Filujących zza meblościanki:
Liczba użytkowników online w ciągu ostatnich 60 min.
1. TW #3 „Siódma pieczęć” aka Ostatnia taka impreza na Ziemi2. TW#2 Pętla_WartBu*gKalipsa3. TW#1 Opowieść4. Opowieść o kolorach, czyli testy video i zdjęć OPPO Reno35. #TW11 Ślepnąc od świateł Night City6. Opowieści Leny: Test OPPO Reno3, cześć 1 (zajawka)7. TW#10 I w proch się obrócisz8. TW#9 Wszystkie odcienie czasu9. #zielonepióro zdjęcie antologii10. TW#8 Pieśni11. TW#8 Pieśni 1/2

5 / 11

Opowieść o kolorach, czyli testy video i zdjęć OPPO Reno3
<
Opowieści Leny: Test OPPO Reno3, cześć 1 (zajawka)
>
Praca Wyróżniona

#TW11 Ślepnąc od świateł Night City

Postać: Oskarżony

Zdarzenie: Siała baba mak

Efekt: Możesz stać się niewidzialny/a. Co czujesz i słyszysz.

Zbudziłam się spocona. Przeraźliwy sen niknął, jakby go ktoś kasował. Pozostawiał po sobie strzępy, które w konfrontacji z logiką świata, wydawały się nierealne. Skuliłam się w sobie roztrzęsiona. Kolejne obrazy znikały: rzucenie pracy, pejzaż z makami, klienci, którym malowałam obrazy, najemnik z rewolwerem, moja śmierć, moja niewidzialna dusza błąkająca się po świecie. Usilnie chciałam to zapamiętać, ale wszystko przepadło.

7:30, byłam spóźniona do pracy, którą przestałam lubić. Jechałam do niej metrem i rozmyślałam o śnie, który, jak się miało okazać był proroczy. Wizje materializowały się za wiele tygodni. Moja egzekucja też tam była.

Dwa lata później.

— W imieniu Arasaki skazuję cię na śmierć — powiedział najemnik, solo. — Jesteś oskarżona o kradzież własności intelektualnej korporacji. — Wycelował rewolwer Militechu i pociągał za spust. Kula poruszała się leniwie i zatopiła w moim ciele, ale mojej duszy tam nie było. Należąca do mnie fizyczność upadła na kolana, potem na twarz. W plecach miałam dziurę wielkości pięści.

A więc to oni dopadli mnie jako pierwsi. To nie miało znaczenia, bo wyrok wydała ulica, a wyrok w Night City jest równie pewny, jak to, że policja przed nim cię nie ochroni. Mafia, korporacje, zagwizdano i ich psy gończe zerwały się z łańcuchów, bo marząc, zadarłam ze wszystkimi.

Reputacja w Mieście Nocy jest wszystkim. Nie masz jej, jesteś nikim. Masz ją, jesteś Bogiem, ale gdy ją stracisz, jesteś martwy. Dużo dałam, aby ją zdobyć, ale aby się jej pozbyć musiałam poświeci wszystko i wszystkich.

Stałam za moim zabójcą. Mogłabym go zabić, zrobić wszystko, cokolwiek chciałam. Tylko po co, skoro zostałam duchem, a duchy nie bratają się z żywymi. Popatrzył na moje ciało. Potwierdził zgon. Ostrożnie pomachałam ręką przed jego oczami. Żył, ale widziałam w nich tylko śmierć. Upewniłam się, że rzeczywiście jestem niewidzialna.

Postronni świadkowie mojej egzekucji pospiesznie odwracali wzrok. Rozchodzili się, udawali, że niczego nie widzieli. I rzeczywiście, nic nie zobaczyli, bo snułam się między nimi i nie wyczuwali mnie. Ich obecność komplikowała sprawę, ale byłam w swoim fachu naprawdę dobra.

Musiałam tylko jeszcze podłożyć na miejsce egzekucji, biokopię mojego ciała, coś na kształt wydrukowanego drukarką molekularną klona, który nigdy nie żył. Moja krew, moje DNA, moje uzębienie, moje odciski palców, ale to tylko powłoka, którą kupiłam za grube pieniądze. To nie ważne, bo tych i tak musiałam się pozbyć. Duchy przecież nie płacą. Nie można być niewidzialnym, mając kasę. Zabawne, ale nie ma absolutnie żadnej możliwości potwierdzenia, że to ciało to tylko moja kopia. Zaczęło się od zaawansowanej technologii deepfake, a dziś już nie ma możliwości rozróżniania, co jest prawdziwe, a co nie. Dlatego na swój pogrzeb wydałam tyle, ile zarobiłam żyjąc.

Umieranie było łatwiejszą częścią planu niż życie po śmierci. Co dalej? Co można robić, będąc duchem w Night City?

