Rankor — część 1
Poprzednia część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php
"W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burzę. Chodzi o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu".
Steven D. Wolf
*
Próbowała protestować, jak zapewne uczyniłaby większość kobiet na jej miejscu. Chciała go zatrzymać, widząc jednak, że Jackie nie odpuści, usiłowała narzucić mu własne towarzystwo. Nie zgodził się, uciął polemikę, nim zdążyła wpaść w histerię. Powtórzył polecenia i zniknął za konturem odrapanych drzwi. Jak zawsze działał zbyt szybko, by mogła okiełznać odczuwane emocje, uspokoić myśli, skonstruować plan. Penetrująca kieszeń dłoń namacała rękojeść finki, spocone palce ciasno oplotły ergonomiczny kształt. Jej jedyna broń. Sześćdziesiąt przepełnionych niepokojem minut. Pulsujące zmęczeniem ciało, zdekoncentrowany umysł, rozbiegany wzrok. Gdyby tylko mogła poczuć namiastkę bezpieczeństwa, pierwszym odruchem byłaby wściekłość. Jak mógł?!
Przeczesała gospodę badawczym spojrzeniem. Mnóstwo ludzi, gwar. Wystarczy być niewidzialną, Pini. Czy oczy albinoski świecą w ciemności na czerwono? Czy to tylko taki stereotyp? Stereotypem jest barman-obserwator polerujący szklanki. Widocznie nie tutaj, bo ten dokładnie to robił. Przyglądał się każdemu, obecnie najbardziej jej, manewrując ścierką po płaszczyźnie szkła.
Musisz być niewidzialna, Pini.
Zegar nad kontuarem informował, że dochodzi pierwsza. Pomiędzy pierwszą osiem a pierwszą czternaście nie spuściła wzroku z przesuwającej się wskazówki. Czy obserwując upływ czasu, wrażenie jego mijania jest zniekształcone? Czy jeśli będzie wgapiać się w zegar, Jackie wróci szybciej? A może to jedynie wydłuży ten czas? Nie miała czym zajęć myśli, nie miała czym zająć rąk. Uczucie, że coraz więcej ucztujących tu osób przygląda się jej, zaczynało podchodzić do gardła, dusić, bestialsko wdzierać się do umysłu. Ktoś z drugiej strony sali wstał, krzesło z łoskotem opadło na posadzkę. Palce Pini po raz kolejny namacały nóż. Serce mimowolnie przyspieszyło rytm.
*
Wiedział, że sobie poradzi. Zawsze sobie radziła. Zostawiał ją samą wielokrotnie i zawsze czekała. Zaufanie ma wysoki nominał, nie można go rozmienić, bo wówczas traci na wartości, przeistacza się w tombak. Bez chwili namysłu ruszył w las, a las wdzierał się w niego. Kolejne gałęzie oblepiały. Powietrze oddało trochę ciepła, w zamian nabierając wilgoci. Snuło się zawiesiną wokół spoconego karku Jackiego.
Zwierzę. Oddaj mi zwierzę.
Zawiesina wpełzała do nosa, do ust. Gałęzie zbliżały się, macki z liści dotykały. Spojrzał na ramiona, na nogi, wysnuwając ostateczny wniosek, że to nie iluzja, nie imaginacja. Las próbował go dotknąć, poinformować, że obecność została zarejestrowana, wychwycona i że zamiary przełożą się na dezaprobatę.
Ciii.
Śpij lesie.
Nie budź się.
Nie ma tu obcych.
Jackie Jr jest częścią ciebie.
Jackie Jr jest taki jak ty.
Ciało oblepił pot, oczy walczyły z mrokiem, próbowały go okiełznać, oswoić, zapanować nad nim, przejąć kontrolę, dostrzec cokolwiek. Jackie ostrożnie stawiał każdy krok, nasłuchiwał, próbował wyczuć obecność. Żyje tu mnóstwo zwierząt – myślał. – Dziesiątki dorodnej zwierzyny. Wystarczy mi jedna sztuka.
I wtedy las ożył.
Chłopak rzucił się pędem. Biegł coraz dalej i szybciej, coraz bardziej w głąb, a las uderzał w niego ze wszystkich stron. Każdemu zetknięciu buta z poszyciem natychmiast towarzyszyło oplatanie kostek. Skryty w mroku grunt poruszał się setkami pnączy. Pełzały niczym węże. Ziemia syczała. Gałęzie tłukły go po plecach, kończynach, głowie. Ale najgorsze było to, co działo się z twarzą Jackiego. Jakby komuś udało się zgromadzić wiatr, upchnąć go gdzieś pod ciśnieniem niczym w nienaturalny sposób ujarzmiony żywioł i wypuścić w twarz chłopaka, w jego usta, nos. Dusił się. Twarz zmieniała kolory, aż w końcu nabrała sinej barwy. Mimo tego Jackie próbował nadal biec. Zrywał kolejne pnącza. Lita gleba przeistoczyła się w piach. Zaczął grzęznąć, każdy krok zapadał się coraz głębiej. Podnosił oplecione lianami stopy raz po raz. Purpurowe policzki, przekrwione oczy i brak tchu. Upadł, a wtedy las postanowił go dobić.
Ojciec zawsze mówił, że noc jest sprzymierzeńcem jednej ze stron. I że nie zawsze ty będziesz po tej samej.
