurtki. — Kurwa mać!
W odpowiedzi kręci lekko głową. Wymuszony uśmiech dopełnia puszczone w ramach luzu oczko. Pieprzony powiększony zestaw Stasia, obiecującego przerażonej Nel, że na tym słoniu na pewno można bezpiecznie pohasać. Chuja prawda, Stasiu. Chuja prawda.
"Puk-puk" w szybę. Ostre dźwięki jakby od sygnetu. Jeśli im otworzy i usiądą z tyłu, to... Boże, chyba taki głupi nie jest?
"Klik".
W czasie, gdy ładują się do środka, ściszam radio i pomimo tego, że coś mnie przed tym cholernie ostrzega, od razu spoglądam. W zamiarze ma to być jedynie szybki rzut okiem przez wsteczne lusterko, ale kiedy łapię z nimi ostrość...
Od lewej: wysoka, szczupła, wyuzdana w grymasie malowanych na bordowo ust, lecz o spokojnej, zamyślonej twarzy. Taka cheerleaderka drużyny kręglarskiej. Długie, jasne włosy kaskadami opadają na szykowny golf. Korekcyjne okulary o absurdalnie czerwonych oprawkach niemal dwukrotnie powiększają oczy. Pewnie mi odwala, ale zamiast źrenic widzę trupie czaszki.
Z kolei druga, najbardziej od prawej, wręcz biała, bieluchna, ale też przedziwnie plamiasta, jakby zleżała, zaleciała brudem. Ludzki avatar japońskiej seks laleczki, która przeleżała pół roku w piwnicy. Bardzo drobna, okruszynka taka, lecz o dziwnie okrąglutkiej głowie. Koronny dowód w tezie, że De Vito lubił podróżować po środkowo-wchodnich biedacepcjach Europy, nie szczędząc grosiwa na usługi azjatyckich prostytutek. Pomalowane rzęsy. Czarne, rozbiegane oczy szalonej panienki, która na swą pierwszą tinderową randkę mogłaby ukryć w torebce szpikulec do lodu.
Boże.
Zlustrowałem dopiero dwie trzecie tej deszczowej trupy, a przez skórę czuję, że trwa to już stanowczo zbyt długo. No trudno. Jebał pies, wyjebali psa.
W środku zajmuje miejsce twór, którego przy tam słabym świetle trudno zaklasyfikować. Nie wiadomo pani to czy pan. Dziewczynka czy chłopiec. Dosłownie, jakby ktoś twarz Shakiry naciągnął hakami na czaszkę Sylvestra Stallone. W efekcie zaś powstało coś, co przypomina kukiełkę brzuchomówcy, która mogłaby uczyć dzieciaki z trudnych szkół o szkodliwym wpływie kazirodztwa.
Ja pierdolę.
— To lon? — piszczy od progu środkowe dziwadło i jak się po sekundzie orientuję, pyta o mnie.
Cerebro spluwa przez otwarte okno. Następnie niechętnie potwierdza, starając się nie krzyżować ze mną wzroku. Twarz ma przy tym żółtą jak cytryna. Nie wiem, co tu się właśnie odpierdziela, ale odruchowo kładę brodę jak najbliżej piersi. W razie, gdyby spróbowali linki, mam cień szansy.
— Ulodzajny — dolatuje sepleniący szczebiot tego czegoś. Od razu szacuję szanse. Niezapięte pasy dodają parę procent. Po prostu złapać za klamkę i dać się ponieść cholernym adidasom. Już podczas zbijania wagi biegałem trzy pięćdziesiąt z kilometra, więc nawet zapyziały i obstalowany na śmieciowym żarciu, w granicach czterech czterdziestu dam radę, co pewnie i tak jest lepszym wynikiem od każdego z tych pokracznych pojebańców. Zostaje jeszcze ta sprzedajna parówa i jego broń, która...
...nie jest już pod bluzą.
Momentalnie ulatuje ze mnie cały pęd.
— Serio, kurwa? — pytam.
Link do części IV: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php