I wtedy miałam dziwne przeczucie, jakbym kiedyś to już przeżyła, to, czyli własną śmierć z rąk tego konkretnego najemnika.

Wiele miesięcy wcześniej.

Nocne Miasto, tu rodzą się legendy – o tym szepcze ulica.

Rzuć korpo!

Bądź sobą!

Zostań legendą!

Fajne rady neuro-coacherów, cyber-mindfulnesserów, mnemicznych-vlogerów, ale… Wszyscy znamy historie sukcesu. O tych, którym się nie udało, nie mówi się zbyt wiele.

Jestem Mak, mam 35 lat. Pracuję w korporacji. Odnoszę sukcesy. Jestem niezłą programistką, marzę, aby zdobyć to cholerne miasto. I posłuchałam jednego z głupców bez papieru, który nawracał tłumy, na filozofię własnego autorstwa.

I zostałam sobą. Owszem, miałam swoje pięć minut, a teraz nie mam nawet tożsamości.

Tak to się zaczęło. Rzuciłam korpo dawno temu i zmieniłam profesję. W Night City zajmowałam się sianiem maku i mawiano, że jestem w tym najlepsza. MAK (Mnemiczny Akcelerator Kory), czyli narkotyk działający na ciało i cybermózg, to luksusowy towar i trzeba dobrego kucharza, aby go przygotować. Drag musi być spersonalizowany pod konkretnego klienta, dlatego jest cholernie drogi.

Rynek rozrósł się i stał się tak bardzo potrzebny, że prawie legalny, podobnie jak kiedyś crack w showbiznesie. Produkcją NanoNeurozyny zajmowała się jedna z potężnych korporacji. Robiła to na boku, dbając o swoją anonimowość, bo przecież proceder był nielegalny (przynajmniej oficjalnie). Włamałam się do kodu źródłowego ich narkotyku. Przez rok byłam królową nocy. Klientów dobierałam ostrożnie, ale najwyraźniej któryś mnie wsypał.

Sianie maku łączy ze sobą sztukę chemii, nanotechnologii, psychologii, programowania, crackowania i hakerki. Nośnikiem narkotyku jest NanoNeurozyna, NN, czyli, najmocniejszy narkotyk brainarny. Siania maku nikt nie naucza. To jak alchemia XXI wieku. NanoNeurozynę wstrzykuje się do żyły. Zawiera miliony nanobotów, które łączą się z końcówkami nerwowymi w całym ciele. To część hardwarowa. Potem do cybermózgu wprowadza się narkotyk w formie softu. W normalnych warunkach płaci się abonament za haj, ponieważ twój odlot jest obliczany przez chmurę korporacji. U mnie płacisz tylko raz, ponieważ napisałam cracka, aby zhakować… cracka.

W cyberprzestrzeni dostawałam zamówienie, ale najpierw obserwowałam klienta. Jeden fałszywy ruch i mogłam być skończona.

— Jestem znanym pisarzem; jestem muzykiem; jestem… — mówili, kim chcą zostać na haju. — Jestem seryjnym zabójcą; jestem…

U mnie nie miało to znaczenia. Byłam sprzedawcą ich marzeń.

— Chcę zostać jej snem — powiedział klient.

— Jasne.

— Nie zrozumiałeś, chcę… — powiedział. W cyberprzestrzeni podawałam się za faceta – to już chyba trzecie stulecie walki o równouprawnienie.

— Rozumiem. Na tym to polega. Ukradnę jej osobowość i umieszczę w twoim śnie. Nie ma problemu — zapewniałam.

Sianie maku wyglądało tak, że delikwent kontaktował się ze mną anonimowo. Najpierw w cyberprzestrzeni mieliśmy sesje, coś na kształt rozmów z psychologiem. Analizowałam jego osobowość, oceniałam, jak narkotyk będzie ją rzeźbić. Jest on jak kwas wżerający się w dusze. Nie wszyscy się do tego nadają. Pacjent leży na wirtualnej leżance, cyber-skalpelem otwieram jego umysł i patrzę, kim jest, kim chce zostać. W międzyczasie muszę wyhaczyć tak dużo danych o kliencie z różnych systemów, ile się da.

— Nie wiem, kim chcę być, ale każdy mówi mi, że mam być sobą.

— To bądź sobą — odpowiadałam znudzona. Takich rozmów miałam wiele.

— Co to w ogóle kurwa znaczy?

— Ty mi powiedz.

— Tylko że bycie sobą nie jest kompatybilne z otaczającym mnie światem.

Prowadziłam tę rozmowy według utartego schematu. W końcu sianie maku to też sztuka handlu. Sprzedawałam im nowy wspaniały świat. W tym punkcie planu mówiłam im tak:

— To zmieńmy otaczający ciebie świat.

I zmienialiśmy.

— A ona?