Uważaj na to nocą, Jackie.
Uważaj, zwłaszcza gdy zamiar masz zły.
*
Przez trzydzieści osiem minut zdołała być niewidzialna. W trzydziestej dziewiątej miejsce naprzeciwko zajął on. Człowiek, który twierdził, że od tygodnia podróżuje sam, a siedem dni to wystarczająco, by nacieszyć się własną obecnością. Siedem dni to czas, by dalej ruszyć z kimś. Z kimś jest raźniej, z kimś jest bezpieczniej. Mogła odpowiedzieć, że nie jest zainteresowana, ale nie wydawał się natrętny, na pewno natomiast był silniejszy. Nie mogła tak po prostu go zbyć, wówczas ambicja i duma zatrzymałyby go na dłużej niż to konieczne. Wysłuchała do końca, wertując w głowie katalog odpowiedzi. To bardzo ważne Pini, by wybrać właściwą. Od tego, na jaki tor skierujesz rozmowę, zależy twój los. Każde słowo traktuj jak czyn. Jackie Jr miał rację. Masz dwadzieścia minut Jackie, obyś był punktualny.
— Rozumiem, że wybrałeś ten stolik, ponieważ zajmuje go samotna kobieta siedząca w najdalszym kacie knajpy, czyli ktoś, kto w życiu zapewne nie ma wielu wyjść. Mam rację?
Uśmiechnął się. Był sporo starszy, twarz pokrywała mozaika zmarszczek i blizn.
— W zasadzie nie do końca, ale mów dalej. To interesująca teoria.
— Przez siedem dni nie trafiłeś na taką owieczkę czy faktycznie chciałeś pobyć sam?
— Przez siedem dni nie spotkałem kobiety, która w środku nocy siedziałaby sama w gwarnej karczmie i z powodzeniem udawała niewidzialną. Masz jedno oko, a po... hm, kolorach wysnuwam przypuszczenia, że zapewne nie obce są ci różne oblicza świata, zwłaszcza te mniej przyjazne. Słowem jesteś dobrym materiałem na kompana, ot co!
— Ach...
— Istnieje też inna teoria. Teoria starego Charlesa, w myśl której towarzyszący ci facet wyszedł prawie godzinę temu i szanse na jego powrót kalkuluję w stosunku jeden do czterech. I ta teoria niejako łączy się z tą twoją pierwszą, nie sądzisz?
— Jackie sobie poradzi.
— Jackie! A więc Jackie zapewne wybrał się do lasu obok. A las nie odda mu mięsa. Do rana Jackie sam będzie mięsem. Jestem daleki od wywierania presji. Powiem wprost. Jeśli twój kompan nie wróci, o świcie możesz ruszyć dalej ze mną.
— Co się stało z twoimi poprzednimi towarzyszami?
— Byli jak Jackie. Nierozsądni.
Wstał i wyszedł, a niedługo po tym barman postawił przed Pini pełny kufel.
— Od człowieka imieniem Charles.
Kobieta skinęła głową. Na zegarze minęła jednak druga i niepokój będący obecnie emocją dominującą, nie pozostawił miejsca zdziwieniu.
— Przepraszam! — Zatrzymała odchodzącego mężczyznę. — A czym on zapłacił?
Odpowiedział jej uśmiech oraz wypowiedziane w dozie oczywistości:
— Tym, co wszyscy.
*
Ojciec mawiał, że nie wszystko da się udomowić. Czasami wybór zamyka się pomiędzy zabić a puścić wolno. Zwłaszcza to, co nietknięte ręką człowieka jest nieujarzmione. Nie daj się okiełznać, Jackie. Natura przestała nam dawać, w pewnym momencie zaczęła także brać. Potrzebowaliśmy od niej drewna, roślin, mięsa, potrzebowaliśmy wielu rzeczy, ona nie potrzebowała nas. Nie wiem, kiedy uznaliśmy proces ewolucji za zakończony, myślę jednak, że bez względu na epokę zawsze uznajemy czas, w którym żyjemy za ostateczny – końcową fazę wszystkich wcześniejszych zmian. A to tak bardzo gówno prawda, że aż chce mi się śmiać. Chcę ci przekazać dwie rzeczy, Jackie. Nie daj się zabić i pamiętaj, że to nie jest nasz świat.
Pnącza oplotły go aż do kolan, pozbawiły możliwości ruchu, zagrodziły drogę ucieczki. Pięły się wyżej i było ich coraz więcej. Jackie od pasa w dół zespolił się z poszyciem. Las go wchłaniał. Oplatały także ręce, zarówno pistolet, jak i nóż zatonęły gdzieś w tym wszystkim. Z dna kieszeni kurtki udało mu się wygrzebać zapalniczkę. Bez chwili wahania podpalił kokon wypełniony zawartością z własnych nóg. Upał w ostatnich dniach wysuszył wszystko dostatecznie, by z miejsca stanęło w płomieniach.
Wiesz, co czuję, gdy patrzę na płonącą świeczkę, Pini?
Nie daj się zabić, Jackie…
Czuję się, jakby ktoś umarł.
…i pamiętaj, to nie jest nasz świat.
Jak myślisz, umarł tu ktoś?
Kolejna część: https://t3kstura.eu/pokaz_tekst.php