— Ona? Eva Epsini? Kobieta, którą kochasz i która ciebie nienawidzi? Kobieta, której zatruwasz życie, która oskarżyła cię o cyber-stalking mnemiczny, laska, do której masz zakaz zbliżania się na mniej niż gigabajt danych.

— Tak. Opisałeś ją aż nadto dokładnie.

— Już mówiłem. Zabierzemy ją ze sobą. Wyhaczę jej duszę i umieszczę w twoim śnie.

— Ona musi być…

— Tak, to będzie ona. Będziesz ją mieć na zawsze.

Był kiedyś taki film Incepcja. NN robi coś podobnego. W narkotycznym transie stwarza świat, który jednak musi być spójny. Inaczej konstrukcja się rozleci, a pacjent może nawet wylądować w psychiatryku. Z tego, co wiem, sianiem maku zajmuję się tylko ja, no i korporacje, które to wymyśliły, ale u nich pracują całe działy nad jednym snem. Ja jestem sama, ale jestem artystką. Oni są tylko korpo-wyrobnikami sprzedającymi templatki światów z Exceli, takich, w których cyfry się zgadzają. Sterylnych, przewidywalnych, powielalnych i tanich. Światy z taśmy produkcyjnej.

W tę rzeczywistość wprowadzam najpierw klienta, potem osoby, które są mu bliskie. Iluzja musi być doskonała, zatem hakuję z cyberprzestrzeni matryce osobowości znajomych pacjenta. Te wzorce pochodzą głównie z mnemicznych sieci społecznościowych, gdzie userzy publikują swoje myśli, ale i tak musiałam się do nich włamać, ponieważ każda myśl ma swój binarny kod źródłowy i nie da się jej tak po prostu copy/paste.

Wykradanie duszy to skomplikowane, szatańskie zadanie i nigdy nie da się ściągnąć całości. Na szczęście mam SI, która dzięki machine learning łata brakujące elementy. Ona po prostu dopisuje do kodu osobowości pewne wzory behawioralne oparte na heurystyce. W końcu człowiek jest dość obliczalną istotą.

— Pytałeś o rachunek? To właśnie dlatego moje usługi są warte milion diGoldów.

— Za tyle mógłbym kupić porządny dom.

Wczuwałam się w jego psychologię. Sam udostępnił mi wszystkie dane o sobie, zatem nie miałam problemu z hakowaniem tej rozmowy. Zhakować można wszystko, zwłaszcza czyjś umysł i to bez cyberprestrzeni. Wystarczą podstawy psychologii.

Wiedziałam, że delikwent haruje całe życie i z tej pracy gówno ma. Może pracować ciężej, ale i tak nic mu to nie da. Cokolwiek zrobi, zawsze będzie w tym samym gównianym miejscu. Automatyzacja sprawiła, że rynek pracy się skurczył wprost proporcjonalnie do oferowanych pensji. Wiem, bo też to przerabiałam. Dlatego rzuciłam to w cholerę i zajęłam się sianiem maku.

— To idź do robota-agenta nieruchomości. Dostaniesz nowy dom w chujowej dziennicy trzy godziny od centrum Night City. U mnie kupisz pół miasta i nowe życie.

— To bezpieczne? W abonamencie u korporacji…

— U mnie płacisz raz. Korporacji musiałbyś płacić abonament za własne życie, harując dla nich jak niewolnik na łańcuchu.

— Czyż nie tak od zawsze działało społeczeństwo? — odparł.

NanoNeurozyna, narkotyk, który stwarza światy, a najbardziej naćpani w ogóle nie potrafią znaleźć powrotu do rzeczywistości. Narkotyk, który kradnie dusze, czas, fizyczność, wszystko. I daje wszystko. Tylko nowe i lepsze. Czujesz się bogiem, a jesteś niewolnikiem, bo korzystanie z narkotyku wymaga abonamentu w jednej z korporacji, która w tym biznesie pragnęła pozostać anonimowa. Tylko że u mnie masz to wszystko, płacąc raz.

Jest coś, o czym nie wiedzą moi klienci i wiedzieć nie mogą. Ich sny znajdują się na serwerze, który dobrze ukryłam. Jeden sen to ilość danych, którą można porównać do całego internetu z roku 2020. To cholernie dużo informacji i gdzieś one muszą się fizyczne znajdować. Mam dwa takie serwery, ponieważ potrzebny jest mi backup snów. Pierwotnie serwer był chmurą na koncie korporacji, gdzie bezczelnie umieściłam sen pierwszego klienta. Od czegoś musiałam przecież zacząć. Potem było mnie stać na własną serwerownię.

Dziwne uczucie déjà vu. Skądś wiedziałam, która korporacja jest właścicielem NanoNeurozyny, zanim zhakowałam system.

To musi być Arasaka, pomyślałam wtedy, kiedy planowałam ten hakerski skok. Dopiero później dobrałam się właśnie do ich serwerów. Skąd to mogłam wiedzieć? Czułam, że zostanę za to zabita.

Tamtej nocy byłam jak Prometeusz, który ukradł Bogom ogień. Zajmując się tą profesją odkryłam ponadto, że NanoNeurozyna jest w rzeczywistości backdoorem do duszy userów. Korporacje miały nieograniczony wgląd w dane swoich użytkowników. Hakując system wiedziałam, która z korporacji się tym zajmuje. Arasaka. Byłam jak ćma, która leciała do wirtualnego światła prawdy o neonowym Night City, światła, od którego ślepłam i światła, które mnie spalało. A mimo wszystko nie mogłam przestać machać skrzydełkami.

Któryś z klientów musiał mnie wsypać. I wydano na mnie wyrok śmierci. Skąd o nim wiedziałam? Po prostu poczułam to nagle. Jakimś sposobem wiedziałam, że armia najemników właśnie została wezwana, aby mnie wytropić. Tylko, że nie mogłam o tym wiedzieć.

***

Spakowałam starego Maka do plecaka. Sentyment sprzed rewolucji przemysłu 5.0, czy 6.0 (straciłam rachubę). Najgorsze, że podłączone do mojej chmury sny klientów pewnie zostaną ukradzione. A przecież sprzedałam im ten towar. Sianie maku było jak sztuka, przez wiele tygodni wspólnie z klientem, budowaliśmy jego świat. Urządzaliśmy jak młoda para wprowadzająca się do nowego domu. Byłam jak architekt wnętrz całego świata. A teraz musiałam uciec, zostawić swoich klientów i liczyć na to, że nikt ich nie obudzi. Przecież powierzyli mi swoje życie fizyczne i swoje marzenia. Moja etyka wymagała chronić moich klientów.

Życie z wyrokiem w Mieście Nocy nie trwa długo. Pozbądź kogoś pieniędzy, a stanie się bezbronny. Zdołałam wkurwić wszystkich: mafię, korporację, ich wpływowych klientów, polityków, wszystkich.

Pistolet na biurku nawoływał: choć, jedno pociągnięcie i będziesz wolna.

Wiedziałam, że to lepsze rozwiązanie niż siedzieć tu i czekać w śmierdzącej norze na jakiegoś Yaka, czy innego solo. I tak mnie zajdą. Tyle nieuporządkowanych spraw. Chwyciłam broń. Palec balansował na metalowej szali życia i śmierci, odmierzając ostatnie sekundy. Zawahałam się i palec wskazujący oddaliłam tak daleko od spustu, jak to tylko możliwe, ciągle trzymając kolbę.

Jedyna szansa to zniknąć. Dosłownie zniknąć. W plecaku miałam wszystko, co było mi potrzebne.

Układałam plan.

Większość ludzi ma cybermózgi. Nie licząc bezdomnych, pewnie z 99% społeczeństwa jest odrutowana. Nie wszyscy ćpają NanoNeuroynę, ale mając jej kod źródłowy, mogłam napisać narkotyk-wirus, który zainfekuje wszystkich z cybermózgami.

Naćpam całe miasto!

To dawało mi niesamowite możliwości. Mogłam na przykład uprowadzić kogoś i bez jego wiedzy, zamknąć go w wirtualnym świecie. Na to jednak nie miałam czasu, ale nie musiałam tworzyć spersonalizowanego snu. Wystarczy, że wymażę z systemu swoją twarz. Stanę się niewidzialna!

NanoNeurozynę zhakowałam dawno temu. Kod nakazujący ignorowanie mojej twarzy jest dziecinnie prosty. Nakazanie SI generowania tego, co patrzący normalnie powinien widzieć za mną, też nie było skomplikowane – skorzystałam z gotowych bibliotek. Programik, który miał uratować mi życie, zajmował mniej niż dyskietkę danych. Wpięłam go w codzienną paczkę aktualizującą OS posiadaczy cybermózgów. I tyle.

Zamknęłam Maka. I odeszłam ku nocy.

Było jeszcze coś. Aby stać się duchem, potrzebowałam ciała, które umrze. Znałam pewnego człowieka, który miał skaner i drukarkę zdolną wydrukować wszystko z dokładnością cząstek elementarnych, ich spinów, wartości energetycznych, stanów kwantowych. Tak mówił. Pracował nad tym, aby skopiować człowieka, dosłownie go wydrukować. Brał potrzebne cząstki elementarne i układał z nich kopię samego siebie. Nigdy nie ożywił materii, ale kopie ciał były idealne. Mówił, że skaner robi zdjęcie ciebie w danej nanosekundzie, ale, aby ciało ożyło, potrzebny jest film.

— Nie ma sprawy, mogę cię wydrukować nawet razem z ubraniem.

***

System miasta mnie nie widzi. Nikt mnie nie widzi. Wymazałam swoją obecność z systemów rządowych, baz danych, z umysłów i z oczu wszystkich. Człowiek bez PESLA, tożsamości, z usuniętą przeszłością, bez przyszłości.

Przenikałam między przechodniami jak duch. Ich zhakowane mózgi mają zakodowaną moją twarz i program, który uniemożliwia widzenie mnie. Zniknęłam dla całego Night City. To oznacza, że nie mogłam nic kupić, nie widziały mnie drzwi w sklepach, metro, autobusy. Bycie niewidzialną jest ciekawe przez kilka pierwszych dni, potem staje się przekleństwem.

Grzebałam w śmieciach, żywiąc się resztkami, których było tyle, że wykarmiłyby drugie takie miasto.

Wszyscy się gdzieś spieszą. Armia korpo-ludków. Też kiedyś byłam w tym tłumie, ale zboczyłam z tej trasy. Z boku wyglądają tak śmiesznie, tak dosłownie karykaturalnie jak szczurki, jak korporacyjne serusie. Kiedyś marzyłam. Marzenia doprowadziły mnie tutaj. Żałowałam swoich wyborów, bo przecież dawno temu miałam właściwie wszystko. I zazdrościłam serusiom. Duchy najbardziej chcą żyć, ale nie dało się wrócić do tego, co zostawiłam.

Jestem niewidzialna. Czasami, któremuś z tych spieszących się żołnierzy korpo podstawię dla hecy nogę. Zdezorientowany upada. To jedyny kontakt międzyludzki, na jaki sobie pozwalam. Reszta jest zbyt niebezpieczna.

Duchy są martwe i samotne. Bez celu snują się po świecie. Minął miesiąc od mojego zniknięcia. Co będzie za rok? Za dziesięć lat?

Podstawową zasadą handlarza narkotyków jest to, aby nie ćpać własnego towaru. Tylko że co mi pozostało?

Zaczęłam projektować swój własny świat. Nie miałam weny, pomysłu na siebie. Zatem zaczęłam od miejsca, gdzie wszystko się spieprzyło.

Jestem Mak, mam 35 lat. Pracuję w korporacji. Odnoszę sukcesy. Jestem niezłą programistką, marzę, aby zdobyć to cholerne miasto. I posłuchałam jednego z głupców bez papieru, który nawracał tłumy, na filozofię własnego autorstwa.

Tutaj życie Mak się zmienia.

Chcę czegoś więcej, ale zadowolę się malowaniem obrazów. Chcę malować piękne pejzaże, mogą być maki. To mi wystarczy. Nie muszę być przecież twórcą światów, Bogiem snów. Czasami marzymy, ale nie doceniamy tego, co mamy. Może twoje niedoceniane życie jest czyimś snem, czyimś marzeniem?

Moi klienci zazwyczaj rozumieli, że są we śnie. Tak długo, jak sen był logiczny, nie stwarzało to problemów, ale zupełne zapomnienie o tym, że się śni, było cholernie trudne. Czasami taki efekt osiągałam ze swoim klientami. Aby sprzedawca snów uwierzył w swój własny sen, było zadaniem karkołomnym. Fakt, że znałam ten mechanizm tak bardzo dobrze, był barierą nie do przeskoczenia. Wiedziałam, że nigdy nie uwierzę w swój sen, ale i tak nie miałam lepszej alternatywy.

Po miesiącu mój świat był udekorowany. W pewnym sensie miałam łatwiej niż z klientami. Oni chcieli zabierać ze sobą kochanki, kumpli. Ja nie miałam nikogo. Właściwie czemu nie miałam? Ten dziwny rodzaj pustki mnie przerażał. Czemu nigdy nikogo nie kochałam? Jak to jest w ogóle możliwe?

Każdy klient mógł ustawić sobie budzik. Mógł, ale nie musiał. Na cholerę miałam się budzić. Ukradłam abonament żywieniowy, który w istocie był drukarką żywności i mogłam podłączyć się na dziesięciolecie do snu. Kartridżów starczyłoby mi do późnej starości. Mogłabym go kupić, ale to zostawiłoby niepotrzebne tropy do mnie. Śledź kasę, znajdziesz ducha.

***

Poszłam na wzgórze, aby ostatni raz spojrzeć na miasto, którego byłam królową przez pięć minut, a teraz musiałam je porzucić. Zanuciłam:

Siała baba mak,

wiedziała jak,

ale, spierdoliła tak,

że przyszedł po nią Yak.

I ją kurwa zastrzelił.

Pyk!

Bajka się obróciła w mak.

Pociągnęłam łyk niedobitego piwa, które znalazłam po drodze.

— Dasz się napić?

Spojrzałam z przerażeniem. Bezdomny. On mnie widzi!

Dałam.

— Skąd wiesz, że to, co widzisz jest prawdziwe? — powiedział z filozoficzną zadumą.

— Co?

— Ile lat?

— Lat? — Ciągle nie mogłam wyjść ze zdumienia.

— Ukrywasz się.

— Skąd wiesz, że…

— To miasto ma oczy i uszy — odparł. Wskazał placem na port na karku. Zatem był implantowany, a mimo wszystko mnie widział.

— Co do cholery?!

— Ukradłaś wzrok, ale może to tobie go ukradziono? Co jest bardziej prawdopodobne, że nikt ciebie nie widzi, czy to, że ty ich nie widzisz?

Coś mną wstrząsnęło. Jakaś dziwna myśl.

— Byłaś kiedyś w innym mieście?

— Innym?

— Tak. Innym. Poza Night City?

— Nie, czemu pytasz?

— Takich, którzy wpadli na to, aby się wylogować z miasta, jest więcej. I wiesz co zobaczyli?

Wiedziałam. Aż łzy napłynęły mi do oczu.

— Wtedy okazuje się, że nie ma innego miasta.

— Co ty pieprzysz? — powiedziałam, ale przecież już rozumiałam.

— Wiesz ile na serwerze zajmuje jedno miasto?

Wiedziałam. Zajmuje tak dużo, że sny klientów zawsze ograniczałam do jednego miasta. Musiałam.

— Zapytam inaczej. Skąd wiesz, że sama nie jesteś w NanoNeurozynie?

Jakby zdzierał kolejne płaty wirtualnej cebuli odkrywając śmierdzącą prawdę, którą zdołałam już prawie wymazać.

Siedział obok mnie facet o twarzy moich wyrzutów sumienia.

— Będąc w śnie, projektowałaś sny i kolejne sny, tak wiele warstw snów, aby zapomnieć o tym, kim jesteś. I w stwarzaniu iluzji światów jesteś najlepsza, Mak.

Uciekałam sama przed sobą w kolejne sny, ale moje podświadome skojarzenia ciągle mnie tropiły. To, kim kiedyś byłam. Wszystko do mnie wróciło. Cała iluzja, którą pieczołowicie budowałam, runęła. Jak kurtyna, odsłoniła, prawdę o mnie, o tym, co kiedyś zrobiłam. A zrobiłam coś strasznego. Jemu, bliskim, sobie. Nie dało się tego naprawić, chyba że zatracę się w NanoNeurozynie. Haj w haju i jeszcze jeden haj. Labirynt odlotów. Świat zatopiony w śnie i w kolejnym śnie. Tak wiele warstw snów, że nie sposób było się obudzić. Rozrysowałam to na kartce. Zaprogramowałam wydarzenia, które miały ukształtować ostateczny sen, z którego nigdy się nie obudzę i umrę w nim, myśląc, że to rzeczywistość. Musiałam tylko zgubić swoją podświadomość, te pieprzone uczucie déjà vu, które psuło iluzję i było jak jasnowidzenie, jak przebłyski planu z rozrysowanego na kartce labiryntu snów. Strzępy wydarzeń, który sama sobie zaprogramowałam po to, aby ukształtować ostateczną mnie.

— Czemu mi to zrobiłeś?

— Bo ciebie kocham. A ty uciekłaś.

— Jak tu się w ogóle znalazłeś? Przecież to niemożliwe.

— Masz rację, to niemożliwe — powiedział człowiek, który mnie kochał, któremu zrobiłam to wszystko, którego zabiłam. Przecież nie da się włamać do czyjegoś snu, nie będąc martwym. Zatem…

— Zatem jestem tylko twoimi myślami — powiedział i zniknął.

— Kurwa mać! — krzyknęłam i całe Night City spojrzało na mnie. Iluzja rozleciała się na kawałki. Znowu będę musiała zaprojektować swój sen na resztę życia.

21330 zzs

Liczba ocen: 3
75%
0%
25%
50%
75%
100%
© Copyright - wszystkie prawa zastrzeżone.
Autor: ~hens
Dodano: 2020-07-12 07:46:16
Kategoria: trening-wyobrazni
Liczba wejść:

    Komentarzy: 30

  • *Canulas
    3 lata temu
    Pełnokrwista opowieść.
    Pamiętam Cyberpunka papierowego. Solosi, nano wszczepy, trauma team. Wiadomo, że za sprawą CD Project temat teraz też nośny się robi.
    
    Naprawdę opko jest fabularnie mega dopracowane. Klimat uchwycony: choć poza klimatem Night City, trochę mi jeszcze Sin City Franka Millera tu pasowało.
    
    
    Można sie przyjrzeć nagromadzeniu słowom: mnie, moje, mojego - bo trochę ich tu jest. Choć wiadomo, że determinuje też narracja. 
    
    Świetny tekst. 
  • ~hens
    3 lata temu
    Canulas 
    
    Dzięki za opinię. Tak, grałem w RPG XX lat temu. I od jakiś 20 lat czekam na grę Cyberpunk 2077  
    
    "
    Można sie przyjrzeć nagromadzeniu słowom: mnie, moje, mojego - bo trochę ich tu jest. Choć wiadomo, że determinuje też narracja." - sprawdzę. PEwnie trzeba coś wyciąć. 
  • *Canulas
    3 lata temu
    hens tez gralem, choc głównie prowadziłem. Również czekam na Cybera, choć bez jakiegoś mega hajpu
  • ~oko
    3 lata temu
    znakomity pomysł i realizacja. wciąga i chce się więcej.
    
    Pistolet na biurku nawoływał: choć, jedno pociągnięcie i będziesz wolna. - chodź jest chyba właściwszym słowem.
  • ~hens
    3 lata temu
    oko Dziękuję. 
    
    " chodź jest chyba właściwszym słowem." - tak, dzieki 
  • ~sensol
    3 lata temu
    czuć sprawne pióro ale... pogubiłem się w tych szczegółach. chyba za dużo chciałeś na raz przekazać. bardzo hermetyczne to co napisałeś. dla analfabetów cyfrowych trudne do ogarnięcia. 
    
    — Jestem znanym pisarzem; jestem muzykiem; jestem… — mówili, kim chcą zostać na haju. — Jestem seryjnym zabójcom; jestem…   (zabójcą)
  • ~hens
    3 lata temu
    sensol 
    Ta stylistyka wynika z konkretnego świata, na którym się wzorowałem, czyli cyberpunkaz z lat  '80 (który nieco technologicznie odświeżyłem) 
    
    Aż mi wstyd za ten błąd  , dzięki. 
  • *TreningWyobrazni
    3 lata temu
    Witamy nowy tekst! 
  • ~Adelajda
    3 lata temu
    "Dużo dałam, aby ją zdobyć, ale aby się jej pozbyć musiałam poświeci wszystko i wszystkich." - poświęcić
    
    Tytuł kojarzy mi się z serialem  Całość jakże naszpikowana 
    takim napięciem. Podoba mi się jak zbudowałeś świat, bohaterkę, wykorzystałeś zestaw. Choć nie do końca odnajduję się w takich klimatach, to doceniam całokształt i pracę.
    
  • ~hens
    3 lata temu
    Adelajda 
    Dziękuję. Serialu Ślepnąc od świateł nie oglądałem, ale tytuł wydawał mi się adekwatny.
  • *TreningWyobrazni
    3 lata temu
    Hens prosimy o wrzucenie linku do wątku z linkami z dopiskiem TW #11 
  • ~hens
    3 lata temu
    TreningWyobrazni Zrobione. 
  • ~pkropka
    3 lata temu
    "Musiałam tylko jeszcze podłożyć na miejsce, gdzie egzekucji, biokopię mojego ciała" - podłożyć na miejsce egzekucji?
    "najmocniejszy narkotyk brainanrny" - połamac sobie język można, ale wydaje mi się, że powinno być brainarny? Jak brain - mózg i narny od binarny. Czy źle kombinuję?
    "Wszyscy się gdzieś spieszą. Armia korpo-ludków. Też kiedyś byłam w tym tłumie, ale zobaczyłam z tej trasy" - zboczyłam
    
    Świetny zamysł, wciągający klimat. Ale muszę być szczera - zbyt wiele razy powtarzasz tę samą informację. To, że wsypał ją klient, to że korporacja sprzedaje abonament a u niej płacisz raz... Zmęczyło mnie to powtarzanie.
    Mimo wszystko, całość mega mi się podobała.
  • ~hens
    3 lata temu
    pkropka 
    
    Z tymi powtórzeniami: to cenna uwaga. W poprawkach wytnę je. Mam niestety tendencję do tego . 
  • ~hens
    3 lata temu
    pkropka 
    "binarny" - dzięki! To dużo lepsze niż wymyśliłem, a w sumie już nie wiem co wymyśliłem  
    
  • ~pkropka
    3 lata temu
    hens polecam się na przyszłość 
  • ~Manta
    3 lata temu
    Hens, dorzucę jeszcze się do pkropki: Często powtarza się sianie maku, również to, że wiedziała, że to Arasaka się tym zajmuje pojawia się 2 razy w bliskiej odległości. 
    Ogólnie, pomysł spoko, bardzo mi się podoba  Natomiast też muszę się zgodzić z sensolem, że w tym opku było bardzo dużo technikaliów. Myślę, że mimo wszystko warto pomyśleć jak to tłumaczyć w tekstach, tak żeby ci co wiedzą nie czuli się traktowani jak idioci, a ci co nie wiedzą zostali poinformowani. 
  • ~Aja
    3 lata temuz wykopem
    Bardzo dobre opowiadanie. 
    Czyta się jednym tchem - chłonąc do końca. Uwielbiam ten rodzaj literatury. Trochę w klimacie mojego ulubionego J.Dukaja. Nie odczułam zmęczenia techniką - dla mnie stanowi to wartość dodaną opowiadania, choć rzeczywiście jest jej dużo w tekście.
    Widać, że dużo piszesz i nie jest Ci obca biegłość pióra.
    
  • ~hens
    3 lata temu
    Aja Dziękuję za ten komentarz.
    Tez lubie Dukaja, ale jak na mnie za bardzo wpłynie, to z moim pisaniem ciężka sprawa..  
    
    Technikalia: cóż, to stylistyka cyberpunku (ale uwspółcześniona) 
    
  • ~Agnieszka
    3 lata temuz wykopem
    Hej,
    
    Zaczynam lekturę 
    
    " Musiałam tylko jeszcze podłożyć na miejsce, gdzie egzekucji, biokopię mojego ciała, coś na kształt wydrukowanego drukarką molekularną klona, który nigdy nie żył. " - z tym zdaniem jest coś nie tak. Brak logiki. Czegoś brakuje...
    
    "Jestem seryjnym zabójcom" - liczba pojedyncza sugeruje "ą" na końcu...
    
    "To Arasaka, pomyślałam wtedy, kiedy wymyśliłam ten hakerski skok." - pomyślałam, wymyśliłam - trochę takie masło maślane wyszło 
    
    Podsumowując, niezłe opowiadanie, doceniam research i "moje" klimaty  choć, szczerze mówiąc, nie porwało mnie jak twoje poprzednie.
    Może to kwestia gustu (bo fabularnie opowiadanie jest naprawdę dobrze przemyślane), a może to jednak kwestia pewnego niedopracowania technicznego (jakbyś pisał w pośpiechu).
    
    Pozdrowionka 
    
    
    
    
  • ~hens
    3 lata temu
    Agnieszka Dzięki za uwagi. Oczywiście poprawię tekst. 
    "(jakbyś pisał w pośpiechu)." - w tej lidze zawsze się pisze w pośpiechu  Normalnie opko na 10 stron piszę z miesiąc - jestem powolny  
  • ~JamCi
    3 lata temuz dużym wykopem
    poświeci - poświęcić
    Musiałam tylko jeszcze podłożyć na miejsce, gdzie egzekucji, biokopię mojego ciał - bez "gdzie"
    nie ważne - nieważne
    ale najwyraźniej, któryś mnie wsypał - bez przecinka
    się za faceta –to już - brak spacji po myślniku
    Sianie maku wygląda tak, że delikwent kontaktował się ze mną anonimowo - dwa czasy 
    W tą rzeczywistość - w tę
    Pozbądź kogoś pieniędzy, a stanie się bezbronny - pozbaw
    istolet na biurku nawoływał: choć - chodź
    I tak mnie zajdą - znajdą
    ale zobaczyłam z tej trasy - zboczyłam
    
    Osz w dziuplę no jak można? Napisać taki świetny tekst z taką ilością byków? Poprawiaj to ale mi to już :-)
  • ~hens
    3 lata temu
    JamCi 
    Jasne, że poprawię. Dzięki za sprawdzenie błędów!
    Cieszę sie, że się podobało. 
    
    No cóż, deadliny goniły  
    
  • ~JamCi
    3 lata temu
    hens :-)
  • ~hens
    3 lata temu
    JamCi 
    hej, poprawki wprowadzone. Wielkie dzięki. 
  • ~Halmar
    3 lata temu
    Kawał porządnego SF. Czytałam z wypiekami,jak kiedyś opowiadania w Młodym Techniku, podkradanym ojcu. Był trochę zły, ale chyba bardziej dumny,tak teraz myślę. Takie opowiadania budują wyobraźnię. Szkoda, że dzieciaki teraz nic nie czytają.
    Dziękuję za lekturę i wzruszenia.
  • ~hens
    3 lata temu
    Halmar A ja dziękuję za komentarz 
  • ~Alchemik
    3 lata temu
    Super.
    A jak ja mówię super, po przeczytaniu opowiadania w okolicach SF, to znaczy, że jest dobrze. Ja jestem czytelnikiem, pożeraczem takich opowiadań.
    Twoje było smakowite.
  • ~hens
    3 lata temu
    Alchemik Dziękuję. 
  • ~Alchemik
    3 lata temu
    Halmar, też czytałaś opowiadania z "Młodego Technika"?
    W "Problemach" to dopiero były opowiadania.Tzw. żółte kartki.
Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.